Szykuje się sezon ciągłych zmian

Repertuarowe plany teatru okazały się zbyt ambitne jak na finansową rzeczywistość. Kolejne wydarzenia spadają z afisza. Tuż po premierze zniknęła "Mandragora". Nie wiadomo, kiedy wróci - może w kwietniu, może w maju. Konkretów ciągle brak

Minął miesiąc od publicznej prezentacji imponującej, niezwykle starannie wydanej książki omawiającej wydarzenia oraz dzienny wykaz przedstawień sezonu Opery Narodowej, a już misterny plan zaczyna się rozsypywać. Miało być po europejsku, a wyszło jak zwykle u nas: zamiary okazały się bardziej ambitne niż finansowa rzeczywistość, gdyż realizacji wszystkich zamierzeń nie wytrzymałby budżet teatru.

Znikają zatem nie tylko pojedyncze wydarzenia (koncert orkiestry pod dyrekcją Jerzego Semkowa), ale i premiery. Umieszczona w planach z myślą o najmłodszych widzach opera "Magiczny Doremik" Marty Ptaszyńskiej przeniosła się z grudnia na styczeń 2008 r., spychając w ten sposób inny nowy tytuł ("Gwałt na Lukrecji" Benjamina Brittena) w bliżej nieokreśloną przyszłość.

Oszczędności dotknęły także kameralnej "Mandragory" Karola Szymanowskiego, która po dwóch premierowych pokazach w ostatni weekend miała być grana w listopadzie. Ta wiadomość jest już nieaktualna. Podobno spektakl ma wrócić dopiero w kwietniu lub maju, ale konkretów na razie brak.

Oszczędności nie dotyczą rozmaitych wieczorów japońskich, rosyjskich czy południowoafrykańskich, które będą urządzane w Salach Redutowych, oddanych do użytku również "Mandragorze". Okolicznościowe koncerty okazały się ważniejsze od muzyki Karola Szymanowskiego, który kolejny raz stał się pechowcem polskiego teatru.

Strata to tym większa, że reżyser Michał Znaniecki potraktował "Mandrogorę" jako beztroską krotochwilę. Tym przecież była ta muzyczna pantomima w zamyśle samego kompozytora, dopiero po jego śmierci zaczęto ją oddawać w ręce choreografów, a ci - na ogół bez powodzenia - usiłowali zrobić z niej spektakl prawdziwie baletowy.

Michał Znaniecki dostrzegł w "Mandragorze" tworzywo teatralne. Sięgnął także do fragmentów "Mieszczanina szlachcicem" Moliera, gdyż Szymanowski skomponował swój utwór jako uzupełnienie inscenizacji tej komedii w 1920 r. w Warszawie. A także do muzyki mistrza francuskiej opery i współpracownika Moliera, Jeana-Baptiste\'a Lully\'ego oraz Richarda Straussa. Wyszła z tego zwariowana, w dobrym guście, zabawa sceniczna, do której aktorzy i śpiewacy z Andrzejem Grabowskim na czele potrafią wciągnąć widzów. Spektakl ma, co prawda, wady - w środkowej części traci tempo - ale warto dostrzec i jego staranną stronę muzyczną (dyrygent Sławek A. Wróblewski), a także reżyserską umiejętność osiągania widowiskowych efektów prostymi środkami inscenizacyjnymi.

Efemeryczna "Mandragora" mogła też się stać jasnym punktem obchodów Roku Szymanowskiego, przebiegającego w sposób sztampowy i mało interesujący. Być może z licznych rocznicowych przedsięwzięć ona właśnie zostałaby w pamięci na dłużej, nie dano jej jednak takiej szansy.
(AH)



Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
31 października 2007
Spektakle
Mandragora