Sumienie z dobrą wiarą

27 października na scenie „Teatru bez sceny" mieliśmy okazję zobaczyć kolejną odsłonę gorzkiej komedii „Prawda" Floriana Zellera w reżyserii i scenografii Andrzeja Dopierały. To nie była zwyczajna komedia opowiadająca historię z happy endem, do której zdążyliśmy przywyknąć. Daje nam do zrozumienia, że powinno się kochać pomimo, a nie ponieważ. Stawia nam pytanie, czy rzeczywiście oczekujemy zawsze prawdy od swojego partnera. Może czasami warto się nagimnastykować, żeby nie skrzywdzić drugiej połówki, a przy tym spełniać swoje pragnienia?

Na samym początku wita nas dzwon kościelny, co zdradza nam, że od samego początku będziemy mieć do czynienia z instytucją małżeństwa. Scenografia bardzo minimalistyczna. Zaledwie kilka krzeseł i pościel figurująca w centralnej części sceny na tylej ścianie teatru. Kolorystyka dość paradoksalna w stosunku do tego, co będziemy za chwilę oglądać, ponieważ wszystko jest w odcieniach bieli, która symbolizuje czystość, niewinność i wierność.

W pierwszej scenie poznajemy Michela (Andrzej Dopierała), który prowadzi rozmowy i igraszki z kochanką Alice (Marta Bartczak), żoną swojego najlepszego przyjaciela Paula (Artur Święs). Zaistniała sytuacja staje się mniej komfortową, kiedy zaczyna wypytywać się o sytuację zawodową Paula. Alice ogarniają wówczas wyrzuty sumienia i kategorycznie odmawia dalszej konwersacji na jego temat. Targają ją sprzeczne emocje i zastanawia się nad wyznaniem prawdy swojemu mężowi. Aktorce w tamtym momencie cisną się łzy na oczy i wyznaje, że jest kobietą bez serca. Mimo wszystko pada propozycja wyjazdu, ponieważ Alice już nie wystarczają akty fizyczne. Kobieta pragnie, aby między nimi pojawiła się większa więź emocjonalna i chce więcej atencji od kochanka. Zupełnie inaczej podchodzi do tej sprawy Michel, który nie chce, aby Alice cokolwiek mówiła. Wyznaje zasadę dyskrecji i chciałby całą sytuację przemilczeć. Kłamstwo jest dla niego dowodem przyjaźni, ponieważ cały czas wtrąca, że nie chce skrzywdzić swego najlepszego przyjaciela, fałszywie pragnie uniknięcia cierpienia innym i przy tym sam zostać bezkarny. Żeby udowodnić kochance lojalność, decyduje się zrezygnować ze spotkania biznesowego, aby spędzić z nią więcej czasu. Później wychodzi to na jaw, kiedy w następnej scenie prowadzi rozmowę z żoną Laurance (Sara Lech) w ich własnym mieszkaniu. Aktor kłamie jej prosto w oczy, cały czas zmienia swoje wersje. Wychodzi z niego prawdziwy cwaniak, który cały czas próbuje odwrócić kota ogonem. Jego egoizm i małostkowość dają się we znaki, kiedy oskarża żonę, że to ona nie jest fair, przez ciągłe oskarżania i brak zaufania.

Kolejna scena odbywa się na zaplanowanym wyjeździe. Para kochanków Alice i Michel po raz pierwszy przeżywają wspólnie noc. Opowiadają sobie, jakie wymówki podsunęli swoim partnerom. Tutaj możemy spotkać się z największą falą śmiechu. Okazuje się, że pomysł Alice nie był najlepszy. Kobieta okłamuje męża, że wyjeżdża do ciotki. Mąż za wszelką cenę chce z nią porozmawiać i kochanek jest zmuszony wcielić się w postać kobiety w średnim wieku. Robi to dosyć nieumiejętnie, ponieważ jej nie zna i przez fakty, o które zostaje cały wypytywany, niestety podpada coraz bardziej. Aktor przeprowadził tę scenę w niezwykle komiczny sposób. Widzimy jak angażuje się w rozmowę całym sercem. Michael nie widzi w tym żadnego problemu, tłumaczy kochance, że ma się przestać zamartwiać, bo przecież niemówienie całej prawy nie jest jeszcze kłamstwem...

Kolejny akt jest inaczej przedstawiony niż w dziele Zellera. Nie zobaczymy tutaj kortów tenisowych, tylko ring, na którym walczą dwaj mężczyźni w bieliźnie. Dzięki temu scena jest bardziej symboliczna, bo widz czuje, że walka toczy się o coś więcej niż wygrany set. Mamy świadomość, że rozgrywka będzie weryfikować ich dalszą przyjaźń i od jej wyniku będą zależne ich losy. Stykają się głową, jakby w sposób niewerbalny chcieli sobie przekazać prawdę, bo na słowa, póki co ich nie stać. Walka kończy się innym wynikiem niż zazwyczaj. Wydaje się to być podejrzane. Daje to początek odkrycia prawdy. Wychodzą na jaw sytuacje z przeszłości. Paul prowadzi monolog na temat przyjaźni. Cały czas daje znaki. Opowiada o przyjaciołach z przeszłości, którzy w środku umierają. Pojawia się rozpacz i nadchodzi moment, kiedy zostajesz sam.

W dalszej części okazuje się, że Paul doskonale wiedział, z kim zdradza go Alice. Michel zamiast poczuć skruchę zarzuca najlepszemu przyjacielowi, że ten cały czas szydził z niego. Winę widzi we wszystkich, tylko nie w sobie. Cały czas nie potrafi popatrzeć na siebie krytycznie i oczernia wszystkich dookoła. Aktor zostaje zamknięty w kręgu, gdzie Paul odkrywa przed nim gorzką prawdę. Michel wpada w sieć, z której trudno mu się wyplątać i sam już nie wie, czy jest okłamującym, czy okłamywanym. Wychodzą na jaw tajemnice. Kłamstwa nie są oczywiste i niejeden raz widz poczuje się zaskoczony. Okazuje się, że jako jedyny był niczego nie świadomy, ponieważ oni wszyscy żyją w miłosnym czworokącie. W sztuce mamy do czynienia z dwoma małżeństwami, a ilość kombinacji wzajemnych wydaje się nieskończona. Okazuje się, że nikt nie jest bez winy, a kluczem do beztroskiego życia jest dobrze przemyślane kłamstwo.

Akcja jest bardzo płynna i stopniowo przechodzi od pojedynczej zdrady do masowego kalibru. Mamy przyjemność doświadczyć komizmu sytuacyjnego, zgrabnych dialogów i trafionego tempa. Na czele świetnej gry aktorskiej stoi Andrzej Dopierała, który urzeka nas swoją przerysowaną mimiką, gestami oraz w arcymistrzowski sposób przekonuje nas do swojej roli jako ofiary. W kokietowaniu na scenie, jak i na widowni odnosi pełen sukces.

Doskonałym pomysłem było rozstawienie aktorów, którzy nie grają w danych aktach w kątach sceny. Para prowadząca dialog byli cały czas obserwowana przez swoich małżonków lub kochanków. Wydaje mi się, że zabieg miał na celu personifikację wyrzutów sumienia. Dzięki temu widz cały czas pamiętał o pozostałych bohaterach i spoglądając na nich, mógł bardziej wczuć się w osobę oszukiwaną. W sztuce również nie przedstawiono genezy ich związków. Tak naprawdę nie wiemy gdzie zdrada miała zalążek. Przez to ciężej jest nam trzymać którąkolwiek ze stron i ocenienie, co jest bliższe prawdy wydaje się niemożliwe. Dzięki temu sztuka wydaje się bardziej tajemnicza i intrygująca.

„Prawda" daje nam do zrozumienia, że bez kłamstw wiele par nie miałyby racji bytu. Czy w świecie tak przekłamanym jest jeszcze w ogóle na nią miejsce? Romans między kochankami nie będzie zdradą, jeżeli wciąż kochamy drugą połówkę? Czy przyznawać się do niego? Może lepiej będzie przemilczeć to tym bardziej, jeżeli ta sytuacja dotyka również naszego najlepszego przyjaciela? Czy słowa „Kocham Cię" powtarzany tak wielokrotnie w sztuce cokolwiek znaczą? I w końcu czy działamy w dobrej wierze? Jak bardzo nasze sumienie na tym cierpi?

Na te i inne pytania możemy mieć zupełnie inne spojrzenie po obejrzeniu sztuki Zellera. Okazuje się, że nie zawsze to coś, co podpowiada nam intuicja, będzie prawdziwe.



Patrizia Ende
Dziennik Teatralny Katowice
4 listopada 2019
Spektakle
Prawda