Sztuka antykoncepcyjna

Myślałam, że jak urodzę dziecko i dostanę je na ręce, zaleje mnie fala miłości, będzie jakieś anielskie światło, muzyka, fanfary, ciepło wokół serca. Tak nie było. Poród długo trwał, skończył się cesarskim cięciem. Potem na chwilę położyli mi córkę na piersi i ja nic takiego nie poczułam. Nie przyznałam się do tego nawet mężowi, bo się zastanawiałam, czy coś przypadkiem ze mną nie jest nie tak. Miłość przyszła trochę później, gdy zupełnie o niej nie myślałam.

Z Magdaleną Bochan-Jachimek, twórczynią spektaklu pt. "Mamy problem", rozmawia Anna Mizera-Nowicka z Dziennika Bałtyckiego.

Anna Mizera-Nowicka: Skąd pomysł na spektakl o macierzyństwie? Temat wydaje się popularny. Powstają blogi, książki, czasopisma dla młodych mam...

Magdalena Bochan-Jachimek: - Zrobiłam ten spektakl z kilku powodów. Przede wszystkim chciałam wrócić na scenę. Jestem aktorką, a ponieważ mam dwoje małych dzieci i nie posiadam etatu w żadnym z trójmiejskich teatrów, było mi trudno. Nie zostawię dzieciaków i nie pojadę na kilka miesięcy do innego miasta, żeby robić gościnnie rolę. Myślałam więc o monodramie, ale szukałam tematu, który byłby mi bliski. Ten wpadł mi do głowy, gdy przeczytałam artykuł o tym, że już na etapie planowania ciąży kobieta powinna słuchać odpowiedniej muzyki. To mną walnęło. Pomyślałam: "Bez przesady! Zewsząd jesteśmy jako matki indoktrynowane". Mówi nam się, co i jak powinnyśmy robić. Postanowiłam, że chcę zrobić monodram odczarowujący macierzyństwo. Bo jest mnóstwo poradników, blogów na ten temat, ale w większości są to osłodzone wersje macierzyństwa. Kreuje się obraz niemowlaka w białych śpioszkach, który słodko się uśmiecha i leży między dwójką uśmiechniętych rodziców. Tak nie jest!

W sztuce opowiada Pani o własnych doświadczeniach związanych z wychowywaniem dzieci?

- Nie tylko, ale można powiedzieć, że spektakl stał się też takim wentylem dla mnie i dla mojego męża Szymona, który napisał mi do niego scenariusz. Ale są tam też zawarte doświadczenia innych kobiet.

Spektakl już kilkanaście razy się ukazał. Nadal czuje Pani, że ten temat jest chwytliwy i potrzebny?

- Patrząc na reakcje, które wywołuje, przekonuję się, że jest on potrzebny. Często słyszę od kobiet, które go obejrzały, że koniecznie muszą teraz przysłać siostrę, bratową czy kuzynkę. Niektóre panie mówią mi: "Ja miałam to samo, dwadzieścia parę lat temu, ale czułam dokładnie to samo". Ciekawe są też opinie mężczyzn. Mój rozwiedziony znajomy, który ma 10-letniego syna, powiedział mi, że po spektaklu inaczej patrzy na zdarzenia, które miały miejsce 10 lat temu.

Bo niektórzy mężczyźni nie rozumieją, na czym polega opieka nad niemowlakiem?

- My, kobiety, mamy taką tendencję, że nie mówimy, gdy czujemy, że sobie nie radzimy. Albo same wyręczamy swoich partnerów, bo sądzimy, że robimy coś lepiej. Nie przyznajemy się, że potrzebujemy pomocy. Gdy urodziłam drugie dziecko, napisałam 10 przykazań młodej mamy. Wśród nich jest takie: "nie jesteś cyborgiem". Nie musimy sobie ze wszystkim dawać rady same. Co z tego, że tak robiły nasze mamy, babcie i prababcie? One zamiast podpasek używały waty. Też będziemy tak robić? A wciąż każda z nas chce być tą Matką Polką, która zajmie się dzieckiem, ogarnie dom, wyjdzie na spacer, będzie ładnie wyglądać, a za chwilę zacznie się realizować zawodowo. Nie da się wszystkiego! A poświęcanie się dla nikogo nie jest dobre. Dziecko jest szczęśliwe, jeśli jego rodzic jest szczęśliwy. Sama do tych wniosków doszłam po dwójce dzieci. Fajnie by było, gdybym mogła je przeczytać przed pierwszą ciążą.

Jakie przykładowe przykazania się tam znalazły?

- Pamiętaj, że nie grasz w "Seksmisji" i twoje dziecko nie urodziło się w wyniku partenogenezy. Ojciec też ma się nim opiekować! Jeśli uważa, że nie wie, jak zmienia się pieluszki, przygotowuje mleko itd. - powiedz mu, że to też twoje pierwsze dziecko i możecie się wszystkiego razem nauczyć. Kiedyś lekarz zapytał mnie, czy mąż pomaga mi w opiece nad dziećmi. Odpowiedziałam mu, że od pomagania jest mama i teściowa, a mój mąż ze mną współwychowuje dzieci.

Po co ostrzegać przyszłych rodziców przed tym, co ich czeka?

- Gdy zaszłam w ciążę, moja koleżanka wzięła mnie na spacer i powiedziała, że będzie ciężko. Mówiła też, że żałuje, że jej nikt tego nie powiedział. Oczywiście, przekonywała, że macierzyństwo jest cudowne i niczego w życiu by nie zmieniła, ale żałowała, że wcześniej nie nastawiła się na te trudne chwile. Rozumiem to, bo gdy ma się świadomość, że będzie trudno, potem nagle nie dostaje się kopa w twarz. Podobnie jest z ciążą - mówi się, że to stan błogosławiony.

Jest też utarte powiedzenie, że ciąża to nie choroba, a przecież wiele kobiet dziewięć miesięcy fizycznie czuje się jakby chorowało.

- Tak. Każda ciąża jest inna. Kilka lat temu przetoczyła się w mediach dyskusja o kobietach, które pierwszego dnia, gdy dowiedzą się o ciąży, idą na zwolnienie i wyciągają od państwa pieniądze. Może nie jest to fair, jeśli kobieta czuje się dobrze i tak robi. Ale trzeba pamiętać, że niektóre źle się czują. Mam koleżankę, której przez całą ciążę wariował błędnik. Traciła równowagę i ciągle się przewracała. Tłumaczenie każdemu, że nie może pracować, bo się przewraca, musiało być męczące. Kobieta nie powinna musieć się tłumaczyć.

Które Pani oczekiwania wobec macierzyństwa najszybciej się rozwiały?

- Myślałam, że jak urodzę dziecko i dostanę je na ręce, zaleje mnie fala miłości, będzie jakieś anielskie światło, muzyka, fanfary, ciepło wokół serca, (śmiech). Tak nie było. Poród długo trwał, skończył się cesarskim cięciem. Potem na chwilę położyli mi córkę na piersi i ja nic takiego nie poczułam. Nie przyznałam się do tego nawet mężowi, bo się zastanawiałam, czy coś przypadkiem ze mną nie jest nie tak. Miłość przyszła trochę później, gdy zupełnie o niej nie myślałam.

Rozmawiamy o macierzyństwie, jakby oznaczało tortury...

- Bo bycie matką bywa ciężkie. Mój syn potrafi płakać przez dwie godziny, bo go uczesałam, (śmiech). Takie są dzieci. Ale to prawda, że macierzyństwo pokazuję w innym niż zazwyczaj świetle. Jedna osoba po spektaklu powiedziała mi, że cieszy się, że przyszła ze swoją nastoletnią córką, bo ten spektakl ma działanie antykoncepcyjne, (śmiech).

___

Spektakl "Mamy problem" można zobaczyć m.in. 17 lutego o godz. 19.00 w Teatrze BOTO w Sopocie oraz 18 lutego o 19.00 w Wytwórni Kultury Bo-Tak w Dzierzgoniu.



Anna Mizera-Nowicka
Dziennik Bałtycki
15 lutego 2017