Taniec zdemaskowany
Francuski choreograf Jérčme Bel to kolejny po René Polleschu artysta, który bawiąc się cytatami i teoriami naukowymi, kpi z naiwnych przyzwyczajeń publiczności.Czy można usunąć iluzję ze spektaklu? - Nie, ale pracuję nad tym - odpowiada Bel, po czym wychodzi na scenę. Nie po to jednak, by tańczyć, popisywać się techniką czy uwodzić wdziękiem, ale by szczerze i krytycznie porozmawiać z tajskim tancerzem dworskim Pichetem Klunchunem o istocie tożsamości kulturowej. Jego przedstawienie "Pichet Klunchun i ja" (goszczące w warszawskiej Zachęcie) to kolejny prztyczek w zadarty nos stołecznej publiczności, która nauczyła się zaliczać kulturalne wydarzenia, rzadko zdając sobie sprawę, w czym naprawdę uczestniczy. Importowani w ostatnich miesiącach artyści burzą ten przyjemny spokój. Nie szukają fanów, ale partnerów do dyskusji. Wyprodukowany pod koniec maja w TR Warszawa spektakl René Pollescha "Ragazzo dell\'Europa" był więc wymagającą propozycją dla wszystkich, którzy nie lubią teatru łatwego i bezpiecznego. Bel to propozycja dla wszystkich, którzy nie czują i nie rozumieją teatru tańca. Chcą za to zrozumieć, czym są zobowiązania i ograniczenia artysty, jak wpływają na nasze postrzeganie świata tradycja czy wykształcenie.
Do nieprzyjaciół krytyków
Francuski choreograf od kilku lat objeżdża świat jako największa duma i największe utrapienie europejskiego teatru tańca. Duma - bo dzięki niemu o teatrze tańca mówi się równie często i poważnie, jak o książkach modnych intelektualistów. Utrapienie - bo strategia uprawiana przez Bela pozwala zdemaskować i ośmieszyć tanecznych szarlatanów produkujących spektakle bezrefleksyjne, odtwórcze. W przeciwieństwie do nich tworzy przedstawienia, w których więcej jest pytań niż elementów gotowych. Dla artysty, który z powodzeniem współtworzył wielkie rozrywkowe widowiska (m.in. ceremonię otwarcia XVI Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Albertville), przestały być w końcu oczywiste podstawowe zasady teatralności: że tancerz, wychodząc na scenę, zostawia za sobą prywatność, że przyjmuje na siebie rolę, że ma obowiązek zatuszować wszelkie niedomagania fizyczne i traktować swoje ciało jak instrument. Bo może ważniejsze jest, by człowiek, który decyduje się wystąpić przed innymi, miał coś do powiedzenia o teorii "autorstwa" Michela Foucaulta, rozumiał problemy wynikające z wielokulturowości społeczeństw europejskich, potrafił wytłumaczyć się ze swoich artystycznych decyzji, opowiedzieć o trudnościach zawodu tancerza, umieścić taniec w szerszym kontekście kulturowym. Bel do swoich spektakli włącza więc: naukowe teorie, teksty kulturoznawców, poststrukturalistów, specjalistów od spraw tożsamości i obcości. Czasem włącza też głosy swoich krytyków. Pokazywany przed dwoma laty w Polsce "The Last Performance" przypominał obronę pracy dyplomowej na uczelni artystycznej. Bel w asyście tancerza wygłosił wówczas referat tłumaczący znaczenia i źródła swojego poprzedniego, źle odczytanego przez krytykę spektaklu "Shirtology". Przewrotnie, zabawnie, czasem z okrutną dosadnością pokazał, jak płytkie są zazwyczaj oczekiwania recenzentów i publiczności. I jak demoralizująco wpływa to na rozwój teatru.
Precz z autorem
Bel jest zagrożeniem nie tylko dla małych teatralnych wyrobników, ale i dla mistrzów. Nie uznaje bowiem zupełnie praw autorskich. - Muszą zostać bezwzględnie zniesione. Wszystkie formy sztuki powinny należeć do całej ludzkości - mówi choreograf. Aby udowodnić swoje przekonanie, doprowadza do granic absurdu strategię stosowania cytatu. Czasem po prostu kopiuje całe układy choreograficzne uznanych artystów (Susanne Linke, Trishy Brown, Anny Teresy De Keersmaeker, Piny Bausch). Pokazuje, że te same ruchy rozpisane na inne ciała nabierają zupełnie nowych znaczeń.
"Pichet Klunchun i ja" jest efektem podróży Bela do Bangkoku. Fascynacja uprawianą tam sztuką i jednoczesne jej niezrozumienie pchnęły go do przygotowania spektaklu-autoanalizy. Obaj artyści, zaczynając od najprostszych pytań (Jak się nazywasz? Ile masz lat? Czego nie lubisz? Czy możesz pokazać mi coś pięknego?), uczą się siebie nawzajem. Konfrontują się jednocześnie z tkwiącymi w nich stereotypami i ograniczeniami. Spektakl Bela i Klunchuna to przede wszystkim relacja z trudnego spotkania ludzi pochodzących z zupełnie innych kultur i systemów światopoglądowych. Relacja dynamiczna, fascynująca, pozwalająca przewartościować własne spojrzenie na tradycję i obcość.
To także trzecie wydarzenie z cyklu "Nowy teatr z Paryża - teatr dla publiczności nieteatralnej" organizowanego przez Joannę Warszę. Od kwietnia warszawiacy mogli oglądać już grupę Grand Magasin ze spektaklem "0 zadań na 1 wykonano z powodzeniem" oraz felieton teatralny "Swędzenie skrzydeł" w reżyserii Philippe\'a Quesne\'a.
"Pichet Klunchun i ja", Jérčme Bel i Pichet Klunchun, pokazy 12 i 13 czerwca, godz. 19, Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, pl. Małachowskiego 3.
Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
13 czerwca 2007