Szekspir w krótkich spodenkach - "Wieczór Trzech Króli" - reż.D.Jemmett

Teatr Andrzeja Seweryna zwraca się w stronę klasyków. Cyd Corneille\'a, zakończenie sezonu premierą Wieczoru Trzech Króli i planowane rozpoczęcie nowego sezonu monodramem opartym na tekstach Williama Shakespeare\'a. Zapewnia to co prawda nie lada repertuar, ale jest zarazem ogromnym wyzwaniem

Sięgnięcie po teksty dobrze znane (chociaż niestety nie zawsze rozumiane przez przeciętnego widza, którego tak modna dziś intelektualna maniera często nie ma nic wspólnego z wiedzą), to podniesienie poprzeczki, skazanie na ciąg porównań i spore utrudnienie dla twórców, by wymyślić coś, czego jeszcze nie było. Wydaje się jednak, że Teatr Polski wreszcie podąża dobrą drogą. Padające ze sceny słowa, powtarzając za Kwintylianem, mogą spełniać swoje najszlachetniejsze funkcje – docere, delectare, movere.

Wieczór Trzech Króli to sztuka wystawiana wielokrotnie (w samym Teatrze Polskim miało miejsce kilka inscenizacji). Tekst wciąż bawi i wzrusza. Na scenie widzimy historię księcia Orsino zakochanego w Olivii, którego wiernym sługą zostaje zakochana w nim Viola przebrana za Cezaria, w którym zakochuje się Olivia, do której miłością pała Malvolio… Prawdziwa komedia miłosna. Istotą sztuki zdaje się być pokazanie w krzywym zwierciadle człowieka jako takiego. Nikt tak naprawdę nie jest do końca sobą. Bohaterowie przybierają kolejne maski, ubierają w ładne słówka kłamstewka, żartują z siebie nawzajem i w swych dążeniach do zdobycia prawdziwej miłości stają się w końcu przerysowanymi karykaturami samych siebie. W tym wszystkim pozostaje jednak tęsknota za prawdziwym uczuciem i strach przed samotnością.

Wieczór Trzech Króli rozpoczyna karnawał, czas zabaw i maskarad. W tym czasie mężczyźni przebierają się za kobiety, kobiety za mężczyzn, a cały świat opiera się na wywróconych prawach i absurdzie, będących opozycją do oficjalnych instytucji i zhierarchizowanego ładu świata. Nic dziwnego, że w tym bałaganie tożsamość zostaje zatarta. Co ma bowiem powiedzieć Viola, ukrywająca swoje uczucia względem Orsina, czarująca Oliwię w przebraniu Cezaria, tęskniąca za bratem bliźniakiem, który też przecież jest częścią jej samej? Kim naprawdę jest ta dziewczyna?

Aktorzy wcielają się w role na naszych oczach. Oderwani od urlopowej atmosfery, zakładają kostiumy i dopiero wówczas zaczynają mówić językiem Shakespeare’a. Cała przemiana wiąże się niestety z wątpliwym doznaniem estetycznym. Cóż jednak poradzić na to, że dzisiejsi reżyserowie nie mogliby zasnąć, gdyby nie rozebrali aktora przynajmniej do kąpielówek? Pozostaje więc przyzwyczaić się albo przestać chodzić do teatru.

Sceneria (spektakl rozpoczyna się w chwili, gdy okręt Violi i Sebastiana rozbija się u brzegów Ilirii) oddaje katastrofę, która się wydarzyła, jednakże „wrak” to nie statek, lecz teatr. Wszystko jest zniszczone, przekrzywione, scena, na której za chwilę zostanie rozwinięta intryga, zdaje się być ujęta w przełamaną ramę. Nie ma elementu, który nie pokazywałby, że aktorzy wprowadzą zaraz widza do „świata na opak”, splątanego siateczką nieoczywistych znaczeń czekających na odszyfrowanie.

Przerysowane postacie skrywają w sobie silne emocje, tylko czekające na okazję, by wyjść na światło dzienne. Olivia (Agnieszka Grochowska) uderza wyeksponowaną siłą swoich uczuć, a Orsino (Radosław Krzyżanowski) epatuje egzaltowanym romantyzmem nieszczęśliwego amanta. Uwagę przyciąga Lidia Sadowa, która gra podwójną rolę Violi i Sebastiana (dołączając Cezaria –potrójną), raz po raz zmieniająca się na oczach widza, co jeszcze bardziej narusza przywiązanie osoby do konkretnej płci. Wszystko dzieje się w rytm współczesnej muzyki (w końcu Szekspir bez współczesności obyć się nie może, tak jak widz bez odsłoniętych nóżek aktorów) puszczanej przez DJ’a-Błazna (Paweł Krucz), którego rola została ograniczona do opowiadania głupawych dowcipów, początkowo żenujących publikę, by później pozostawić na scenie pewien posmak przepełnionej ironią goryczy.

Bawią też postacie drugoplanowe (ciekawy duet sir Tobiasza Czkawki – Marcin Jędrzejewski oraz sir Andrzeja Chudogęby – Piotr Cyrwus). Jednakże o ile w oryginale miały one swoim prostym spojrzeniem na świat i często dosadnymi, rubasznymi tekstami rozweselać liryzm głównych bohaterów, o tyle w interpretacji dramatu tak skupionej na karykaturze są one po prostu dodatkiem do całej reszty. Nie można oczywiście tego powiedzieć o roli intendenta Oliwii, który dla wielu widzów zapewne był jedną z największych atrakcji przedstawienia. Jarosław Gajewski wzrusza i bawi do łez, chcąc wszelkimi siłami ukazać wielkie serce podstarzałego bufona Malvolia.

Wydaje mi się, że sukces spektaklu w dużej mierze będzie zależał od zgody publiki na wybraną przez Dana Jemmetta konwencję. Wieczór Trzech Króli to sztuka przemyślana i interesująca. Mi osobiście z trudem udało się przejść przez uwspółcześniony akt I, a tańczący w rytm muzyki Radosław Krzyżanowski niestety przywołał skojarzenie z Tańcem z gwiazdami i wzbudził irytację. Dopiero jakaś wewnętrzna zgoda na przyjęcie tego, co aktorzy oferują na scenie, pozwoliła mi wejść do stwarzanego właśnie świata. Wówczas doceniłam ciekawą formę, szkatułkowość, liczne niedopowiedzenia i przewrotne przeinaczenia, pozwalające widzowi spojrzeć na człowieka, a więc i na siebie samego, z bezpiecznego dystansu. Wtedy łatwo zobaczyć, jak w swoim szaleńczym biegu za uczuciem ocieramy się o śmieszność.



Dorota Patrycja Sech
Teatrakcje
29 lipca 2011