Szpitalna wpadka

Wyreżyserowany przez Adama Sajnuka monodram Arkadiusza Wrzesińskiego "Pacjent" to, w skrócie, historia o traumatycznych przeżyciach nieodłącznie związanych z wizytą w Szpitalu Praskim. Brud, smród i bałagan - oto warunki, w których przychodzi cierpieć przeciętnemu pacjentowi.

Rana niby nie była poważna, ale okazało się, że podczas operacji zaszyto w nodze kawałek szkła. Mało brakowało, a konieczna byłaby amputacja nogi - tak, czy inaczej, dwa tygodnie w gościnnych progach szpitala murowane. A dla stanu i rozwoju ludzkiej psychiki takie dwa tygodnie mogą okazać się kluczowe... Scena "Kazamaty" w Starej Prochowni całkiem nieźle pasuje do tej historii - ciasno, ciemno, odrapane ściany. Można poczuć się, jak w przerobionej na potrzeby szpitalnej sali starej łaźni. W ścianach tkwią jeszcze nawet kurki - jak precyzyjnie odnotuje w swojej zjadliwej relacji z leczenia narrator tej szpitalnej epopei, niech będzie - Pacjent. Pacjent, nie szczędząc ironii i kąśliwego dowcipu, dokładnie opowie o wszystkich swoich przygodach - o znajomych ze szpitalnych łóżek, o kaczce, o wybornych posiłkach, o rekordowo szybkich obchodach, o odwiedzinach, słowem - o wszystkim, co składa się na żywot hospitalizowanego i co wyznacza rytm jego dnia. A ponieważ Pacjent nie jest już, bynajmniej, umierający i do całej sytuacji ma zdrowy dystans - to i my możemy wraz z nim pośmiać się, nie popełniając przy okazji faux pas, wynikającego z naigrywania się z czyjegoś cierpienia. Możemy też, czerpiąc komunalną radość z odkrywania wspólnych doświadczeń, pokiwać głowami - tak, tak; tak to właśnie jest w szpitalach, taka to właśnie nasza służba zdrowia. Tylko, że kiwać głową można przez pierwsze pięć minut. A potem jest już nudno. Wrzesiński, z uporem godnym lepszej sprawy, stosuje naprzemiennie dwa zabiegi, mające za zadanie, podtrzymywać wartki rytm i sprawny dowcip monodramu. Pierwszy - wyłowić wzrokiem jakiegoś widza (co w kameralnej przestrzeni "Kazamatów" trudne nie jest, zresztą pierwszy rząd widzów siedzi tuż przed aktorem) i jawnie skierować tekst w jego stronę. "Wyłowiony" zaczyna być zakłopotany (nie wie wszak, czy osobiście traktować kierowanego do niego słowa, czy zachować twarz pokerzysty i neutralną pozę widza, ot, jednego z wielu), a cała reszta - zakłopotaniem rozbawiona (oraz zachwycona, zapewne, doświadczeniem magii komunikacji teatralnej, paradoksalnym pozornie połączeniem jej jednoczesnej ogólności i jednostkowości). Zabieg drugi - gęste użycie partykuły wzmacniającej "kurwa", która dowodzi przy okazji swojej niezawodności jako fundament dobrego dowcipu. Dowodzi tym bardziej, że na widowni w większości młodzież, której wypada pokazać, że teatr jest miejscem swojskim, i że "kurwą" przypieprzyć można. A jakoś trzeba przecież o młodzież walczyć, bo inaczej teatr polski wszystko zepsuje i tyle będziemy młodych w teatrze widzieć. Te dwa "zabiegi" są zabawne za pierwszym razem. Za każdym kolejnym - już tylko tanie. Bo "Pacjent" bardzo chciałby śmieszyć lekką rozrywką i niezobowiązującym dowcipem, śmieszyć "po prostu", ale jak za bardzo chce się śmieszyć po prostu, to często zdarza się, że po prostu nie. Umilana najwyższych lotów aktorskim rzemiosłem "historia wesoła, a ogromnie przez to smutna" dobiega końca. Pacjent, wbrew oczekiwaniom, wizytę w szpitalu przeżył, niektórzy widzowie spektakl również. Szkoda Konsekwentnego na takie wpadki. Teatr Konsekwentny w Warszawie Arkadiusz Wrzesiński "Pacjent" reżyseria: Adam Sajnuk scenografia: Aldona Machnowska - Góra, Adam Sajnuk Obsada: Arkadiusz Wrzesień

Jan Czapliński
Dziennik Teatralny Warszawa
13 grudnia 2007