Szarość oznaką chwiejności

O przedstawieniu Biesy wg Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Karoliny Kirsz, w wykonaniu studentów PWST Kraków filia we Wrocławiu, rozmawiają Katarzyna Mańko i Wiktor Moraczewski

Kasia: Właśnie obejrzeliśmy pierwszy spektakl dyplomowy 34. Festiwalu Szkół Teatralnych. Czy według ciebie było to mocne otwarcie?

Wiktor: Mądre, ale trudne w odbiorze. Większe wrażenie zrobiła na mnie druga część przedstawienia i nie żałuję, że nie wyszedłem po przerwie, jak niektórzy widzowie.

K: W drugiej części coś się wreszcie zaczęło dziać, prawda?

W: Tak, była znacznie bardziej intensywna, co było chyba widać po reakcjach publiczności, trzymała w napięciu. Bardzo podobała mi się scena zespołowa, w której wypowiadano mocne, wręcz wulgarne słowa na temat ruchu rewolucyjnego. Ciekawie rozwiązana została również ostatnia scena, w której postaci jadą pociągiem, gdyż efekt ten stworzono za pomocą gry świateł.

K: Ale czy nie wydaje ci się, że były to zabiegi celowo nastawione na efekt, żeby wreszcie czymś zainteresować widza? Według mnie zbyt często używano dymu i nie zawsze było to uzasadnione.

W: Światło było ważnym aktorem w tym spektaklu. To właśnie światłem Katarzyna Kirsz, która reżyserowała przedstawienie, chciała zaznaczyć zmianę scen. Światło i dym, może rzeczywiście stosowany za często, służyły płynnemu przejściu od sceny do sceny, ich użycie było celowym zabiegiem montażowym. Sądzę, że było to rozwiązanie niekonwencjonalne.

K: Dla mnie było to dosyć nużące z powodu powtarzalności, miałam także poczucie chaosu i przypadkowości na scenie.

W: W odbiorze trudnego tekstu Dostojewskiego pewnym ułatwieniem jest to, że reżyserka zastosowała kolory, w których nie dostrzegam przypadkowości. Widzi-my postaci ubrane na biało i postaci ubrane na czarno, co podkreśla istotne różnice między tymi dwoma grupami. Reprezentują one różne światopoglądy, są odmienne pod względem emocjonalnym.

K: Ale pojawia się też szarość. Oznaka niezdecydowania?

W: W przedstawieniu jest mowa o wierze w Boga i o wierze w diabła, ale padają też słowa, że najgorsi są właśnie ci niezdecydowani. Szarość może być zatem oznaką ich chwiejności.

K: A co sądzisz o scenografii Adrianny Matwiejczuk?

W: Bardzo podobała mi się jej prostota. Na podłodze były faliste czarno-białe pasy, które mogą symbolizować tę niestałość emocjonalną, o której mówiliśmy, brak oparcia. Głównym elementem scenografii są krzesła ustawione frontalnie w stosunku do widowni. Dla mnie jest to wyraźne zwrócenie się do widza, podkreślenie, że to, o czym mówi się na scenie, dotyczy nas wszystkich.

K: Jak – według Ciebie – odnaleźli się w tej przestrzeni aktorzy? Odnosiłam wrażenie, że byli trochę zagubieni, chyba nie zawsze potrafili się w niej znaleźć.

W: Przede wszystkim chciałbym pogratulować Izabeli Baran w roli Marii Lebiadkin i Peterowi Jakubowowi w roli Lebiadkina, którzy wypadli bardzo dobrze. Wielkie brawa! Zwróciłem uwagę także na to, że niektóre sceny były opracowane choreograficznie. Wydaje mi się, że ten układ ruchu miał służyć pokazaniu, że na przyjście śmierci przygotowujemy się całe życie, czasem trochę nieudolnie, a następnie prezentujemy przed nią to, nad czym tyle pracowaliśmy.

K: Zatem, reasumując, o czym były Biesy?

W: W spektaklu porusza się temat nadmiernego indywidualizmu. Pokazuje się jednostkę na tle społeczeństwa jako byt odrębny. Każdej postaci udzielono głosu, chociaż zdanie niektórych zostaje wyszydzone. Dziewczyna w oknie była tego potwierdzeniem. To, że na końcu się powiesi, może oznaczać, że śmierć będzie dla niej końcem udręki w walce o wolność i siebie. Jeśli odnosić to przedstawienie do aktualnych wydarzeń, do przejawów buntu i niezgody, to wydaje mi się ono bardzo na czasie.

K: Twoje pierwsze reakcje raczej nie świadczyły o tym, że oglądałeś ten spektakl z pełną satysfakcją.

W: Może nie wszystkie rozwiązania wydają mi się trafione, ale to nie znaczy, że nie potrafię wskazać mocnych stron tego przedstawienia.

 



Katarzyna Mańko
Tupot
18 maja 2016