Sztuka i absurd

Trafiłam tutaj na grono znakomitych aktorów, niezwykle otwartych na taką nieoczywistą formę działania i to, co państwo zobaczą, jest efektem pracy tych wszystkich osób, które włożyły w to swoją energię.

Pytania o sens sztuki i rolę jej twórcy od zawsze stanowią przedmiot dyskusji. Prowadzą ją także reżyserka Anna Augustynowicz oraz dramatopisarz Artur Pałyga w swoim najnowszym spektaklu inspirowanym postacią Wiesława Lange – „Czy pan się uważa za artystę?" na Scenie w Malarni w Teatrze Śląskim w Katowicach. Czy nowy spektakl odpowiada na zadawane pytania i jaką rolę odgrywa w nim prekursor polskiego surrealizmu? Między innymi o tym, na dzień przed premierą, z reżyserką spektaklu rozmawiają Wiola Imiolczyk i Ryszard Klimczak z Dziennika Teatralnego.

Dziennik Teatralny: Czy robiła Pani już coś podobnego?

Anna Augustynowicz - Nie. Jest to dla mnie bardzo ciekawy projekt, związany z osobą Wiesława Lange – scenografa, który w Teatrze Śląskim pracował niemal 40 lat. To w Malarni powstawały wszystkie jego scenografie. Mieścił się tutaj jego warsztat; w tej chwili jest tu scena teatralna, ale to miejsce naznaczone jest jego energią i obecnością. Tytuł „Czy pan się uważa za artystę?" zachęca do rozważań, które prowadziliśmy także w trakcie pracy. Co to znaczy być artystą? Z jakiego powodu człowiek decyduje się w pewnym momencie rozmawiać z szerszym gronem, niż grono swoich najbliższych? Co ma do powiedzenia, jakie są jego intencje wobec ludzi, świata? Co decyduje o tym, że jest on uznany za artystę? I pytanie – czy za artystę można się uważać, czy za artystę można być uznanym?

Czy odpowiedź na to pytanie pada w spektaklu, czy też jest ono przyczynkiem do dyskusji?

- Odpowiedź pada nie wprost, dlatego że tutaj odbywa się pewnego rodzaju gra pomiędzy sceną i publicznością. Zadajemy sobie pytania: gdzie staje się sztuka, w którym momencie? Jak rozpoznać, że coś się nią staje? Teatr jest bardzo specyficzną formą sztuki, ponieważ odbywa się w przestrzeni, która zaistnieje pomiędzy sceną a widownią. Kiedy oglądamy obraz, słuchamy muzyki czy obcujemy z innym dziełem w samotności, to jest to tylko jedno, nasze uznanie. Natomiast w teatrze przedstawienie staje się w głowie, w wyobraźni, rodzi się z wrażliwości każdego z widzów pojedynczo, ale jednocześnie bywają wspólne reakcje publiczności. I to jest ten moment, gdy teatr staje się jedynym medium, w kontakcie z którym, nie umawiając się, wszyscy razem z czegoś się śmiejemy.

Oprócz tekstu, aktora, obecności reżysera i widzów, mamy w teatrze przecież jeszcze parę dyscyplin. Jest ruch, jest muzyka, plastyka...

- Oczywiście, teatr jest sztuką bardzo bogatą. Wraz z rozwojem nowych mediów sposób budowania języka pomiędzy sceną i publicznością bardzo się rozszerzył. Dziś pewne dyskusje, które prowadzone były wtedy, gdy sama zaczynałam studia, są już nieuzasadnione. Teatr jest sztuką nowoczesną, posługującą się bardzo różnymi dyscyplinami.

Wróćmy do wspomnianych rozważań, które prowadzone są w spektaklu. Pytania o sens sztuki i rolę artysty nierzadko stanowią przedmiot dyskursu. W jaki sposób te rozważania prowadzone są w wyreżyserowanym przez Panią spektaklu?

- W utworze Artura Pałygi mamy do czynienia z inkwizycją odpytującą artystę na okoliczność jego obecności na scenie. Jednak nie chodzi tutaj o osobę scenografa Wiesława Lange, tylko o postać artysty, która umocowana jest w konkretnym aktorze w sztuce. Właściwy sąd nie odbywa się na scenie – osąd tej sytuacji powstać ma w każdym z widzów. Jest to pewnego rodzaju zabawa pomiędzy sceną i publicznością.

Zabawa głównie intelektualna?

- Nie tylko. Autorem naszej scenografii jest Marek Braun. Bawimy się w przestrzeń, którą określamy „przestrzenią galerii". Jest ona pewnego rodzaju torem przeszkód dla aktorów. Nie chcieliśmy odnosić się wprost do projektów Wiesława Lange, żeby ich nie ilustrować. Teatr istnieje tylko w czasie – Wiesław Lange tworzył do przedstawień, które miały swój czas. Szczęśliwie, w przypadku scenografa tak się składa, że pozostają po nim projekty, rysunki. W wypadku Wiesława Lange także obrazy. Jednak my spróbowaliśmy tę grę poprowadzić inaczej. Artur Pałyga wymyślił spacer przez utwory dramatyczne, do których Lange tworzył scenografię. Ten spacer nie odbywa się jednak wprost. Pewne tematy transponowane są na współczesny język, powodując asocjacje z utworami z przeszłości. Bowiem teatr zawsze odbywa się teraz i zawsze odnosi się do rzeczywistości, w której jesteśmy obecnie. Do czasu, w którym staje się przedstawienie.

Czy w którymś momencie postać Wiesława Lange pojawia się na scenie, czy w spektaklu następuje jedynie zarysowanie jego postaci?

- Nie, Wiesław Lange jest jedynie inspiracją, która wzięła się z zadawanego przez nas pytania – co zostaje po artyście teatru? W przypadku scenografa istnieją konkretne dzieła sztuki plastycznej, natomiast to, co istnieje po spektaklu, jest efektem działania wyobraźni i wrażliwości każdego widza, który obcował z dziełem. Jest także tym, co zaistniało poprzez muzyków, aktorów, reżyserów, którzy w tamtym czasie dane przedstawienia współtworzyli.

W spektaklu „Czy pan się uważa za artystę?" mamy do czynienia z pewną figurą artysty, o którym poza tym, że jest artystą, nic specjalnego nie wiadomo. Miał on przynieść sztukę, którą aktorzy będą wystawiać na scenie. Tutaj ma miejsce rozmowa inspirowana „Wyzwoleniem" Stanisława Wyspiańskiego, w którym Konrad wchodzi na scenę i na pytanie, „Czy jest jaka sztuka?", odpowiada „Nic". Tutaj mamy do czynienia z podobną sytuacją. Aktorzy są gotowi do współpracy, ale artysta nie przynosi niczego konkretnego.

Całe przedstawienie tworzy się z rozmów pomiędzy aktorami. Skorzystaliśmy z tego, że Wiesław Lange jest uznawany za prekursora polskiego surrealizmu i pozwoliliśmy sobie na zaproponowanie pewnej surrealnej zabawy, czyli zderzenia elementów języka, różnych poetyk, epok, okresów literackich z pojawiającymi się obrazami i sposobami wywołania ruchu. Było to bardzo ciekawe działanie, bo od początku stawało się w grupie, która to przedstawienie tworzyła. Trafiłam tutaj na grono znakomitych aktorów, niezwykle otwartych na taką nieoczywistą formę działania i to, co państwo zobaczą, jest efektem pracy tych wszystkich osób, które włożyły w to swoją energię.

Autor scenografii, Marek Braun jest związany z Panią artystycznie od ponad 30 lat. Wspólnie tworzyliście Pani pierwszy spektakl. Czy w jakiejś cząstce scenograf przenosi wartości Wiesława Lange?

- Tak, dlatego że Lange prezentował bardzo nowoczesne myślenie, jeśli chodzi o rozumienie scenografii. Nie odważyłabym się odpowiedzieć, w jakim stopniu Marek Braun jest kontynuatorem estetyki Wiesława Lange. Tego na podstawie projektów scenograficznych nie można ocenić, bo projekt jest punktem wyjścia, czymś, co jest materialne. Teatr jest zaś tym, co niematerialne, więc jedynie ktoś, kto oglądał przedstawienie ze scenografiami Wiesława Lange, mógłby podjąć rozmowę na ten temat.

Czy „opary absurdu" typowe dla Wiesława Lange, stanowią dla Pani źródło inspiracji także w pracy nad innymi spektaklami?

- W teatrze tworzy się wobec tego, co jest żywe, tu i teraz, bez odniesień do historii teatru. Każda grupa ludzi, która tworzy przedstawienie, robi to po raz pierwszy. Tutaj sytuacja była szczególna, bo inspiracją jest osoba scenografa. Ale nawet w przypadku tego spektaklu chcieliśmy uniknąć ilustracyjnego przeniesienia projektów czy próby wyobrażania sobie, jak dzisiaj te projekty mogłyby ożyć.

Skoro spektakl inspirowany jest twórczością Langego, osadzenie akcji w konwencji absurdu wydaje się naturalne. W jaki sposób udało się połączyć tę formę z rzeczowym poszukiwaniem odpowiedzi na postawione w dziele pytania? Czy surrealistyczna konwencja pozwala na „wyłuskanie" wypływających z dzieła wniosków?

- To, co nazywamy konwencją, „staje się" w trakcie pracy. Tutaj nie było żadnych założeń a priori. Istotą przedstawienia nie jest pokazanie absurdalnych sytuacji, tylko taki rodzaj zabawy czy gry z publicznością, dla której konsekwencją będzie (lub nie) poczucie absurdu. Absurd nie jest do zdefiniowania. On albo staje się pomiędzy sceną a widownią, albo nie. Mam nadzieję, że tutaj w jakiejś mierze się to wydarzy. Poczucie absurdu jest też bardzo indywidualne, jest bowiem związane z poczuciem humoru każdego z widzów.

Nie pierwszy raz reżyseruje Pani sztukę napisaną przez Artura Pałygę. Wcześniej przygotowała Pani spektakl dyplomowy „Rewizor! Będzie wojna" ze studentami Akademii Teatralnej w Warszawie na podstawie tekstu tego autora.

- Tak, wtedy spotkaliśmy się pierwszy raz w pracy. Bardzo ucieszyłam się na kolejny wspólny projekt, ponieważ współpraca z Arturem Pałygą była dla mnie bardzo ciekawa przy okazji „Rewizora". Tekst „Czy pan się uważa za artystę?" powstawał specjalnie na potrzeby tej współpracy. Zaczęliśmy prowadzić rozmowy i wersja tekstu, którą gramy na Scenie w Malarni, to właściwie trzecia propozycja Artura Pałygi. Jednak do pewnego momentu ciągle jeszcze była ona mobilna, sięgaliśmy do tekstów z poprzednich wersji, wprowadzaliśmy zmiany – dlatego ta praca była naprawdę bardzo ciekawa. Natomiast współpracę z Arturem Pałygą niezwykle sobie cenię ze względu na jego zupełnie niebywały słuch, wyczulenie na język, zdolność do operowania w obrębie jednego tekstu i tematu wieloma konwencjami, gry językowe, z których wynikają absurdalne sytuacje. Ta wrażliwość jest świetną materią do pracy zarówno dla aktora, jak i dla reżysera. Jest w tekstach Artura Pałygi także zwykła ludzka wrażliwość na wszystko to, co dzieje się wokół, a przy tym na bardzo nieoczywiste poczucie humoru.

W przypadku Pani estetyki język ma niezwykle ważną pozycję.

- Tak, język jest jednym z narzędzi ekspresji aktora w teatrze, dla mnie jest on ważnym narzędziem – coś, co jest „timingiem" przedstawienia, konstruuje się poprzez rytm, melodię. Odbywając spacer przez sztuki, do których scenografie tworzył Wiesław Lange, odwołujemy się do pewnych zabaw językowych z tych utworów. Okazało się, że ich języki mają w pewnych aspektach wiele wspólnego. W związku z tym, my również staramy się przywołać strzępy wspomnień z języków przedstawień, z którymi już mieliśmy wcześniej styczność.

Mówię tutaj o detalach. Przedstawienie jest jedno i mam nadzieję, że zaistnieje ono jako harmonijne, spójne przedsięwzięcie w relacji z publicznością. W spektaklu widz jest bardzo ważny – każdy z nas wnosi w to przedstawienie coś bardzo osobistego.

___

Anna Augustynowicz - reżyserka teatralna i telewizyjna, scenarzystka, dyrektorka teatru. Absolwentka teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie.
Debiutowała w 1989 roku inscenizacją sztuki Marka Koterskiego „Życie wewnętrzne" w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu. Od 1992 dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie. Reżyserowała m.in. w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, Teatrze Powszechnym w Warszawie, TR Warszawa, Wrocławskim Teatrze Współczesnym, Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Zrealizowała cztery spektakle dla Teatru Telewizji. Swój repertuar opiera przede wszystkim na współczesnej dramaturgii polskiej i zachodniej, chętnie sięga po teksty nowatorskie, burzące stereotypy zarówno w sferze myśli, jak i języka, przygotowując ich prapremiery. Spektakle Anny Augustynowicz, choć nierzadko budzą kontrowersje, spotykają się z dużym uznaniem krytyków i publiczności, co potwierdzają liczne nagrody przyznawane na ogólnopolskich przeglądach i festiwalach teatralnych. Reżyserka jest laureatką Paszportu Polityki (1998) za „przedstawienia odważne, mądre, dotykające bolesnych miejsc naszej epoki oraz za kształt artystyczny szczecińskiego Teatru Współczesnego". W 2014 otrzymała nagrodę im. Zygmunta Hübnera „Człowiek Teatru" – prestiżowe wyróżnienie dla wybitnych twórców teatralnych, którzy tworzą teatr artystyczny w duchu myśli obywatelskiej, przyczyniając się do jego rozwoju.



Wiola Imiolczyk , Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
25 stycznia 2020