Teatr im. J. Słowackiego: jak przezroczyste

Za chwilę" to czwarty spektakl Iwony Kempy w Teatrze im. J. Słowackiego, kolejna odsłona jej opowieści o bohaterach w "smudze cienia". Powiedzieć, że Kempa bada fenomen przemijania, to nic nie powiedzieć. Bo reżyserka w tej samej chwili ukazuje nam nierozerwalny węzeł kłamstw i traum, psychologii i egzystencji.

Człowiek Kempy składa się z upokorzeń i kompromitacji, podejmowane przez niego próby ocalenia kończą się gestami na pokaz, słowami po nic. W jej teatrze śmierć zdaje się wygrywać z miłością i wiarą, a gorycz i beznadzieja narasta nieustannie. Zastanawiałem się długo, jaki może być jej kolejny repertuarowy krok, cóż może być bardziej pesymistycznego od ostatnich sztuk Bergmana i Levina, które inscenizowała w Krakowie poprzednio? I nic mądrego nie wymyśliłem. A Kempa znalazła temat i autora.

Kameralną przestrzeń gry wykrojono z dużej sceny, ograniczono tłem z białych płyt. Stoją tu krzesełka barowe i mikrofonowe statywy. Z boku pianino, przy którym zasiądzie akompaniator. I oto wchodzi pięć, jak to się mówi "odstawionych" aktorek. Jakaś podejrzana to elegancja, rzekłbym: wielokierunkowa, bo panie ubrały się na różne okazje. Jest wśród nich "druhna lila-róż" (Bożena Adamek), "sylwestrowa obietnica" (Dominika Bednarczyk), "ćma barowa" (Dorota Godzic), "czarno-perłowa królowa stypy" (Anna Tomaszewska) i "imieninowa uroczystka" (Marta Konarska).

Wszystkie noszą peruki, zostały odmłodzone, sztucznie wypięknione, nienaturalnie przemodelowane na potrzeby scenicznego występu. Nie jesteśmy pewni, na czym jednak ma on polegać - czy to konkurs na najbardziej ponurą miłosną przygodę, festiwal piosenki wstydliwej czy wyścigi na kobiecą szczerość? Aktorki zwracają się wprost do publiczności, gadają do mikrofonów po kolei swe partie solowe, podczas gdy pozostałe koleżanki co najwyżej szemrzą w tle, próbują dogadywać i przeszkadzać, jak chór niegrzecznych dziewczynek.

To już chyba czwarte czy piąte z rzędu przedstawienie tego sezonu utrzymane w podobnej konwencji, zwanej z angielska "testimonial". Intymność objawia się tu celowo na forum publicznym. Aktor w imieniu bohatera spowiada się widzom, daje świadectwo, jakby mówił do kamery w dokumentalnym nagraniu. I tak już chyba będzie teatr wyglądał - przynajmniej przez jakiś czas. Jednak Kempa testuje tę estetykę dopiero po raz pierwszy.

Piosenki są w tym spektaklu świadomie "na przyczepkę", aktorki śpiewają "Kwiat jednej nocy", "Parasolki", "Sex appeal"... Fałszują albo stawiają na niepotrzebny popis, budując kontrapunkty i puenty dla poszczególnych monologów. Relacjonuje się w nich kluczowe momenty życia bohaterek, chwile, w których zdobyły samoświadomość, zdecydowały się na zmianę, albo uwikłały w nowe, jeszcze gorsze kłamstwa i iluzje.

Jedna odwiedza w szpitalu pozostającego w śpiączce żonatego mężczyznę, z którym mogła mieć romans, ale nie zdążyła, inna próbuje ułożyć sobie życie z dziewczyną, ostatnia opowiada o swoim ostatnim seksie, już po amputacji obu piersi, z niekochanym mężem, który raz jeden zachował się tak jak powinien, z czułością, bez współczucia.

Powoli orientujemy się, że Kempa bezlitośnie i bardzo osobiście pokazuje kobiety w fazie przeźroczystości. Są przezroczyste, bo nie mają nic do ukrycia, mówią nam o rzeczach najintymniejszych, i przeźroczyste, bo po przekroczeniu granicy 45-50 lat zaczynają czuć się tak, jakby nikt już nie chciał dostrzec ich kobiecości. Żeby całkiem nie zniknąć, muszą zamalowywać się i przebierać. Ukrywać pod maską i kostiumem kobiety, jaką były lub chciałyby być.

Wyjaśnia się znaczenie tytułu: "za chwilę" już nic nie będzie. Odkładane na później życie i szczęście przeminie bez celu. Co będzie za chwilę? Śmierć. Kempa w ostatniej scenie każe swoim bohaterkom mówić o umieraniu, jak, gdzie i kiedy odeszły. A aktorki rozbierają się wtedy z roli, z piękna, z peruk i fałszu, z sukien i z życia. Zostają w samej bieliźnie, naturalne, pogodzone z własnym ciałem i upływem czasu. A może niepogodzone, ale samoświadome. To jedna z najlepszych scen w dorobku reżyserskim Kempy. Wszystkich na widowni dławi wtedy w gardle, bez różnicy: kobiety, mężczyzn... Bo na końcu naszych kłamstw jest zawsze przeźroczystość.



(-)
Dziennik Polski
12 grudnia 2012