Szwaczki dziwaczki

Tekst Pawła Sali spotkał się na internetowych forach z epitetem 'grafomania. Coś w tej opinii jest na rzeczy, ale jest w niej też coś nieprzyjemnie jadowitego.

'Szwaczkom' jako tekstowi sporo można zarzucić. Pełno tam egzaltacji, pretensjonalnej poetyczności, kokietowania marnymi bon-motami... Brakuje precyzji dramaturgicznej, pogłębionych motywacji w działaniu postaci. Tekst jest manieryczny w swoim bezlitosnym czarnowidztwie i pretensjonalny w mnożeniu tragicznych efektów. To wszystko prawda, ale nie cała. 'Szwaczki' to tekst dziwny, nierówny, prawdziwe 'Szwaczki dziwaczki, bo na przekór tym wszystkim wyniosłym krytycznym grymasom mają w sobie coś. Pomimo warsztatowych potknięć i nieudolności - jest w tekście Pawła Sali dusza. Jest pasja w obnażaniu ciemnej strony życia, jest współczucie dla niewydarzonych bohaterów, jest 'miłość i gniew' z furią atakujące wrażliwość czytelnika. Wygląda to na tekst młodego człowieka, którego rozpiera wściekłość na paskudną rzeczywistość, a który nie bardzo jeszcze radzi sobie z formowaniem tego w zwartą konstrukcję dramaturgiczną. Czy Paweł Sala jest tzw. 'młodym twórcą' pozostawiam jako kwestię otwartą. Nie o 'młodość metrykalną' mi tutaj chodzi. Śledzę uważnie tzw. 'polską dramaturgię współczesną' i wydaje mi się, że jest w twórcach 'pokolenia porno' coś co zasługuje na szacunek i czemu należy oddać sprawiedliwość. To jest coś co określiłabym jako bezkompromisową złość na rzeczywistość, która wylęgła się z demokratycznego jaja w latach dziewięćdziesiątych. Teatr często karmił się złością i buntem i na ogół wychodziło mu to na dobre. Dla mnie jako teatrologa było do bólu ciekawe jak ten dziwny twór sprawdzi się na scenie. Z duszą na ramieniu zasiadłam na widowni Sceny w Malarni i czekałam na klęskę. Miałam szczęście. Teatr ożywił drewniane dialogi, co trzeba wyrzucił, co trzeba wzmocnił a co trzeba zmienił. Reżyser chwycił się warstwy, która pozwoliła tekst uratować - pracy z aktorami. 'Szwaczki' wystawione na scenie wiele im zawdzięczają. To oni muszą uwiarygodnić sytuacje niewiarygodne, znaleźć środki, które pozwolą uwierzyć widzowi w rzeczy nie do uwierzenia. Czy można zabić własne dzieci (Szwaczka 3) i żyć z tym piętnem dalej, ciągle szukając miłości spełnienia i topiąc wyrzuty sumienia w hektycznej, erotycznej gorączce? Annie Kadulskiej udało się niemożliwe. Zagrała postać brutalną, chamską, pełną wulgarności i szaloną a jednocześnie czułą, pełną tęsknoty za wielkim uczuciem, zdolną do poświęceń. Scena w której Szwaczka 3 podjudza koleżanki do zbiorowej orgii sprawia wrażenie jakby pijąc i niszcząc walczyła na śmierć i życie. O co? O resztki godności, którą na tym etapie rozpaczy daje już tylko wściekłość i szyderstwo. W wykonaniu Anny Kadulskiej, jest w tej postaci coś z bohaterki Dostojewskiego, rozpacz i ból, 'dzikość serca' i czułość zarazem. Wielka rola. W szwalni, gdzie baby klną, złorzeczą świntuszą pojawia się postać z 'innego świata' - Maria Miracle. Coś jakby zbiorowy sen prostego człowieka o szczęściu. 'Pani z telewizji' dama robiąca ekskluzywne zakupy, 'Wróżka Eufilina'; znająca tajemnice przyszłości i Matka Boska od Dobrobytu . Coś jakby ybudowany w marzeniach iluzyjny rewers szkaradnej rzeczywistości. Coś jakby zarazem trująca obietnica łatwej życiowej wygranej i figura naiwnej nadziei pozwalająca przetrwać w codziennej szarości. Ryszarda Celińska szkicuje postać na granicy kiczu, z wielkim wyczuciem formy, przerzucając się brawurowo z postaci w postać, raz jako agresywna 'newsowa' dziennikarka, to znowu debilnie radosna moderatorka telewizyjnego show, wreszcie 'fałszywa Madonna' kusząca łatwymi obietnicami szczęścia i przemawiająca frazami jak z narodowo - katolicko - konserwatywnej ambony. Postać Marii balansująca pomiędzy świętym współczuciem i przewrotną drwiną ma w sobie coś demonicznego i niepokojącego. Pięknie wygenerowane światłem i scenografią sceny bardzo sugestywnie (momentami dowcipnie) oddają wątek 'magicznego myślenia'; bohaterek. Temat religijny obecny w tekście bardziej jako ironiczny komentarz do znanych z gazet fenomenów 'objawień Matki Boskiej na szybach' w przedstawieniu nabiera nieoczekiwanej powagi za sprawą Bogusławy Murzyńskiej, Doroty Chanieckiej i Marcina Szafarza. Każde z nich na swój sposób szuka w opatrzności jakiejś znaczącej odpowiedzi. Piękna jest scena, w której sponiewierany przez szwaczki Krojczy Marcin Szafarz) 'nadaremno wzywa imienia'. Scena w czytaniu nieznośnie pretensjonalna - w teatrze broni się prawdziwie wygenerowanym wewnętrznym napięciem i dobrym pomysłem na zilustrowanie rozpaczy wybuchem niszczycielskiej agresji. Oryginalnie naszkicowany wątek rodzącej się miłości pomiędzy Szwaczką 3 (Anna Kadulska) i Krojczym (Marcin Szaforz) znajduje ekspresyjne przeciwstawienie w scenie 'gwałtu na poecie' gdzie widać groteskową konkretyzację poprzedzających gwałt miłosnych subtelności. W scenie miłosnej pomiędzy Szwaczką 3 i Krojczym dobrze widać różnice między literaturą i teatrem. Tekst jest wulgarny i brutalny, w teatrze udało się znaleźć ton piękny i prawdziwy. Romeo i Julia w szwalni? Już sama idea (o wykonaniu nie wspomnę) daleko lepsza niż na salonach i w dworkach naszych serialowych. Tekst mówi o nędzy, ludziach zdesperowanych i sponiewieranych przez biedę, ich prymitywizmie na granicy zwierzęcości, ludzi szukających i nie znajdujących w religii łatwego pocieszenia. Teatr dodaje tu swój komentarz, akcentuje mocno ludzkie motywacje postaci, pokazując 'skurwienie' dobrych intencji, ich degradację przez warunki w jakim przyszło im żyć i działać. Literatura ironizuje na temat 'naokiennych objawień' Matki Boskiej', teatr znajduje tu coś pięknego i bezbronnego - naiwną tęsknotę za absolutem. Widać, że reżyser poprowadził aktorów z wyczuciem i konsekwentnie, w linii konkretu, w miejsce poetyckich upiększeń tekstu (scena 'auto stopu', w którą został ubrany nieznośnie 'rozpoetyzowany', w tekście monolog Szwaczki 1.) Przy tym dosyć inteligentnie broni się humorem ( w tekście pierwiastek praktycznie nieobecny) przed nieokiełznanym zalewem czarnego pesymizmu. Andrzej Celiński jako scenograf przydał przestrzeni zdolność przekształcania się z ohydnej industrialnej nory w pełne słodyczy i magii empireum marzeń szwaczek o szczęściu. Jak to się dzieje że z tych drutów rur żelaznych siatek wydobywa się za sprawą oświetlenia czar tysiąca i jednej nocy - to jest tajemnica sceny. Jak to się dzieje, że z poszarpanego, momentami ekspresyjnego a momentami nieznośnie banalnego tekstu wyszło dobre i poruszające przedstawienie? Chyba wiem. Reżyser i aktorzy podeszli do literatury z sympatią, nie z poczuciem wyższości, ignorując słabości tekstu i skupiając się na jego zaletach. Jak widać interpretacja jest w teatrze wszystkim. Paweł Sala powinien postawić kolegom z teatru dużą wódkę. Jedyna rzecz niepotrzebna tak w tekście jak w przedstawieniu to wątek 'kobiet uwięzionych pod podłogą' dziwaczna metafora degrengolady i zniewolenia, którą Andrzej Celiński próbował 'odpoetyzować' sprowadzając do konkretu jakiejś dostawy 'żywego' towaru do pracy (kobiety w kontenerze). O to jedno za wiele. Nie tylko bezkrytyczna wiara w Matkę Boską na szybie ale i wiara w niepokalaną mądrość tekstu dramatycznego powinna mieć swoje ograniczenia.

Magdalena Wójcik
Dziennik Teatralny
10 listopada 2006