Szukam prawdy o bohaterach

Zawsze gdy robię się spektakl, mam założenie, że widz musi gdzieś się odnaleźć. Chcę żeby widz mógł zobaczyć w postępowaniu bohaterów swoje własne zachowania, mechanizmy, swoje błahostki. Oczywiście, nie polega to na tym, że każdy ma być identyczny z bohaterem spektaklu, bo ci są w rzeczywistości scenicznej mocno przerysowani. Chodzi o pewne schematy, reakcje, sposób myślenia, które - mam nadzieję - będą rozpoznawalne dla widzów w nich samych.

Magdalena Iwańska: "Jednoręki ze Spokane" będzie kolejną sztuką McDonagha w Pani dorobku reżyserskim. Co w jego twórczości spowodowało, że tak często i chętnie sięga pani po dramaty tego twórcy?

Katarzyna Deszcz: Po pierwsze, McDonagh ma fenomenalną zdolność portretowania ludzi. Potrafi opisać swoich bohaterów w taki sposób, że stają się bardzo wiarygodni. Mało tego –  jeszcze obdarza ich cechami, których większość widzów może się dopatrzyć także u siebie. W konsekwencji jego postaci nigdy nie są jednowymiarowe. Każdy bohater, chociaż jest w jakimś stopniu przerysowany, śmieszny i trochę żałosny, to jest również wzruszający ze swoim dramatem, swoją własną prawdą. Tak, jak w życiu. My też jesteśmy zawsze „tacy i tacy” – głupi i mądrzy jednocześnie.

Po drugie, wydaje mi się, że dramaturgia McDonagha jest bardzo bliska polskiej mentalności,  problemy poruszane przez niego są rozpoznawalne także wśród nas. To dla mnie ważne, bo nie chcę robić „dramatów egzotycznych”, tylko takie, które będą dotykać i w jakiś sposób obchodzić potencjalnych widzów.

No i po trzecie, niewątpliwy atut tej twórczości to świetne fabuły, które nie nudzą, są pełne akcji, czasami wręcz sensacyjne. McDonagh również znakomicie operuje humorem. W jego sztukach jest masa dowcipu, ale potrafi wmotać w nie także przerażenie, smutek czy melancholię.

Wszystko razem powoduje, że po prostu bardzo lubię reżyserować tego autora. 

Nie jest Pani jednak już trochę zmęczona tym autorem? Nie obawia się Pani pewnej schematyczności?

Reżyseruję już dość długo i nigdy nie przygotowuję jednej jego sztuki za drugą. Zwykle robię sobie parę lat przerwy przed podejściem do kolejnego tytułu tego autora, w międzyczasie zajmuję się  innymi dramatami i daję sobie „odpocząć”. A „Jednoręki…” to w ogóle utwór trochę inny od reszty. To pierwsza sztuka McDonagha, która nie jest umieszczona w prowincji irlandzkiej tylko amerykańskiej, co za tym idzie – jest w trochę innym klimacie niż pozostałe. A temat jest frapujący. 

A skąd czerpie Pani inspiracje w swojej pracy?

Po prostu chodzę po ulicy i obserwuję ludzi. Wiele moich spostrzeżeń zbiega się z obserwacjami McDonagha,  tylko, że ja nie umiem tego zapisać ,a on to potrafi. 

Z tego co Pani opowiada można wywnioskować, ze radomski „Jednoręki…” będzie miał  tło raczej uniwersalne, niż  nasycone folklorem irlandzkim.

W kontekście tego, co pani mówi tak. Na pewno nie będzie nasycony folklorem irlandzkim.

Myśli Pani, że istnieje jakaś wspólna płaszczyzna dla Polski i Irlandii? Te kraje mają ze sobą dużo wspólnego?

Myślę,  że bardzo dużo. Wydaje mi się, że zwłaszcza dwie cechy są  niebywale bliskie obu nacjom. Pierwsza to silna tradycja katolicka, w której wszyscy jesteśmy wychowani. W życiu Polaków istnieje naprawdę  bardzo, bardzo szeroki wachlarz odniesień do sfery religijnej. To samo dotyczy Irlandczyków. Oni także są narodem wychowanym w duchu katolicyzmu i borykają się z różnymi problemami, które się z tym wiążą, jak np. kwestie niezgody, nieakceptacji. W moim odczuciu McDonagh potrafi fantastycznie uchwycić te cechy. Jego bohaterowie swoją edukację religijną w większości przypadków zakończyli na etapie przygotowań do I Komunii Świętej, czyli mniej więcej w wieku 7-8 lat. Mam wrażenie, że jest to charakterystyczne również dla polskiego społeczeństwa.

A druga cecha to zadęcie czy może raczej kompleks patriotyczny. Irlandczycy, tak jak Polacy, mają w swojej historii wymazanie z mapy, walkę o niepodległość. W związku z tym,  ich historia – i to historia nie tylko w wymiarze książkowym, ale także życiowym – jest utopiona w „sosie” pamięci, wspomnień narodowościowych, wyidealizowanych postaw. To również jest bardzo bliskie Polakom, z różnymi oczywiście skrzywieniami i fobiami.

 Twórczość McDonagha często jest porównywana z twórczością filmową dwóch wybitnych, ale zupełnie różnych reżyserów - Tarantino i Lincha. Do którego z nich „Jednorękiemu…” w Pani inscenizacji jest bliżej? Więcej będzie groteski czy może jednak dramatu psychologicznego?

Nie wiem, czego będzie więcej, bo staram się nie zgubić ani jednego ani drugiego. Przede wszystkim szukam prawdy o bohaterach i poprzez to zbliżam się w jakiś sposób do dramatu psychologicznego. Nie wychodzę z odgórnego założenia, że to ma być groteska. Raczej dochodzę do niej od drugiej strony, bo to, że obraz jest przerysowany, czy wręcz absurdalny, po prostu wynika z tego, co się dzieje na scenie.

Myślę,  że bliżej będzie do Tarantino niż Lincha. Przy czym warto zaznaczyć, że Martin McDonagh sam jest reżyserem filmowym, za „Six Shooter” dostał Oscara, słynny film „In Bruges” jego autorstwa i reżyserii również był wielokrotnie nagradzany. Więc on sam wpisuje się w kierunek kina w którym  nie powiela i nie kopiuje nikogo innego.

Bohaterowie nie tylko "Jednorękiego..", ale w gruncie rzeczy większości sztuk McDonagha to ludzie okaleczeni w sensie fizycznym i psychicznym. Myśli Pani, ze współczesny widz może się z nimi utożsamić, może odnaleźć w nich samego siebie?

Zawsze gdy robię się spektakl, mam założenie, że widz musi gdzieś  się odnaleźć. Chcę żeby widz mógł zobaczyć w postępowaniu bohaterów swoje własne zachowania, mechanizmy, swoje błahostki. Oczywiście, nie polega to na tym, że każdy ma być identyczny z bohaterem spektaklu, bo ci są w rzeczywistości scenicznej mocno przerysowani. Chodzi o pewne schematy, reakcje, sposób myślenia, które -  mam nadzieję -  będą rozpoznawalne dla widzów w nich samych.

A jak aktorzy czują się w takich rolach? Na co kładzie pani główny nacisk w pracy z nimi?

Na wiarygodność postaci. Na ich prawdę psychologiczno-emocjonalną. 

Obsada jest „rodzima”, radomska?

Tak, obsada jest radomska. 

A co po „Jednorękim ze Spokane”? Ma już  Pani jakieś plany co do kolejnych spektakli?

Mam kilka pomysłów autorskich. Szczegółów – chociaż nie jestem przesądna (śmiech) – wolałabym na wszelki wypadek jeszcze nie zdradzać, żeby nie zapeszyć.  W tym sezonie nie będę już chyba reżyserować  nic nowego, może zacznę realizację tytułu, który się  pojawi dopiero po wakacjach. Poza tym, przede mną sporo pracy intelektualnej, gdyż zaczęłam pisać doktorat na temat dramaturgii irlandzkiej i między innymi tym będę się zajmować w najbliższym czasie.

Czyli można powiedzieć, że Irlandia jest we właściwych rękach.

Mam nadzieję (uśmiech).

Dziękuję bardzo za rozmowę



Magdalena Iwańska
Dziennik Teatralny
14 maja 2011
Portrety
Katarzyna Deszcz