Tak mój kwiatuszku górski – poznański Ulisses

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem Ulissesa Jamesa Joyce'a, pomyślałem, że to prawdopodobnie najwspanialsze dzieło literackie, jakie kiedykolwiek powstało. Z czasem zrewidowałem tę opinię, ale nadal postawiłbym tę książkę gdzieś w okolicy tego tytułu. Spędziłem długie godziny na zajęciach podczas studiów, rozmawiając o tej powieści, i zauważyłem, że każdy czytelnik widzi ją zupełnie inaczej – co innego go porusza, co innego podziwia albo krytykuje.

Dla mnie najważniejszy był zawsze bezkompromisowy eksperymentalizm Ulissesa – próba oddania całego chaosu i niepewności współczesnego istnienia. Czegoś takiego właśnie można by oczekiwać od jednej z fundamentalnych książek modernizmu.

Nigdy bym nie przypuszczał, że Ulissesa da się przełożyć na język teatru – ze względu na jego specyfikę wydawało mi się to wręcz niemożliwe. A już na pewno nie spodziewałem się, że taka adaptacja może zachować cokolwiek z ducha oryginału. Tym bardziej ucieszyło mnie, że wyszedłem ze spektaklu Ulisses w Teatrze Polskim w Poznaniu całkowicie usatysfakcjonowany.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to sposób zaaranżowania przestrzeni. Na potrzeby spektaklu teatr zrywa z klasycznym układem – znika wyraźny podział na scenę i widownię. Zamiast tego widzowie trafiają do czegoś w rodzaju baru czy restauracji, gdzie akcja dzieje się nie naprzeciw nich, ale między nimi. To jednak dopiero początek zabawy z formą. Nowa przestrzeń otwiera nowe możliwości, które reżyserka Maja Kleczewska i aktorzy wykorzystują z pełnym zaangażowaniem.

Często dochodzi do interakcji między widownią a aktorami – Molly (Alona Szostak) siada z widzami przy stolikach i deklamuje fragmenty swojego słynnego monologu w formie rozmowy. W innym momencie widzowie zostają obsypani „kiełbasą wyborczą" – książkami i cukierkami w satyrycznej scenie agitacji politycznej (chociaż zaraz potem wszystko zostaje nam odebrane – klasyczna marchewka na sznurku). To doświadczenie zbliża nas do teatru w zupełnie nowy sposób – bardziej bezpośredni, żywy, intensywny. Już sam ten zabieg wystarczyłby, żeby uznać Ulissesa za spektakl, który wyznacza nowy kierunek dla polskiej sceny teatralnej. A przecież to dopiero początek innowacji.

Drugim, być może jeszcze ciekawszym elementem, jest próba teatralnego oddania modernistycznej wieloperspektywiczności – tak charakterystycznej dla Joyce'a. Zamiast jednej, linearnej opowieści, mamy tutaj wiele równoległych scen, które dzieją się jednocześnie w różnych miejscach sali. To oznacza, że każde miejsce na widowni oferuje nieco inne doświadczenie – jedne sceny zobaczymy z bliska, inne z oddali. To świetny pretekst, żeby obejrzeć spektakl więcej niż raz – sam wiem, że będę musiał na niego jeszcze wrócić. Minusem jest jednak to, że niektóre miejsca są wyraźnie mniej korzystne – i robi to tutaj to naprawdę dużą różnicę, większą, niż w przypadku klasycznych spektakli.

Dlatego każdemu, kto wybiera się na Ulissesa, polecam ustawić się blisko wejścia i celować w miejsca pośrodku sali – właśnie tam najłatwiej o interakcje z aktorami i najlepszy ogląd na równolegle toczące się sceny. Warto też wiedzieć, że bilety nie mają numeracji.

Eksperymenty formalne to jednak tylko jedna strona tego spektaklu. Drugą – równie ważną – jest jego treść. Adaptacja sceniczna Ulissesa musiała oczywiście zostać skrócona – nie da się przecież przenieść niemal tysiąca stron na deski teatru w całości. Zamiast tego otrzymujemy coś na kształt kolażu – wybór najciekawszych i najbardziej znaczących scen, które razem tworzą rodzaj kalejdoskopu doświadczeń. Zobaczymy więc m.in. monolog Molly czy spacer Stevena Dedalusa po plaży, ale wielu innych fragmentów tu nie niestety znajdziemy.
Są za to dodatki, które z pewnością doceni poznańska publiczność. Spektakl stawia pytanie: co by było, gdyby Bloom wędrował nie po Dublinie, ale po współczesnych dzielnicach Poznania? Ten lokalny kontekst nie jest tylko pustym mrugnięciem okiem – naprawdę wybrzmiewa i pozwala dotknąć lokalnej codzienności z zupełnie nowej perspektywy.

Fabuła spektaklu przypomina strumień świadomości znany z książki. Czasem porządek narracji staje się bardziej przejrzysty, a zaraz potem znów znika w surrealistycznych, onirycznych wizjach – wyrażających chaos myśli bohaterów i symboliczne obrazy ich traum. Nad wszystkim unosi się też mocna, celna krytyka społeczna – dotycząca zarówno problemów współczesnej Polski, jak i szerzej – Europy.

Całości dopełnia zjawiskowa oprawa wizualna i dźwiękowa. Świetnie wykorzystane światło, przemyślana choreografia i przede wszystkim – rewelacyjna muzyka skomponowana przez Cezarego Duchnowskiego i wykonana przez Orkiestrę Antraktową oraz Chór Pogłosy. Dźwięki przypominające muzykę kościelną, połączone z powtarzającymi się frazami wypowiadanymi przez chór – oddającymi natłok myśli bohaterów – tworzą atmosferę niepokoju i napięcia, które udzielają się również widzowi.

Mimo ogromu treści i emocji, Ulisses nie traci spójności. Spektakl jest długi, ale nie nuży – przeciwnie, zaskakuje bogactwem formy i treści. Może być jednak wyzwaniem dla osób, które nie są przyzwyczajone do awangardowego teatru. Ta sztuka nie ma prawa nikogo znudzić, ale może przebodźcować.

Tym niemniej, dla mnie pozostaje drugim ulubionym doświadczeniem teatralnym. Każdemu kto nie boi się wyzwań w teatrze również zachęcam do obejrzenia. Ja sam, jeśli zostałbym zapytany, czy będę chciał wrócić i obejrzeć go ponownie mógłbym zacytować słowa Molly i powiedzieć „tak chcę Tak".



Michał Rudol
Dziennik Teatralny Wielkopolska
20 czerwca 2025
Spektakle
Ulisses