Taki sobie "Pinokio"...
Ponoć "Pinokio" należy do jednej z trzech - obok Biblii i Koranu - najpopularniejszych książek wszech czasów. Nic dziwnego, że chętnie sięgają po nią teatry, także w Polsce, gdzie od 1946 roku odnotowano ponad 100 realizacji teatralnych na kanwie powieści Collodiego. Właśnie niedawno kolejną przygotował gnieźnieński Teatr im. A. Fredry.Bez wątpienia dziełko Collodiego cieszy się zasłużenie wielką popularnością i jako baśniowa przypowieść nie zestarzało się nawet na jotę. Nic dziwnego, że ta dramatyczna i zarazem komiczna, a jednocześnie wcale nie banalna i nie anachroniczna w swej wymowie historia drewnianego pajaca inspiruje także twórców filmowych. Pojawiają się nowe jej wydania, czego widomym przykładem wspaniała edycja sprzed trzech lat wydawnictwa Media Rodzina nie tylko z nowym współczesnym przekładem, ale i ze wspaniałymi ilustracjami znakomitego włoskiego twórcy Roberto Innocentiego. Warto dodać, że inny Włoch, Gianni Rodari, najpopularniejszy w swym kraju w drugiej połowie XX wieku autor dla dzieci, napisał nawet "Pinokia" rymowanego, też zresztą wydanego już po polsku.
Pojawia się niekiedy opinia (a z taką zetknąłem się w recenzji z gnieźnieńskiej realizacji), że "Pinokio" to archaiczna i tania dydaktyka. "Weryfikatorce" Collodiego - zapewne pod presją poprawności i nowoczesności - nie podoba się srogo doświadczany Pinokio, wyzbywający się głupoty, egoizmu i nieodpowiedzialności, więc chciałaby - uwolniwszy pajaca od gorzkich i głupich pomyłek - widzieć go jako poszukiwacza ogarniętego ciekawością poznawania świata, który nie błądzi, a jedynie eksploruje rzeczywistość metodą dozwolonych prób i błędów. Otóż nie ma zgody na taką interpretację, chyba że stworzy się zupełnie innego "Pinokia", pisząc inną przypowieść.
Różnie próbowano ujmować "Pinokia"w filmie czy na scenie, a więc na przykład pokazując, że to Wróżka "organizuje" chłopcu wszystkie przygody, chcąc mu pokazać życie poprzez różne doświadczenia, żeby mógł poznać boleśnie świat na własnej skórze; innym znów razem czyniąc głównym bohaterem małego niegrzecznego chłopca, który śni, że ożywają jego zabawki, on sam staje się drewnianym pajacykiem, a jego pokój zmienia się w różne niezwykłe miejsca. A można też, jak w warszawskim Nowym Teatrze, przenieść w drugiej części widzów do brzucha wieloryba.
Teatr gnieźnieński zamówił u utalentowanej i nagradzanej autorki sztuk i słuchowisk dla dzieci - Maliny Prześlugi, nową wersję tekstową "Pinokia". Autorka adaptacji-sztuki wyszła zapewne z założenia, że nie da się konkurować fabularnie z oryginałem książkowym, więc trzeba postawić na to, co w teatrze zawsze jest ważne: na słowo i dialog. Niestety, efekt nie jest taki, jakiego można by się spodziewać. Bo w tekst jej adaptacji została wpisana wprawdzie współczesność, ale bynajmniej nie jakaś atrakcyjna wizja teatralna. A choć są w niej zabawne momenty i czasem zaskakujące rozwiązania (np. interweniujący widz, oburzony przebiegiem spektaklu, który okazuje się stróżem porządku w cywilu, by potem już w mundurze dybać na Pinokia), to przecież pierwsza część przedstawienia jest wyraźnie "przegadana".
Próba adresowania adaptacji i przedstawienia do starszych dzieci skutkuje nade wszystko zerwaniem z urokliwą baśniową konwencją, co wyraźnie zubaża teatralnie "Pinokia". A starsze dzieci i tak nie zadowolą się metodą "urealniania" opowieści i dorabiania wieku postaciom, odzieranym przy okazji ich z baśniowości. (np. zamiast de facto kota i lisa jest szczwana gimnazjalna łobuzeria). Ponoć w adaptacji znalazły się też wulgaryzmy, które pewnie miały uwiarygodnić szkolną żulię otaczającą Pinokia i kokietować "mięskiem" szkolną widownię, na szczęście zostały wykreślone. Ale w przedstawieniu brakuje konsekwencji, bo od elementów baśniowych nie udało się całkowicie uciec. A tego już młodsze nastolatki nie wybaczą, zaś jeszcze młodsze dzieci będą zawiedzione, że tej baśniowości jest tyle, co kot napłakał, i nie ma nawet śladu wydłużonego nosa Pinokia, jako że pewnie "nowoczesna" poprawność zabraniała stygmatyzowania kłamczuszka.
W sumie spektakl w reżyserii Roberta Drobniucha jest przegadany i nie nazbyt ciekawy; raczej oszczędny w środki teatralne, a w dodatku kilka scen rozgrywa się na zasadzie: wychodzą zza kulis, grają przy nich, i schodzą za kulisy, czyli... bez inwencji. W scenie zaś z wielorybem reflektor ze sceny (podświetlający) tak daje niezamierzenie po oczach, że zamiast oczekiwać, co stanie się z połkniętym Pinokiem, niecierpliwie czekałem, kiedy z brzucha potwora przestanie świecić. Wadą scenografii (Martyna Dworakowska) jest jej eklektyzm, np. tradycyjna, malowana makieta w jednej scenie, w drugiej - projekcja fotograficzna jako tło, w trzeciej - realistyczny kubeł asenizacyjny, a w jeszcze innej - podświetlane (z przezroczystego materiału) umowne wnętrze wieloryba. Jedyną zaś atrakcją Krainy Zabawy są wielkie kule-piłki, dobre może dla przedszkolnych "młodziaków", ale nie dla szkolnych urwisów. A do tego jeszcze nieudany kostium tak ważnej postaci jak wróżka, która - sądząc po stroju - przypomina z zamierzchłych czasów ciotkę-klotkę.
Oczywiście spektakl ma też i swoje dobre strony, przede wszystkim nie wygląda jak wyjęty "z lamusa" teatralnego, jak to często bywało na tej scenie w spektaklach dla dzieci. Ma bardzo dobrą rolę tytułową: Patryk Pietrzak jako Pinokio jest zabawny i wizualnie efektowny. Zwłaszcza w początkowych scenach, kiedy aktor wyśmienicie imituje nieporadność drewnianego pajaca, któremu co rusz rozjeżdżają się nogi na wszystkie strony. Efektowna jest scena w teatrze lalek, kiedy nieco upiorny dyrektor-animator z pomocą krzyżaka porusza dwoma marionetkami (para aktorów precyzyjnie i efektownie naśladuje ruchy lalek). Nie brakuje też urody projekcji tylnej (ale dla dziecka to tylko kamienica miejska, nic więcej).
Reasumując: zamiast spektaklu familijnego, dla rodziców i ich młodszych dzieci, powstał spektakl "celowany" w młodszych nastolatków, którzy już jednak wyrośli z "Pinokia". Przyjęto jednak założenie, że ambitniej będzie, jeśli skroi się adaptację - na przekór tradycji - dla starszych dzieci. Młodszym zaś poskąpiono wizualnego oczarowania baśniową rzeczywistością, wielością przygód i efektowną oprawą teatralną. O poprzedniej premierze dla dzieci z poprzedniego sezonu - "Szpak Fryderyk" - słyszałem bardzo pozytywne opinie. Szkoda, że teatr nie utrzymał poprzeczki na tym samym poziomie.
Błażej Kusztelski
Materiał nadesłany
25 października 2014