Tajemnica miłości większa od tajemnicy śmierci

Jednoaktowa tragedia autorstwa Oskara Wilda do muzyki Richarda Straussa w rękach Marka Weissa pod batutą José Maria Florncio to artystyczna mieszanka wybuchowa

Można śmiało zaryzykować tezę, że taka "obsada" gwarantuje ponadprzeciętną jakość skierowaną do wykształconego odbiorcy lub takiego, który wciąż poszukuje i odkrywa to, co w muzyce i teatrze do odkrycia pozostało. "Salome" w warstwie muzycznej jest wysublimowana i wyjątkowo precyzyjna. Dzieło Straussa pozostaje niedościgłym wzorem wysmakowanej kompozycji orkiestrowej z librettem rozpisanym na głosy dla wyjątkowych solistów. W Gdańsku mieliśmy przyjemność posłuchać sopranistki Katarzyny Hołysz, basa-barytona Johna Marcusa Bindela czy kontratenora Tomasza Raczkiewicza.

Dyrektor Opery Bałtyckiej i jednocześnie reżyser "Salome" nie szczędzi sobie i miłośnikom sztuki wysokiej uczestniczenia w wyjątkowych spotkaniach muzycznych. Marek Weiss deklaratywnie stwierdza, że chce zdobyć, choć wydaje się, że dokonał już tego, przychylność publiczności, prezentując najwyższych lotów sztukę operową, która poruszy i wyrwie z odrętwienia, jakie proponuje popkultura i wiele instytucji kulturalnych. Weiss chce dyskutować o sztuce, chce ją kreować prowokując, korzysta przy tym z umiejętności najlepszych realizatorów i wykonawców. Tym razem udało mu się stworzyć konsekwentnie zbudowane i poprowadzone dzieło o tragicznych wyborach, dokonywanych pod wpływem niezaspokojonych i nieokiełznanych żądz. Tytułowa Salome została rozdwojona scenicznie na głos i ciało, podobnie jak Jochaanan, co ilustrować miało także złożoność ich dramatu. Pozostałe postaci pokazano jednowymiarowo, chociaż ich wewnętrzna dynamika silnie wpływała na rozwój akcji. Tak było w przypadku Heroda czy Herodiady preferujących wyłącznie osobiste potrzeby, co prowadziło w sztuce do destrukcji i śmierci.

Gdańska "Salome" nie odpowiada na pytania związane z ezoteryczną interpretacją postaci Jana Chrzciciela(Jokanaan wg Wilde\'a, Jochanaan u Weissa), nie wyrokuje w sprawach powinności i słuszności działań osób dramatu, proponuje natomiast dyskusję wokół centralnych postaci, odwołując się fabularnie w uproszczony sposób do ich uczuciowej egzaltacji. Nie podano nam zatem skomplikowanej opowieści o standardach moralnych świata przedstawionego, nie jesteśmy świadkami erotycznych skłonności Salome względem innych, ani obsesyjnych działań tetrarchy Galilei, czy intryganctwa Herodiady. Reżyser, budując spektakl na libretcie Oskara Wilde\'a (choć Herodiada nie jest jak u Wilde\'a tak rozgadana, a Salome ginie zasztyletowana, a nie przygnieciona tarczami żołnierzy), uwypuklił wątek fascynacji cielesnej dwojga bohaterów, zmierzający do tragicznego finału. Salome rozumnie zmierza do unicestwienia, chcąc jednocześnie smakować niepohamowanie życie, czyli ulegać podszeptom własnej natury. W jej świecie występuje tylko jedna stała zasada-zmierzać za wszelką cenę do zaspokojenia siebie - własnych ambicji, ciekawości, próżności, żądz, czerpiąc siłę ze słabości innych. Nikim był dla niej Narraboth (Młody Syryjczyk wg Wilde\'a), którym posłużyła się, aby przyjrzeć się Jochanaanowi. Nikim jest dla niej także Herod, zaślepiony pociągającą urodą Salome, który ostatecznie wydaje wyrok na Jochanaania, uważanego przez wielu za proroka. Fatalna w skutkach okazuje się dla wszystkich świadomość cielesności Salome.

Pomysł "rozdwojenia" postaci okazał się wyjątkowo udany. Katarzyna Hołysz urzekająco poprowadziła śpiewaną rolę Salome, tonując napięcie w umiejętnie poprowadzonej współpracy z tancerką, Franciszką Kierc. Obie, prawie nierozłączne, skupiły się na tym, aby wydobyć najistotniejsze walory postaci. Katarzyna Hołysz pozostawiła słuchaczy w przekonaniu o swoim talencie wokalnym i interpretacyjnym, Franciszka Kierc sugestywnie zatańczyła swoją partię, potwierdzając opinie o swoich wyjątkowych zdolnościach dramatycznych. Jej kreacja stanowiła wręcz oddzielną historię, opowiedzianą dynamicznym i przemyślanym ruchem. Udało się inscenizatorowi dzięki takiemu dualizmowi uniknąć śmieszności, do jakich dochodziło w spektaklach, kiedy śpiewaczka operowa jednocześnie tańczyła, nie zachowując w żaden sposób powagi dramatycznej. Taniec Siedmiu Zasłon odbył się bez czasochłonnych przygotowań i bez obnażenia tancerki, co również pozwoliło zachować powagę adaptacyjną. Głosem uwodził John Marcus Bindel wcielający się w rolę Jochanaana. Posturą i barwą głosu dominował nad innymi (także dlatego, że wyraźnie został ulokowany poza "zasięgiem" innych postaci). Jego alter ego, czyli Michał Łabuś, miał zdecydowanie mniej kontaktu ze swoim "głosem", choć obaj precyzyjnie wyławiali konteksty interpretacyjne swojej postaci (na uznanie zasługuje pomysł pokazania ciała Jochanaana tuż po wydaniu wyroku na nim, zamiast jedynie jego ściętej głowy "podanej" na tacy, stanowiącej często wyłącznie rekwizyt sceniczy, który nie miał nic wspólnego z rozgrywającą się tragedią). Uwagę widowni skupił również Paweł Wunder odgrywający Heroda (Herod Antipas wg Wilde\'a), w rzadki dla solistów operowych sposób prowadząc rolę; umiał z niej wydobyć niuanse przypisane żyjącemu niezgodnie z żydowskim prawem namiestnikowi. Tomasz Raczkiewicz przypomniał o wyjątkowych możliwościach głosowych kontratenora.

Na osobne skomentowanie zasługuje pomysł przeniesienia całej orkiestry na scenę i tym samym wyznaczenie dla tancerzy i solistów naprawdę niewielkiej przestrzeni teatralnej. Dzięki takiemu zabiegowi wpleciono między członków orkiestry kilkoro solistów, a Jochanaana umieszczono na podwyższeniu ponad wszystkimi, predestynując go nie tylko do roli głosiciela nadchodzącego Mesjasza, ale również do roli proroka. Lokacja orkiestry pozwoliła docenić walory muzyczne dzieła Straussa, szczególnie siły wiodących instrumentów, spełniających wręcz rolę równorzędnych postaci dramatu. Reżyser postawił niezwykle wysoko poprzeczkę solistom, proponując taki nietypowy układ scenograficzny, pokazał tym samym, jak uzdolniony ma zespół.

Opera Bałtycka kroczy własną drogą do osiągnięcia satysfakcjonującego poziomu artystycznego. Niebanalnie, korzystając z różnych opcji personalnych, tworzy własną markę, charakteryzująca się rozważnym, korzystającym z ciekawych połączeń gatunkowych, dążeniem do interpretacji dzieła. Nie brakuje realizatorom odwagi odkrywania własnych inspiracji i uporu, by poczuć artystyczne spełnienie oraz aby dostarczyć widzom przyjemności obcowania z najwyższą sztuką teatralną i muzyczną. "Salome" nie jest propozycją dla wszystkich, choć ci, którzy do teatru podchodzą ambitnie i kompleksowo, w podobny sposób odczytają propozycję Marka Weissa.



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
19 kwietnia 2011
Spektakle
Salome
Portrety
Witold Malesa