Sztuka antypolska

Oglądałem w ostatnią sobotę w jednym z miast Wyzwolenie. Na zewnątrz teatru czuło się podmuchy orkanu Grzegorz, odwołano nawet ligowy mecz miejscowej drużyny, a jednak jakaś grupa ludzi, niezrażona aurą, stawiła się, by spędzić wieczór, mozoląc się ze zrozumieniem Wyspiańskiego.

Reżyser trochę próbował pomóc, dodając sporo muzyki i piosenek. Wyeksponował scenę z maskami, która ma, jak wiadomo, wiele pamiętnych kwestii, ale które nie układają się w jasny wywód. Może paradoksalnie Konrad mówi dokładnie to, co siedzi nam w głowach, a co jest zbitką rozmaitych przekonań, czasem sprzecznych ze sobą, które wyznaczają kierunki myślenia także dzisiaj. Bo przecież w tyradach Konrada pobrzmiewa i nuta konserwatywna i socjalna, patriotyczna i krytyczna, nawet nacjonalistyczna i szydercza wobec wspólnoty narodowej. Tak to się plecie. Nie wiem doprawdy, co wyniosła publiczność z tego wykładu – spektakl musiał jej się jednak podobać, skoro nagrodziła go brawami na stojąco. Mnie znowu dotknęła kwestia:

„A co jest mi wstrętne i nieznośne, to jest to robienie Polski na każdym kroku i codziennie".

Powiadam „znowu", ponieważ w różnych czasach za mojej pamięci zdanie to miało różne temperatury. Bywało tak, że emocja zapisana w nim pozostawała obojętna. Nie czuło się, że to jest problem. A dzisiaj jakby chciało się Konradowi z widowni rzucić: dobrze mówisz. Odzywa się bowiem przekora, będąca naturalną reakcją na tromtadrację, która bez umiaru szermuje hasłami patriotycznymi czy narodowymi. Krzykliwy tego fałsz jest teraz aż nazbyt widoczny. Najgorsze jest to, że „robienie Polski na każdym kroku" ma też wymiar agresywny. Nie wystarczy bowiem ogłaszanie, jak jesteśmy wspaniałym, dzielnym, mądrym narodem. Trzeba jeszcze napiętnować tych, którzy przekonania tego nie podzielają wystarczająco entuzjastycznie. Jak wielką popularność zdobył ostatnio epitet: „antypolski". Pamiętam ze swoich dziecięcych lat, że wówczas podobną rolę odgrywał epitet: „antysocjalistyczny". Nawet w okresie karnawału pierwszej Solidarności nosiło się znaczki z napisem: „Element Antysocjalistyczny" jako reakcję na tę zmorę propagandy. Dzisiaj „antypolskie" może być wszystko, ale - pewnie z powodu osobistego wyczulenia – ze szczególną przykrością obserwuję użycie tego oskarżenia na terenie sztuki.

Ile to ostatnio mieliśmy przykładów w teatrze, jak krytykowano przedstawienia nie za to, że aktorzy źle grali, albo że reżyser nie wykonał swojej pracy należycie – nie, najsurowszy wyrok brzmiał: spektakl jest „antypolski". W rolę samozwańczych sędziów wchodzą politycy, czujni publicyści, czasami oburzeni widzowie. Najświeższy tego typu kuriozolny przypadek zdarzył się w Legnicy, gdzie jeden radny stwierdził, że „antypolski" jest spektakl III Furie (a przekonanie to powziął tylko na podstawie opisu; warto też dodać, że przedstawienie jest w repertuarze od sześciu lat) i to oskarżenie wystarczyło, że Teatr Modrzejewskiej z okazji jubileuszu 40-lecia swojej działalności nie otrzyma stosownego medalu. Gdyby ordery przyznawano za głupotę, to radny powinien w pierwszej kolejności zostać uhonorowany. Jedyna nadzieja, że w przyszłym roku są wybory samorządowe i radnemu będzie ten wyskok zapamiętany (choć niewykluczone, że wyborcom może postawa radnego się podoba i zostanie nagrodzony kolejną kadencją, w czasie której będzie mógł dalej czuwać nad repertuarem Teatru Modrzejewskiej).

Czy jest jakaś rada, by ten epitet „antypolski" znosić z godnością? Przemilczeć? Bronić się? Tylko jak? Dawać dowody swojego patriotyzmu?

Zawsze można się odwinąć tak jak Konrad:

- Warchoły to wy! (...) I pokryje waszą podłość NIEPAMIĘĆ.

Chociaż gdyby Wyspiański dzisiaj napisał Wyzwolenie z pewnością znalazłby się ktoś, kto by ogłosił: to „antypolska" sztuka.



Wojciech Majcherek
Blog Wojciecha Majcherka
4 listopada 2017