Taniec ściśniętego gardła

Na deskach Centrum Kultury w Lublinie artyści walczą o uwagę publiczności i własny kawałek podłogi. W spektaklu Lubelskiego Teatru Tańca czwórka tancerzy „opowiada" swoje koleje życia: ciałem, ruchem, słowem. Z irytacją i zdenerwowaniem chcą znaleźć ,,historię, której jeszcze nigdy nie opowiedzieli", ale ta, za każdym razem, kiedy stają przed mikrofonem, rozprasza się. Czy uda im się w końcu powiedzieć to, co już dawno chcieli wyznać?

Włoski choreograf Simone Sandroni, podczas pracy nad spektaklem ,,Historie, których nigdy nie opowiedzieliśmy", bardzo dobrze poznał występujących. Stworzył choreografię, w której nie tylko pokazał zawodowych tancerzy, ale także cztery różne, prawdziwe osobowości: Beatę Mysiak, Annę Żak, Ryszarda Kalinowskiego i Wojciecha Kapronia. Ich występy zebrane w całość, wchodząc ze sobą w interakcję, dały pełną historię grupy tanecznej, a zarazem prywatną opowieść każdego tancerza. Ruchy artystów wypływały z impulsu rodzącego się gdzieś wewnątrz, język ciała, jakim się posługiwali, wyróżniała: precyzja i dyscyplina. Były też emocje, choć ukryte pod powściągliwą formą.

Na scenie aktorzy z humorem i nostalgią wspominali swoje pierwsze kroki na parkiecie (w tym samym czasie w tle pojawiały się ich prywatne zdjęcia). Żadne z nich nie chciało zostać tancerzem – nauczycielką, stewardessą, rolnikiem, lekarzem tak, ale nie tancerzem. Czy żałują swojego wyboru? W końcu zadeklarowali, że to, co robią, nie jest spełnieniem ich marzeń, nie jest tym bardziej ,,poezją i elementem ich duszy". Wyznania te skutecznie zagłuszała rozbrzmiewająca coraz głośniej muzyka i widz już wiedział, że taniec dla nich to coś więcej – więcej niż życie. W spektaklu zostały pokazane nie tylko zalety i osiągnięcia artystów, w końcu tancerze LTT nie zawsze stali w blasku fleszy. Ale tego w przedstawieniu powiedzieć nie mogą, bo miejsce nie to, mikrofon nieodpowiedni, bo na scenie pojawia się ktoś inny. A może po prostu nie chcą tego wspominać? Opowieść w ,,Historie..." pozostaje uwięziona w ich ciałach i ruchach. Dźwięki, wydobywające się z głośników, potęgują uczucie rozdrażnienia, a my z narastającą irytacją czekamy aż muzyka zamilknie i odda głos artystom.

Ciało stanowi narzędzie idealne do tego, by mówić prawdę, wytworzyć pewną autentyczność, mimo że teatr to iluzja i fikcja. Tancerze LTT, kreując na scenie rzeczywistość, otarli się o prawdziwe emocje, stworzyli coś na kształt autoportretów (oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że ich opowieści zostały od początku do końca wyreżyserowane). Co rzadkie w tego typu przedstawieniach cała czwórka wykazała się bardzo dobrymi umiejętnościami aktorskimi, w ,,Historiach..." jest po równo: teatru i tańca. Ale ważniejszy okazał się proces ,,stawania się" spektaklu niż końcowy efekt.

W finale przedstawienia na scenę spadają balony wypełnione wodą, tancerze zaczynają coraz szybciej tańczyć, zrzucają przemoczone ubrania, w końcu zmęczeni padają na podłogę. Tak wyglądają po wyczerpujących próbach, na których wylewają litry potu, walczą sami ze sobą, ze swoim ciałem i bólem. Jednak za każdym razem z trudem podnoszą się, by znowu zacząć trening. Po intensywnych ćwiczeniach nie mają już siły nic mówić, dlatego wiele historii z ich życia zostało przemilczanych. Wyrazili je ruchem na scenie.

Z dzieciństwa pamiętamy jedynie strzępy miejsc, które zobaczyliśmy i zamazane portrety ludzi, których spotkaliśmy.Nie jesteśmy w stanie ułożyć pełnej opowieści o tym, jacy byliśmy kiedyś. Nowe obrazy zastępują stare, liczy się tylko to, co przed nami. Tancerze LTT, aby opowiedzieć dziś swoje historie, musieli sięgnąć do tego, co było w przeszłości. Gdy w końcu znajdują odpowiedni moment, żeby ,,na głos" pokazać chociaż fragmenty siebie, nie mają już nic do powiedzenia, wszystko wyrazili w tańcu. W taki sposób powstała opowieść o próbie opowieści, a człowiek stał się zarówno tworzywem, jak i tematem dzieła.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Lublin
16 maja 2014