Sugestywna kreacja rodziny z amerykańskiego południa

Łódzkie teatry mają swoje evergreeny. W Powszechnym to „Szalone nożyczki" Paula Pörtnera, nieschodzące z afisza od blisko dwóch dekad. W Nowym – „Mayday" Raya Cooneya, który po raz pierwszy został wystawiony tam w 2004 roku. W Teatrze im. Stefana Jaracza natomiast taką rolę przez wiele lata spełniały nieodżałowane monodramy Erica Bogosiana w interpretacji Bronisława Wrocławskiego („Sex, prochy i rock & roll", „Czołem wbijając gwoździe w podłogę", „Obudź się i poczuj smak kawy").

Po wycofaniu ich z repertuaru, schedę po nich przejął spektakl„Gorące lato w Oklahomie" na podstawie uhonorowanej nagrodą Pulitzera sztuki Tracy'ego Lettsa, zatytułowanej "August: Osage County", który zadebiutował na deskach Sceny Kameralnej siedem lat temu.

Przywołany fakt może prowokować pytanie o sens recenzowania inscenizacji dramatów w czasie tak odległym od daty premiery. Kontrowersje zatem niech ukróci prosta prawda: każde dzieło, w tym literackie czy sceniczne, jest intersubiektywne. Tym samym jego wydźwięk, a także recepcja i interpretacja są zmienne w czasie i zależne od kapitału kulturowego odbiorczyń i odbiorców. Nie bez znaczenia dla sposobu jego odczytania pozostają także moment historyczny i kontekst społeczny.

Ze względu na powyższe „Gorące lato w Oklahomie"– w stanie surowym studium przypadku konserwatywnej, tradycjonalistycznej rodziny dysfunkcyjnej z południa USA – oglądane w 2018 roku w Polsce nabiera walorów satyry na prawicowy mindset.

W prawicowym imaginarium – czemu dają wyraz dialogi pomiędzy postaciami –kobieta nie posiada podmiotowości, a jedynie określone funkcje do spełnienia w patriarchalnym świecie. Sztuka, oczywiście, nie zalicza testu Bechdel, i męskiego rodzaju jest jej lacanowski wielki Inny, z którym konfrontują się wszystkie występujące w niej protagonistki. – Ewokują go partnerzy głównych bohaterek, sióstr Weston, a także ich zmarły ojciec. Przejmują się one tym, czy spełniają ich oczekiwania, panicznie boją się życia bez nich. Wszystkie, bez wyjątku, dorosłe postaci kobiece, występujące w „Gorącym lecie w Oklahomie" uwikłane są w patologiczne, heteronormatywne, związki: Barbara Fordham (Ewa Audykowska-Wiśniewska) jest toksyczną, zaborczą żoną, tym niemniej w obliczu rozwodu załamuje się nerwowo; Karen Weston (Urszula Gryczewska) wybiera zgniły kompromis w postaci małżeństwa z – najoględniej rzecz ujmując – wybrankiem wyróżniającym się co najwyżej in minus; Mattie Fae Aiken (Bogusława Pawelec) jest dominującą, przepełnioną agresją wobec męża i syna, nieznośną inicjatorką konfliktów; i wreszcie Ivy Weston (Monika Badowska) – wdaje się w romans noszący znamiona incestu.

Tymczasem to, co wykraczające poza heteronormę jest stygmatyzowane – już na początku pierwszego aktu z ust nestorki rodziny, Violet Weston (Barbara Marszałek), padają homofobiczne przytyki pod adresem jednej z córek, podszyte zresztą stereotypem, że każda lesbijka to buch.

Podobnie rzecz się ma w przypadku wszelkich przejawów odstępstw od konserwatywnego modelu relacji damsko-męskich – gdy na jaw wychodzi, że zięć Violet, Bill, udręczony nieudanym małżeństwem, salwował się ucieczką w relację równoległą i zaangażował emocjonalnie w związek ze swoją studentką, oboje stają się celem żenujących docinków z powodu dzielącej ich różnicy wieku.

Sztuka operuje również typowym dla prawicy lękiem przed substancjami psychoaktywnymi – Violet Weston jest lekomanką, a marihuana, którą popala jej nastoletnia wnuczka Jean (mistrzowska rola Agnieszki Skrzypczak) po wielokroć nazywana jest „świństwem".

Próżno szukać w „Gorącym lecie w Oklahomie" jakichkolwiek śladów feminizmu. Violet Weston wprawdzie wypomina córkom, że gdyby efektywniej zarządzały własnym życiem, mogłyby zostać prezydentkami, ale poza tym nic. No, chyba że za taki uznać monolog Barbary o swoim wzgórku łonowym. Należy jednak odnotować, że vagina monologue to zdecydowanie nie jest, a raczej bez ładu i składu napisana mini elukubracja na temat miednicy mniejszej, jaka czasem przytrafia się heteroseksualnym literatom dobrze znana chociażby z twórczości Philipa Rotha czy Henry'ego Millera.

Obsada i reżyser, Artur Urbański, wspólnym wysiłkiem wykreowali ten świat na tyle sugestywnie, że w finale przedstawienia publiczność nagrodziła widowisko gromką owacją na stojąco.



Justyna Wojciechowska
Dziennik Teatralny Łódź
2 lipca 2018
Portrety
Artur Urbański