Taniec życia i śmierci

W Teatrze Narodowym, od soboty, Iwan Wyrypajew przedstawia "Taniec Delhi". Robi to z klasą, choć zaczyna już powielać własne pomysły.

W „Tańcu Delhi” Wyrypajew kolejny raz stosuje formę ostentacyjnej sztuczności. Tu nikt nie udaje, że mamy do czynienia z prawdziwym życiem. Zasłonięcie staroświeckiej kurtyny oddziela poszczególne jednoaktówki. Aktorzy po każdej z nich wychodzą i kłaniają się publiczności, która oklaskuje ich z taśmy. Pracownicy techniczni przestawiają na naszych oczach skromne dekoracje, nagrany głos prezentuje tytuł kolejnej części. Wciągnięci w tę zabawę sami klaszczemy razem z nagraną publicznością, godząc się na umowę między nami, reżyserem i aktorami.

Podobnie jest z tekstem wypowiadanym przez aktorów, jakby oddzielonym od nich samych. Najlepiej radzi sobie z nim oczywiście Karolina Gruszka, ale i aktorzy Teatru Narodowego starają się odnaleźć w tej formule. I pokazują nam kolejne odsłony tematów tyleż starych, co uniwersalnych: śmierci, miłości, nienawiści, współczucia. Krążą one pomiędzy bohaterami, układając się w swoisty taniec życia i śmierci, trwający niezależnie od epoki. Wyrypajew umieszcza swoje postacie w szpitalu, stawia wobec śmierci i nieszczęścia najbliższych osób. I choć ubiera aktorów w stroje z lat. 30. XX wieku, cała akcja rozgrywa się jakby poza czasem.

Nie da się ukryć, że Wyrypajew potrafi uwieść widza. Tworzy obrazy i melodie, którym trudno się oprzeć. Takie uwiedzenie zastosował z powodzeniem w „Lipcu“. Przy tej kolejnej jego pracy w polskim teatrze nie można się jednak też nie zastanowić, czy przypadkiem nie zaczyna już powoli uganiać się za własnym ogonem? I czy stać go na wyjście z tej – oryginalnej w polskim teatrze – ale jednak hermetycznej niszy?



Agnieszka Rataj
Zycie Warszawy
8 marca 2010
Spektakle
Taniec "Delhi"