Świetne sceny z Hamleta

Ten teatr naprawdę przyczynia się do młodzieży chowania: duży odsetek publiczności stanowili licealiści. I chwała Bogu, bo Hamlet według Tadeusza Bradeckiego to kawał dobrego teatru. Począwszy od klimatu na scenie – tej atmosfery napięcia, bezradności, gniewu, żalu, rozbawienia oraz grozy budowanych światłem i dźwiękiem –, aż po odtwórcę roli tytułowej.

Bo Krzysztof Szczepaniak w wielu scenach był bardzo dobrym aktorem świetnie interpretującym postać Hamleta. A w pozostałych – był po prostu Hamletem. Na przykład wtedy, gdy podniecony do granic inscenizacją, która ma ujawnić sekrety sumienia króla, pomiata nieszczęsną Ofelią. Na przykład w kłótni na śmierć i życie z matką, podczas której zabija szczura-Poloniusza. Na przykład w starciu z Guildensternem, kiedy to każe mu grać na flecie, a odmawia grania na samym sobie, na następcy tronu, Hamlecie, jak na byle fujarce. Aktor ma również ogromny talent komediowy, dar magicznego przykuwania uwagi i budowania nastroju. Brawo, sukces przedstawienia to w ogromnej mierze zasługa Szczepaniaka.

Biedny książę duński, pogrążony w otępiałym zdumieniu po nagłej śmierci ojca i nazbyt szybkim ślubie wdowy matki z pogardzanym stryjem, do swego depresyjnego nastroju dostaje jeszcze na dokładkę odpowiedzialność za rodzinę, królestwo, cały naród. Oto nocą pojawia się mściwy, żałosny duch otrutego Hamleta-seniora i rozkazuje synowi „nie zapomnieć".

Ale co znaczy: nie zapomnieć? Jak uszanować pamięć skrzywdzonego, jak nie uchybić jego czci, gdy jednocześnie krzywdziciel korzysta z ukradzionych dóbr i zaszczytów, głośno śpiewa własne chwalby, a fałszywej nucie poddają się wszyscy wokół – nawet własna matka? Jak działać, by dowieść prawdy, by sprawiedliwości uczynić zadość, a samemu nie upodlić się czynieniem zła? Jak zadbać o wszystko, postępować jak mężczyzna, nie stracić miłości kobiety, nie pogardzać samym sobą, ocalić ojczyznę i przy tym wszystkim nie dać się zabić? Odwieczne pytania... Odpowiedzią pozostaje szaleństwo, tak można zyskać na czasie. Ale im dłużej trwa zwłoka, tym więcej trupów w finale.

Bradecki prowadzi szekspirowskich bohaterów jasno wytyczoną ścieżką. To jest dramat, rozwiązania nie ma i nie będzie. Reżyserowi byłoby jednak łatwiej pokazać tragedię Hamleta i jego bliskich, gdyby w sukurs przyszły mu spójne scenografia i kostiumy. Te zaś złożone były z różnych pomysłów Andrzeja Witkowskiego – stroje pary królewskiej, Laertesa, Rosencrantza i Guildensterna były ciekawe, nowoczesne, ładne. Mundury i płaszcze żołnierzy – zgrabne, adekwatne. Także wdzianka aktorów i grabarzy mieściły się w konwencji. Natomiast sukienka rodem z sieciówki, w którą ubrana była Ofelia, czy sweterek casual Hamleta to błąd w sztuce. Ale znów osnuty chmurami wielki księżyc potrafił wzbudzić potrzebny na scenie niepokój, a naga klata wojowniczego Fortynbrasa, czyli Silnego-W-Ramionach, słuszny podziw i respekt dla zwycięskiego wodza.

Mam mieszane uczucia także co do nowego przekładu Piotra Kamińskiego – inscenizacja Bradeckiego w Dramatycznym to pierwsze sceniczne wystawienie tego tłumaczenia. I wszystko pięknie, ale zabrakło mi słynnego: „Słabości, imię twe kobieta!", którym Hamlet podsumowuje tak rychłe powtórne zamążpójście matki. Bo czy można przetłumaczyć „Frailty, thy name is woman!" jako „Słabość to słówko rodzaju żeńskiego!"? Można, tłumaczowi wszystko wolno. A może to nadmierna poprawność polityczna w czasach, w których Czerwony Kapturek zna sztuki walki, a najnowszy Bond ma być panią Bond?

Jestem za to zachwycona oprawą muzyczną autorstwa Krzysztofa Sierocińskiego. Umiejętnie wkomponowana w strukturę dramatu, głośno i dosadnie podkreśla zakończenia i rozpoczęcia poszczególnych scen. Dodaje dramatyzmu i grozy.

Niewątpliwie spektakl jest wart zobaczenia także ze względu na wyborne kreacje aktorskie. Oprócz Krzysztofa Szczepaniaka, podziwiałam Macieja Wyczańskiego jako Klaudiusza – to namiętna, przekonująca postać, świetne warunki sceniczne i głosowe. Prawdziwy łajdak i manipulant, jednak niepozbawiony okruchów sumienia i miłości do żony. Anna Moskal jako Gertruda była zjawiskowa ze swą nordycką urodą i przytłumionymi uczuciami. Mateusz Weber – Horacy, przykuwał uwagę jako stojący niezłomnie przy następcy tronu, ze swym przenikliwym spojrzeniem i brzmiącym głosem. Doskonały w roli sprzedawczyka Guildensterna był Michał Klawiter, aktor bardzo młody, ale już znany ze swych ról dubbingowych – faktycznie, dysponuje fantastycznym głosem, a i dobrej prezencji mu nie poskąpiono. Nie zachwyciła mnie za to rodzina Poloniusza – ani on sam (Mariusz Wojciechowski), ani jego syn Laertes (Kamil Szklany), ani córka Ofelia (Lidia Pronobis). Wobec ukochanej Hamleta, roli pożądanej przez absolutnie każdą aktorkę świata, ma się zawsze wielkie oczekiwania. Sceniczny ojciec Ofelii miałby do pokazania nieprzebrane pokłady humoru, zaś brat – waleczności, prawości, uczuć... Za to mistrz Adam Ferency wszystko widzom wynagradza jako Pierwszy Aktor i Grabarz – role to drobne, epizodyczne, lecz kunszt i poczucie humoru Ferencego triumfują na scenie. Obok tej wielkiej gwiazdy, choć też w marginalnych rolach, dał się poznać również Kamil Siegmund.

Koniecznie trzeba tego Hamleta zobaczyć, żeby przypomnieć sobie, iż pewne dylematy nie maja łatwych rozwiązań. A niektóre w ogóle nie mają rozwiązań. Do takich nierozwiązywalnych problemów trzeba się podobno przyzwyczaić i je w jakiś sposób zaakceptować. Oglądać na scenie Teatru Dramatycznego, jak to się Hamletowi kompletnie nie udaje – bezcenne.



Agnieszka Kledzik , Francesco Bettas
Dziennik Teatralny Warszawa
25 października 2021
Spektakle
Hamlet
Portrety
Tadeusz Bradecki