Szalona podróż po śpiącą królewnę

Zła Hulababula rzuciła czar na piękną królewnę, który przemóc może tylko pocałunek prawdziwego chwata. Michał Derlatka świetnie wkomponował bajkę Artura Oppmana i jej archaiczne już słownictwo we współczesną, błyskotliwą, bardzo dynamiczną inscenizację. "Zaczarowana królewna" Teatru Wybrzeże grana będzie w Starej Aptece w Gdańsku i na Scenie Kameralnej w Sopocie.

Szkielet dramaturgiczny "Zaczarowanej królewny" Artura Oppmana stanowi baśń "Śpiąca królewna". Autor uzupełnił ją szeregiem wątków lokalnych i innych, znanych nam z literatury opowieści.

Poznajemy bohatera wyraźnie inspirowanego "Kotem w butach", monstrualnych Waligórę i Wyrwidęba, czy mieszkającego na Księżycu Pana Twardowskiego. Akcja przeniesie się między innymi na krakowski jarmark, na którym prosty, dobry chłopak, Staszek, dowiaduje się o pięknej, śpiącej królewnie i zapragnie ją uratować.

Reżyser gdańskiego spektaklu, Michał Derlatka, żonglerkę motywami baśniowymi i liczne nawiązania do naszej rodzimej literatury potraktował także jako wskazówkę, by swoje przedstawienie również wziąć w nawias. Nim młodsi i starsi widzowie poznają bajkę Oppmana, znajdą się... w szkolnej klasie, żywcem wyjętej z czasów komuny. Wchodząc na widownię znajdziemy się w klasie podczas przerwy między lekcjami. To rzeczywistość mundurków szkolnych, kwadratowych tornistrów i roześmianych urwisów, kopiących papierową piłkę na oczach zajętego swoimi sprawami konserwatora.

Po chwili rozlega się dzwonek na lekcję. Pan dyrektor ma problem, bo szkolne przedstawienie musi zostać odwołane wskutek kontuzji jednej z nauczycielek. W ostatniej chwili znajduje się zastępstwo, więc "Zaczarowaną królewnę" czas zacząć.

Dowcip, również związany ze szkolnym ilustrowaniem wypowiadanego tekstu, obecny jest tutaj od pierwszej chwili. Teatrzyk szkolny wraz z dźwiękiem dzwonka na przerwę szybko się jednak ulotni, a akcja "Zaczarowanej królewny" nabierze tempa i od razu wywoła poruszenie wśród młodych widzów, bo na scenie pojawia się kotek. Po chwili kot okaże się nie do końca zwyczajny... Teatralne sztuczki umiejętnie pobudzają wyobraźnię kilkuletnich widzów i od razu wciągają publiczność w opowieść, która zaskakuje kreatywnością i rozmachem inscenizacyjnym.

Przez półtorej godziny na scenie dzieje się bardzo wiele. Bohaterowie pojawiają się i znikają, czasem zamienieni w inną postać - jak pijus Walek (Piotr Łukawski) przybierający postać pająka. Aktorzy dwoją się i troją - raz są wielkimi, groźnymi szponiastymi zwierzakami, innym razem kosmicznymi krasnoludkami na usługach księżycowego królewica (Katarzyna Michalska) lub roztańczonym ludem Krakowa na krakowskim jarmarku. Wśród wielu ról drugoplanowych i epizodycznych jest kilka, które szczególnie zapadają w pamięć - mnie ujęły najbardziej przezabawne króliki w wykonaniu Katarzyny Michalskiej, Jerzego Gorzko i Moniki Chomickiej-Szymaniak. Bawi też Marcin Miodek jako Gwiazda.

Jednak i w pierwszym planie aktorzy mają okazję do popisu wpisanego w inscenizację Derlatki. Doskonale prezentuje się Małgorzata Oracz jako zła wiedźma Hulababula, która tak gra tę straszną dla pozostałych bohaterów postać, że nie sposób jej nie polubić. Z wdziękiem po scenie porusza się zaczarowany Kot (Michał Jaros) wraz z towarzyszącym mu Palipiecą (Maciej Konopiński) - obaj są przewodnikami publiczności po bajce, w której towarzyszą w podróży dzielnemu Staszkowi (bardzo udana rola Jakuba Nosiadka).

Z morza pomysłów i rozwiązań inscenizacyjnych wiele wywołuje zachwyt najmłodszych widzów. Szmer niedowierzania wywołuje pojawienie się ogromnych zwierzaków z puszczy (Dzik jest nieobecny, bo "chory"), które toczą mrożący krew w żyłach bój ze Staszkiem. Jednak to pomysł na groźnego smoka i jego walka ze Staszkiem z pewnością będzie tym, co dzieci zapamiętają najbardziej.

Spektakl Michała Derlatki ma rozmach i finezję, pełen jest pomysłowych rozwiązań scenicznych, ale zachowuje też wymiar zabawy formą i grą aktorską. Na wyróżnienie zasługują wszyscy wymienieni wcześniej aktorzy - dzięki nim humor spektaklu ani przez moment nie traci autentyczności. Swoje zrobiła świetnie wpisująca się w dowcip spektaklu scenografia i piękne, bardzo plastyczne kostiumy Michała Dracza oraz dynamiczne, efektowne układy taneczne, przygotowane przez Wioletę Fiuk. Warstwę muzyczną, zrośniętą wręcz z akcją sceniczną, zapewniła Joanna Sówka Sowińska.

W momentach zmiany dekoracji dzieci mają też chwilę, by porozmawiać z niektórymi bohaterami spektaklu. Nowoczesna forma przedstawienia świetnie współgra z językiem bajki Oppmana, dziś już archaicznym, pełnym staropolszczyzny i zwrotów, które wyszły z użycia. Jednak w kontekście tej szalonej opowieści są one dla dzieci w pełni zrozumiałe, co jest oczywiście kolejną zasługą reżysera i zespołu aktorskiego. Teatr Wybrzeże ma więc kolejną po "Arabeli" sprzed kilku lat doskonałą, dynamiczną bajkę, która porywa młodych widzów.

Warto mieć jednak na uwadze, że dla dziecka w wieku przedszkolnym niektóre sceny mogą być zbyt straszne, chociaż aktorzy nawet te momenty ogrywają z dużym wdziękiem i już sześciolatek nie powinien się ich bać. Szkoda tylko, że drugi akt spektaklu trwa zaledwie kwadrans i nie ma takiej dynamiki, jak część pierwsza, bo chciałoby się, by "Zaczarowana królewna" trwała dużo dłużej.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
12 marca 2019
Portrety
Michał Derlatka