Świat pełen wariatów

Scena imituje krakowską kawiarnię. Parę krzeseł, stolików, parasoli. Do tego sztuczne gołębie i zdjęcie sukiennic w tle. Aktorzy w eleganckich, wyraźnie przeteatralizowanych kostiumach grają równie teatralnie. Jak na komedię jest raczej nieśmiesznie. Myślę sobie, że jeszcze tak przez ponad dwie godziny i zastanawiam się, w co ja się wpakowałem. Kiedy ponad dwie godziny później wychodzę z Teatru Polskiego nie rozumiem, jak mogłem się tak bardzo pomylić.

Myliłem się, gdyż spektakl, jak tylko akcja się rozwinęła, okazał się być nie tylko naprawdę dobrą komedią, ale też śmieszniejszą niż te, które do tej pory widziałem. Nie tylko za sprawą tekstu autorstwa Carla Laufsa i Wilhelma Jacoby'ego, ale przede wszystkim dzięki kreacjom bielskich aktorów. Ale po kolei.

Intryga, choć raczej prosta, prowokuje wiele absurdalnych i dwuznacznych sytuacji, a te z kolei farsa, podobnie zresztą jak widownia, kocha najbardziej. Główny bohater, ziemianin Maurycy Stolnik, chce odwiedzić dom wariatów i prosi swojego siostrzeńca Alfreda, by ten go tam zaprowadził. Alfred daje jednak się namówić malarzowi, Kazimierzowi Czereśniakowi, by zamiast do domu wariatów zaprowadził swojego wujka do znanego w całym Krakowie pensjonatu Bielańskiego. Stolnik naturalnie nie zdaje sobie sprawy z żartu siostrzeńca, a na domiar złego zachowanie pensjonariuszy rzeczywiście może sugerować, iż nie do końca jest z nimi wszystko w porządku.

Od momentu, kiedy Stolnik przekracza próg pensjonatu akcja ulega dynamizacji, absurd goni absurd, a bielska publiczność nie ma czasu na złapanie oddechu między jedną salwą śmiechu a drugą. Teraz już teatralność sytuacji jest jak najbardziej uzasadniona, a gra aktorów bezustannie bawi widza. Grzegorz Sikora w roli głównej zachwyca. Za każdym razem, gdy swoim komentarzem przełamuje czwartą ścianę i puszcza oko do widza – na widowni słychać śmiech; gdy swój coraz to bardziej szaleńczy, ochrypły krzyk łączy z dwuznacznym w kontekście sceny gestem – słychać śmiech; nawet gdy jego rodzina zaczyna go podejrzewać, że przez wizytę w pensjonacie sam oszalał, co w pewnym sensie jest tragiczne i przerażające – słychać śmiech. Nie inaczej jest z Rafałem Sawickim w roli Apolinarego Feingenbauma. Jego obecność na scenie, zabawna aparycja sprawiona przez kostium i specyficzny sposób poruszania się po przestrzeni wyróżniły go na tle pozostałych absurdalnie szalonych postaci. Brawura Feingenbauma pierwszorzędnie łączyła się z naiwnością Stolnika, co w rezultacie złożyło się na komiczny i wart uwagi duet, wiodący prym w całym przedstawieniu.

Wizualnie spektakl zadowala. Początkowo mdłe i sztampowe przedstawienie Krakowa szybko zastępuje pensjonat Bielańskiego, który to, będąc przestrzenią minimalistyczną i surową, umożliwia barwnym kostiumom Hanny Sibilski zaistnieć i zdominować scenę jej pomysłowymi kompozycjami. Po z kolei antrakcie twórcy przenoszą widza do domu Stolnika – charakterystycznej posiadłości ziemiańskiej wystrojonej z lekkim przepychem – jest i barokowa kanapa, pokaźna kolekcja poroży czy charakterystyczny globus-barek. Choć w farsach przestrzeń pełni raczej funkcję estetyczną aniżeli symboliczną, to kontrast między jasnym pensjonatem Bielańskiego, a ciemniejszym i nawet trochę mrocznym domem popadającego w szaleństwo Stolnika wydaje się być wymowny i ciekawy – o ile był to zabieg nieprzypadkowy.

„Pensjonat Pana Bielańskiego" w reżyserii Marka Gierszała nie zawiódł. Z teatru wyszedłem rozbawiony i jak najbardziej zadowolony z tego, co doświadczyłem. Spektakl ten jest godnym zwieńczeniem dla – sądzę, że udanego – roku 2019 w Teatrze Polskim.



Jan Gruca
Dziennik Teatralny Katowice
28 grudnia 2019
Portrety
Marek Gierszał