Sztuka bez tytułu i polotu

Przewidywana długość trwania spektaklu nieco mnie przeraziła. Prawie cztery godziny mogą być prawdziwą gehenną, nawet dla zapalonego miłośnika teatru. Gehenną co prawda nie były, ale dłużyzną - i owszem. "Sztukę bez tytułu" Teatru Współczesnego w reżyserii pani Agnieszki Glińskiej uratowały role umiejętnie obsadzone znanymi twarzami, którym przy okazji nie można odmówić talentu aktorskiego

Oparty na niedokończonej sztuce Czechowa spektakl to perełka raczej ze względu na kunszt pierwowzoru niż wartość teatralną. Pisarz wykreował tę bogatą historię - która jest tak zaskakująca w swojej prostocie - mając zaledwie dwadzieścia lat. Jak pisze sama Glińska: Perspektywa, z której ów świat widzi i opisuje młody Czechow fascynuje bezkompromisowością, bezczelnością i przenikliwością - zwłaszcza w demaskowaniu ludzkich relacji. Jest dzięki temu na wskroś współczesna. Czechow odsłania naszą ludzką pokrętność, małość, słabość, nasze bezradne poczynania i jednocześnie patrzy tak wyrozumiale i tak głęboko - aż do istoty człowieczeństwa

Akcja rozgrywa się w majątku pięknej wdowy po generale, dokąd goście zjeżdżają się na biesiadę. Mamy więc znajomych i krewnych, dłużników, sąsiadów, konkurentów, pary małżeńskie i narzeczeńskie. Wszyscy żyją sobie na pozór spokojnie, czasem się kłócą, spierają, śmieją, rozmawiają, żartują. Ale to tylko wierzchołek tej skomplikowanej historii. Jest złożona i rozgrywa się na wielu płaszczyznach jednocześnie. Jak matrioszka odkrywają się przed nami coraz głębsze - i coraz bardziej mroczne - wątki i strony ludzkich charakterów. Występuje tu zresztą cały przegląd typów osobowych, które z początku są płaskie i jednowymiarowe, ale jak mówi przysłowie - im dalej w las tym więcej drzew. Świat przedstawiony w „Sztuce bez tytułu” to mikrokosmos, gdzie nie do końca wiadomo, co jest przyczyną, a co skutkiem wydarzeń, a nieoczekiwane związki międzyludzkie mnożą się w postępie geometrycznym.

Nie warto wiele rozwodzić się nad muzyką - nie wyróżnia się niczym, ot tak zwyczajnie wpasowuje w konwencję i leci w tle. Nie porywa ani nie zniechęca - po prostu jest. Tak samo scenografia - oszczędność formy poczytuję w tym wypadku za spory plus.

Szkoda, że odbiór tej niemal genialnej historii mąci nieco toporne miejscami wykonanie. W grze większości aktorów niewiele jest subtelności. W tej materii głęboki ukłon należy się chyba jedynie - Panie i Panowie! - Borysowi Szycowi, odtwórcy roli głównego bohatera, wielce kochliwego nauczyciela wiejskiego Michała Płatonowa oraz Dominice Kluźniak, grającej jego słodką, niezbyt rozgarniętą żonę. Nie waham się użyć stwierdzenia, iż Szyc ukradł nie tylko serca wszystkich panien w sztuce, ale wręcz całą sztukę! I nie tylko ja doceniam tych dwoje - za swoje kreacje zostali nagrodzeni Feliksami Warszawskimi w sezonie 2009/2010.

W zasadzie oglądałoby się to nawet przyjemnie - i pośmiać się trochę można, i zastanowić - a potem wyszło z teatru z poczuciem zadowolenia, gdyby nie zakończenie, które swoją formą burzy nieco dobre zdanie na temat „Sztuki…”. Aktorzy zgromadzeni tłumnie na scenie urządzają coś na wzór szopki betlejemskiej. Niestety nie miałam przyjemności zapoznać się z pierwowzorem sztuki, tak więc nie wiem czy mam obarczać za to odpowiedzialnością Czechowa czy panią Glińską. Tak czy owak, wychodzi z tego prawdziwie gombrowiczowska kupa.

Moja ocena: 4/10. Raczej dla wytrwałych miłośników Czechowa.



Kasia Kowalska
ksiazeizebrak.pl
2 grudnia 2010
Spektakle
Sztuka bez tytułu