Świat według Witkacego

Nienasycenie Witkacego w reżyserii Tomasza Hynka jest bardzo wierną adaptacją książki i to jest największą wadą przedstawienia. Powieść bowiem rozpada się na dwie wyraźne części: pierwszą w stylu eposu mieszczańskiego i drugą "dostojewską". Ten podział razi, choć można zrozumieć znaczenie takiego zabiegu. W spektaklu jest on jednak tylko powtórzeniem struktury powieści i sam znaczeń nie niesie

Utwór Witkacego zaczyna się w podhalańskim majątku barona Kapena, właściciela browaru. Jego syn Genezyp zdał tego roku maturę i wchodzi na drogę samodzielnego poszukiwania swej tożsamości. Stąd pierwsza część powieści nosi tytuł Przebudzenie. Od tego też rozpoczyna się spektakl. Inspicjentka wprowadza na scenę młodego mężczyznę w szlafroku. Z tyłu sceny, który zajmują trzy oszklone mansjony, siada na krześle kobieta o matriarchalnych kształtach. Młody człowiek zdejmuje szlafrok i kładzie się na podłodze, przygasa światło. W półmroku widzimy, jak jego nagie ciało wykonuje jakby steinerowski proces „wydobywania się z siebie”. Gdy wreszcie idealnie harmonijne młodzieńcze ciało, obdarzone równie doskonałą, przez co trochę bezosobową, twarzą, staje na nogach, podbiega do niego siedząca dotąd z tyłu kobieta ze słowami „Matka, matka, Matka Boska”. Kobieta zaczyna ubierać stojącego nieomal na baczność i zapatrzonego przed siebie chłopca, wymieniając imiona Matek Boskich. Za chwilę po przekątnej przez scenę przejdzie ojciec Genezypa, wymachując laską i krzycząc, że jego syn powinien być krótko trzymany, bo inaczej wyrośnie z niego potwór. Tymczasem chór, jeszcze przy wtórze wymienianych przez odchodzącego ojca polskich powstań, zajmuje miejsce na górnym poziomie sceny, na mansjonach, i zaczyna swoją pieśń o Polsce.

I tak, scena za sceną, towarzyszymy Genezypowi w jego późnej inicjacji społecznej (której teoretyczną i pojęciową podstawę próbują mu narzucić muzyk Tengier, białoruski katolik Bazyli i żydowski logik Benz) i erotycznej (dokonywanej przez Tengiera i księżnę Ticonderogę). Genezyp, znający dotąd tylko namiastki życia (masturbacja z kuzynem Toldziem zamiast seksu z kobietą, wiedza szkolna zamiast praktyki społecznej, nadzór ojca i opieka matki zamiast samodzielności), przechodzi szybki rozwój. Jego ojciec na wieść, że syn chce studiować „literaturę”, dostaje wylewu. Tej samej nocy Genezyp przechodzi swe wtajemniczenia i wraca do domu nad ranem, gdy ojciec już nie żyje. Genezyp „z ciamkacza stał się opiekunem i władcą”, przynajmniej z pozoru.

Poza pierwszą symboliczną sceną mamy do czynienia z bardzo wiernym przekazem powieściowej fabuły. W drugiej części, zatytułowanej Obłęd, sam Witkacy dokonuje wolty, zamieniając model typu Czerwone i czarne na model typu Biesy. Powieść inicjacyjna staje się powieścią społeczną. Bohater nadal podlega zmianom i jest osadzony w wydarzeniach, jednak staje się tylko częścią tła dla wydarzeń społeczno-politycznych. Środek ciężkości przechodzi więc z indywidualnej historii na wielowątkowy fresk, co wymaga zupełnie innej niż linearna narracji scenicznej. Jesteśmy świadkami wyjazdu Genezypa i jego rodziny do K. (Krakowa) i jego wejścia do otoczenia Głównego Kwatermistrza Kocmołuchowicza, występów jego siostry w teatrze i poznania tam Persy Zwierżontkowskiej, niby-romansu z Persy i jej prawdziwego romansu z Kocmołuchowiczem, popadania Genezypa w szaleństwo po zabiciu „lokatora” Persy, puczu Kocmołuchowicza, małżeństwa Genezypa z wyznawczynią Murti Binga Elizą, zabicia Elizy, wojny z Chińczykami, wreszcie śmierci Kocmołuchowicza. Mimo że adaptacja próbowała łączyć pewne osoby i motywy, nadmiar wątków do rozpoznania pozostał problemem. O ile widz podczas pierwszej części podążał dość swobodnie za biegiem wydarzeń, o tyle w drugiej był tej szansy pozbawiony.

Czy sceniczna wersja Nienasycenia Witkacego musi być jego wierną adaptacją? Reżyser na pewno podjął taką próbę, starał się przedstawić zarówno nieudany proces indywiduacji Genezypa, jak i pokazać mechanizmy społeczne, które obserwował i przeczuwał Witkacy, i które – jak sugeruje Hynek – w pełni zrealizowały się w naszej rzeczywistości. Taki wielopoziomowy przekaz trudno uzyskać, byłoby to skuteczniejsze, gdyby reżyser nie próbował odtworzyć nieomal realistycznie wszystkich zdarzeń z powieści. Tymczasem przedstawienie obciąża nadmiar epiki. Odtworzenie fabularnej warstwy tej powieści jest na scenie bezcelowe, trzeba stworzyć własną opowieść, która zadziałałaby nie tyle anegdotą, co obrazem, rytmem, wrażeniem.

Hynek takie próby podejmuje, zagłuszają je jednak jakieś skrupuły czy obawy przed zbyt swobodnym potraktowaniem powieści Witkacego. Gdyby reżyser poszedł na całość, wygrałby, bo przedstawienie – zwłaszcza w drugiej jego części, gdzie trzeba było używać skrótu – pokazuje potencjał jego niezależnego, teatralnego myślenia. Jest to o tyle paradoks, że właśnie ten nieczytelny ciąg zdarzeń z drugiej części ma większą szansę na zbudowanie gmachu znaczeń dla widza, niż ten tradycyjny, mieszczański ciąg zdarzeń z części pierwszej. W tym kierunku też idą pomysły reżysera, jak choćby scalenie postaci ojca i postaci Kocmołuchowicza poprzez obsadzenie w nich jednego aktora (Wiesław Cichy) i ten sam zabieg dotyczący siostry Genezypa Lilian i jego żony Elizy (Monika Obara). Takim zabiegiem jest też wprowadzenie postaci nazwanej DNA (Grażyna Rogowska), czyli zapewne odpowiednika owego Draba, którego od pewnego momentu zaczął czuć w sobie Genezyp. Jest to jednak w efekcie zabieg dość łopatologiczny, a nie byłby taki, gdyby stanowił część integralnej, niezależnej od Witkacego, a wiec reżyserskiej wizji świata.

Przy tej skłonności Hynka do wierności autorowi zastanawia zmiana postaci matki Genezypa (Elżbieta Piwek) z hrabiny na plebejkę. W tym kontekście trudno zrozumieć zarówno problem osobowościowy Genezypa, który będąc synem ojca piwowara (fałszywego, „kupnego” barona) i prawdziwej hrabianki („To jednak już jest coś”) walczył między innymi o przewagę „szlachetnego” pierwiastka w sobie, jak i jego problem z zaakceptowaniem romansu matki ze „zwykłym” Józefem Michalskim (Jacek Król). Gdyby zlikwidować ów wymiar „mieszczańskiego” teatru w tym przedstawieniu, matka Genezypa stałaby się matką archetypiczną, a nie – jak w przedstawieniu – drobnomieszczańską, działałaby swą siłą „odwieczną”, a nie rodzajową. To samo zresztą dotyczy księżnej Ticonderogi (Ewa Błaszczyk), która nie jest tu arystokratką, tylko jednak dość tanim wampem…

Zastrzeżenia związane z interpretacją postaci nie dotyczą jednak samego Genezypa. Gra go debiutujący Krzysztof Kwiatkowski i jest to imponujące osiągnięcie, ponieważ aktor, jako postać główna, trzyma całe przedstawienie. Co zresztą jest o tyle utrudnione, że przez zmianę typu narracji w drugiej części, jego zasadnicza przemiana (chłopiec popada w obłęd) jest niezauważalna. Wydaje się, że gdyby właśnie ta droga Genezypa od niedojrzałości do szaleństwa, była głównym celem spektaklu, to ten młody aktor z pewnością by takiemu zadaniu podołał, bo jest on warsztatowo świetnie przygotowany, nie boi się wyzwań, ufa reżyserowi i pewnie stać go na dużo więcej. Podobnie niewykorzystane możliwości prezentuje reszta obsady, zwłaszcza Mirosław Zbrojewicz w roli Tengiera.

Czego by jednak nie mówić o problemach adaptacji i interpretacji w Nienasyceniu, spektakl w Teatrze Studio jako próba teatru zainspirowanego ważną powieścią Witkacego, absolutnie zasługuje na uwagę. Dlatego niezrozumiała jest dla mnie krytyka formułowana na łamach dzienników, odsądzająca przedstawienia Hynka od czci i wiary polegające głównie na używaniu inwektyw, zaś konkretniejsze zarzuty („chaos”, „nuda”, „brak warsztatu reżyserskiego”) wydają się jednak czysto arbitralne i nieuzasadnione. Ta próba pokazania Witkacego w teatrze to może upadek, ale z wysokiego konia i na tle warszawskich przedstawień nie wyróżnia się szczególnie negatywnie.

Jagoda Hernik Spalińska – pracownik naukowy Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Autorka pracy „Życie teatralne w Wilnie podczas II wojny światowej” (2005).



Jagoda Hernik-Spalińska
Teatr
7 kwietnia 2010
Spektakle
Nienasycenie