Szklana kula

Kilka dni temu, w słoneczne popołudnie, gawędziliśmy przy herbacie z Ryszardem Klimczakiem w redakcji „Dziennika Teatralnego" o moim „Conradzie", zespole Teatru Śląskiego, nominacjach do Złotych Masek, zbliżających się „Interpretacjach", co kto i gdzie wystawił ciekawego, kto i gdzie na Śląsku zostanie dyrektorem teatru albo i nie. Podobno kiedyś w pokoju redakcyjnym „Dziennika Teatralnego", na drugim piętrze katowickiego „Zenitu", urzędowała najprawdziwsza wróżka.

Pozostała po tamtych czasach w redakcji okazała antyczna kolumna najpewniej z gipsu, przyklejona do ściany tuż przy oknie wychodzącym na katowicki rynek, z trzonem z kanelurami, głowicą w stylu egipsko-wróżbiarskim. Musiało to robić wrażenie na klientach wróżki. Coś z czasów panowania w tym wnętrzu magicznych ceremoniałów pozostało do dziś; może to ledwo wyczuwalny już zapach kadzidełek, resztki aury nerwowego wyczekiwania na odkrycie szczęśliwych kart, trwożne zapatrzenia w blik odbitego w szklanej kuli światła świecy, nerwowe przełykania śliny, a zaraz potem ulga i zachwyt magiczną diagnozą.

Taka, jak by nie było, też teatralna, wyobrażeniowa, ale jakże sugestywna, iluzja rzeczywistości i ułudna pewność nazwania i rozwikłania wszelkich ludzkich i boskich zawiłości. W każdym razie to miejsce na długie rozmowy o teatrze wymarzone. Nigdy nie byłem u wróżki. Ale mówiono mi swego czasu o reżyserze starszego pokolenia, który chodził do wróżki przed swoimi premierami. Myślałem potem co robił kiedy wróżka przepowiedziała mu, że będzie dobrze. Nic nie musiał robić. A jak wyszło z fusów, że klapa. To poprawiał i poprawiał. I też dobrze było, bo to uznany artysta.

W moich zamierzchłych wrocławskich czasach studenckich wracałem kiedyś nad ranem pustym tramwajem do akademika przy Placu Grunwaldzkim, naprzeciw mnie siedziała starsza Cyganka, drzemała, ocknęła się, spojrzała na mnie i zapytała czy może powróżyć? Wygrzebując się z pijackiego widu podziękowałem grzecznie. Przyjrzała mi się bardzo uważnie, tak jak tylko wróżki to potrafią, i odezwała się: „ I tak ci powiem. Ty lepiej nie sikaj nigdy pod wiatr".

Kiedy myślę sobie o mojej teatralnej, wyboistej drodze i wspomnianej przestrodze Cyganki dociera do mnie, że od czasu kiedy przepoczwarzyłem się w 1998 roku w Villqista nie robiłem nic innego, tylko tak właśnie jak nie powinienem. Trzeba było posłuchać wróżki. Tylko jak wyczuć skąd wiać będzie i co ważniejsze w jakiej sprawie zawieje? 



Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
17 marca 2018