Tajemnice Hotelu Westminster

Jak to w sztukach Raya Cooneya, dowcip sytuacyjny goni w komedii Teatru Miejskiego humor słowny. Wprawdzie spektakl nie ma farsowego tempa i nie jest tak śmieszny jak najsłynniejsze sztuki mistrza farsy, ale publiczność Miejskiego otrzymuje w "Hotelu Westminster" solidną porcję rozrywki na niezłym poziomie.

Ray Cooney z wyjątkową łatwością komplikuje proste, wydawałoby się, sytuacje, demaskując bohaterów jako manipulantów i kombinatorów prowadzących podwójne, a niekiedy nawet potrójne życie. Wszystko zaś ociera się o groźbę skandalu obyczajowego, nieuniknionego, jeśli prawda wyjdzie na jaw. Schemat sztuk Cooneya zbudowany jest na komplikacjach losów głównego bohatera i jego pomocnika, przyjaciela lub podwładnego, wtłoczonego w dwuznaczne sytuacje, z których usiłuje on wyplątać siebie i sprawcę wszelkich problemów. W ten sposób labirynt kłamstw, fałszerstw i półprawd staje się coraz bardziej zawiły i nie przestaje śmieszyć publiczności w całej Europie.

Trójmiejska publiczność miała dotąd okazję poznać kilka spośród tekstów Cooneya, w tym najbardziej znany i święcący triumfy w całej Polsce "Mayday" (pod tytułem "Run for your wife" wystawił go Teatr Wybrzeże, a obecnie z powodzeniem tytuł ten grany jest w Gdyńskim Centrum Kultury) oraz "Okno na parlament" (obecne w repertuarze Teatru Muzycznego w Gdyni) czy "Nie teraz, kochanie" (grał go Teatr Wybrzeże). Widzowie, którzy widzieli "Okno na parlament" odnajdą w "Hotelu Westminister", najnowszej farsie Teatru Miejskiego w Gdyni, wiele znajomych wątków i niemal wszystkich bohaterów (czasem pod innym imieniem). Nic dziwnego, bo "Okno na parlament" stanowi młodszą, zmodyfikowaną i lepiej napisaną wersję sztuki "Hotel Westminster".

Poznajemy sympatycznego, choć zniecierpliwionego postawą obsługi Hotelu Westminster wiceministra Richarda Willeya podczas kawy z małżonką Pamelą. Zaraz potem wiceminister bez owijania w bawełnę zleca swojemu sekretarzowi, George'owi Pigdenowi, wynajęcie drugiego hotelowego apartamentu na bardzo "nieformalne" spotkanie z sekretarką pani premier, Jennifer Bristow, z którą zamierza "popracować nad pozycją" pod nieobecność żony.

Oczywiście łatwy z pozoru w realizacji plan zostanie pokrzyżowany przez cały szereg nietypowych komplikacji, których mimowolnym motorem napędowym będzie nieszczęsny George. To on musi stawić czoła nieprawdopodobnym zwrotom akcji, lawirując pomiędzy spragnioną miłości żoną Richarda, niezbyt rozgarniętym aktorem Edwardem oraz gotową na wszystko Jennifer i podejrzliwym kierownikiem hotelu. A jest jeszcze osobliwy kelner-Azjata, gotowy poplątać każde zamówienie.

Festiwal pomyłek i lapsusów wymaga dużej dynamiki, której spektaklowi Teatru Miejskiego trochę brakuje. Reżyser Bogdan Ciosek do spółki z autorem scenografii Andrzejem Witkowskim i układającą ruch sceniczny Katarzyną Skawińską znaleźli sposób, by sprawnie i efektownie wprowadzać kolejne elementy scenografii, przeważnie w inscenizacjach tej sztuki znajdującej się na scenie obrotowej, której Miejski nie posiada. W momencie zmiany dekoracji aktorzy w sztywnych, charakterystycznych ruchach poruszają się po scenie w liniach prostopadłych.

Bardzo efektownie wygląda sam początek spektaklu, gdy portier wprowadza na scenę ladę recepcyjną, a z góry spuszczana jest szafka na klucze hotelowe. Później, również dzięki bardzo dobrej muzyce Macieja Dąbrowskiego, kolejne zmiany dekoracji wyglądają efektownie i są na tyle szybkie, by nie znużyć widzów swoją powtarzalnością.

Jak każda komedia, spektakl jest polem do popisu dla aktorów, którzy ze swoich zadań wywiązują się bez zarzutu. Oczywiście prym w prowokowaniu śmiechu wśród widzów wiedzie George Pigden w wykonaniu Bogdana Smagackiego, dla którego to kolejna udana rola komediowa, która nie różni się wiele od wcześniejszych. Obok niego zdecydowanie najciekawiej prezentuje się Kelner grany przez Macieja Wiznera. Bohater Wiznera ma dopracowany nie tylko sposób poruszania się, ale jest też najlepiej skrojoną i najzabawniejszą postacią przedstawienia, bo aktor z klasycznej postaci epizodycznej tworzy rolę godną zapamiętania.

Do wyżej wymienionej dwójki dostraja się Beata Buczek-Żarnecka w roli Pameli Willey i Elżbieta Mrozińska jako obrończyni moralności Lilly Chatterton oraz Szymon Sędrowski, w roli Richarda Willeya bliźniaczo jednak podobny do innych swoich komediowych bohaterów. Z kolei Piotr Michalski poradziłby sobie z grą Edwarda także bez głupkowatej peruki i dziwacznego kostiumu. Niemal groteskowa surowość Kierownika Hotelu, granego przez Mariusza Żarneckiego za pomocą specyficznej maniery, z czasem przestaje bawić. Na przeciwległym biegunie znajduje się Monika Babicka, która nie ma pomysłu na postać Jennifer (trudno nazwać nim zażywanie amfetaminy przez Jennifer) oraz zaskakująco bezbarwna Dorota Lulka w roli Recepcjonistki.

Reżyser nie forsuje tempa, co nie szkodzi specjalnie spektaklowi, choć również dlatego nie jest on tak śmieszny, jak można byłoby oczekiwać po tekście mistrza gatunku. Oczywiście bywają momenty typowo farsowych "mijanek" bohaterów, całość jednak bardziej ciąży w kierunku pogodnej komedii niż zwariowanej farsy. Siłą spektaklu jest również dowcip Cooneya, na którym pewnym cieniem kładzie się jego powtarzalność (zwłaszcza w kontekście nieco młodszego w jego dorobku "Okna na parlament"). "Hotel Westminster" jest jednak dobrą propozycją na lekki, niezobowiązujący wieczór w teatrze.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
12 października 2018
Spektakle
Hotel Westminster
Portrety
Bogdan Ciosek