Teatr jest nie tyle metaforą, co nią bywa

Rozmowa z Grzegorzem Kempinskym, reżyserem teatralnym.

Łukasz Karkoszka / FMK/ Dziennik Teatralny: Gratuluję tegorocznej Złotej Maski (za reżyserię spektakli: "Bóg" w Teatrze Zagłębia oraz "Sinobrody - nadzieja kobiet" w Teatrze Śląskim - przyp. red.) Czym dla Pana jest to wyróżnienie? Grzegorz Kempinsky: Nagrody są dla mnie miłym, aczkolwiek ubocznym skutkiem pracy. Nie pracuję dla nagród. Natomiast jeśli pojawia się oddźwięk ze strony publiczności, a jurorzy to przecież też publiczność, to nie ukrywam, że jest to niezwykle miłe i podnoszące na duchu. Reżyserię traktuję jako powołanie czy wręcz swoistą misję. Każde przedstawienie jest dla mnie formą rozmowy z widzem i dlatego miło jest, gdy następuje sprzężenie zwrotne, czego wyrazem są nagrody. FMK: Spotykamy się w trakcie Dni Teatru Śląskiego, teatru w którym bardzo często Pan reżyseruje. Jaki jest ten nasz katowicki teatr? G.K.: Dla mnie Teatr Śląski jest wspaniały i czuję się tutaj bardzo komfortowo. Nigdy nie myślałem, że śląska ziemia będzie dla mnie taka "żyzna". Z urodzenia jestem łodzianinem, ale pamiętam, że, gdy pierwszy raz przyjechałem na Śląsk, to poczułem się tutaj od razu jak u siebie. Sztukę traktuję jako zderzenie tekstu, miejsca, zespołu aktorskiego, czasu i wizji reżyserskiej. Tak się akurat złożyło, że w katowickim teatrze doszło do takiego "twórczego zderzenia". Wraz z dyrekcją darzymy się zaufaniem. Mam dużą wolność twórczą i wydaje mi się, że spłacam ów "wolnościowy luksus" dobrymi przedstawieniami. FMK: A`propos przedstawień, to całkiem niedawno odbyła się premiera spektaklu "Zdobycie bieguna południowego". Czym urzekł Pana tekst Manfreda Karge, że zdecydował się Pan na jego wystawienie? G.K.: Zawsze działam w sposób intuicyjny. Czytam bardzo dużo różnych tekstów. Odnotowuję sobie tytuły tych sztuk, które mnie w jakiś sposób urzekły. I, gdy nadchodzi moment prawdopodobnej realizacji, to intuicyjnie wybieram jakiś tekst, który według mnie pasuje na daną scenę, w danym czasie i z danymi ludźmi. Biorę się za realizację takich tekstów, które wzbudzają we mnie wewnętrzny imperatyw twórczy. Natomiast, jeśli chodzi o "Zdobycie bieguna południowego", to - moim zdaniem - jest to bardzo uniwersalny tekst, wręcz głęboki traktat o egzystencji. Sztuka Karge, pod płaszczykiem komedii i dowcipu, stawia najbardziej podstawowe pytania, które codziennie musimy sobie stawiać: nie tylko dokąd zmierzamy, ale po co w ogóle jesteśmy. Jest to najbardziej ekstremalne pytanie, jakie można sobie w życiu zadać. W tej opowieści bohaterowie zmagają się także z jakąś traumą czy wręcz z lękiem przed śmiercią. FMK: Spektakl opowiada historię bezrobotnych, którzy na strychu tworzą sobie swój własny świat i wyruszają na biegun. Czy taka historia mogłaby się przydarzyć bezrobotnym w polskiej rzeczywistości? G.K.: Oczywiście, że tak. Nie możemy traktować tej sztuki w kategoriach realistyczno-dokumentalnych. Ta sztuka nie jest o tym, że oto grupa bezrobotnych wyrusza na prawdziwy biegun. Jest to przede wszystkim historia o poszukiwaniu wewnętrznego celu. Jeśli dwójka bezrobotnych, paląc pety i popijając kolejne piwo, fantazjuje o tym, jakby to mogło być fantastycznie w Ameryce, w Anglii, czy gdziekolwiek indziej, to jest to dokładnie to samo, co przydarza się bohaterom sztuki. FMK: Pana przedstawienie jest bardzo metaforyczne, ot chociażby scena zbliżenia Słomianka i Beaukmannowej w rytm "Bolera" Ravela. Nie lubi Pan dosłowności w teatrze? Czy też może lubi Pan posługiwać się metaforą? G.K.: Dla mnie teatr jest nie tyle metaforą, co nią bywa. W moim przekonaniu zły teatr to taki, który jest tylko i wyłącznie ilustracją słowa - taki teatr odrzucam. Tekst poza tym, że jest dla mnie punktem wyjścia, to jest również pewną tezą, a aktor czy dana sytuacja teatralna jest swoistą antytezą. Powstająca z tego połączenia synteza jest metaforą. I to jest właśnie kwintesencja teatru: w zderzeniu z żywym aktorem tekst nabiera całkiem nowego znaczenia. FMK: Krytycy mówią o Pańskim teatrze, że jest on realistyczno-baśniowy, zgadza się Pan z takim określeniem? G.K.: Po pierwsze, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, a po drugie, nie jestem teoretykiem teatru. Uważam, że takie klasyfikacje służą widzowi, natomiast sam nie chciałbym się szufladkować takimi pojęciami. Nie klasyfikuję tego co robię - to jest po prostu mój teatr. FMK: I na koniec chciałbym zapytać o to, jak się Panu współpracuje z aktorami Teatru Śląskiego? G.K.: Generalnie, uwielbiam pracować z aktorami. Z tego co wiem, to także aktorzy lubią pracować ze mną, pomimo tego, że jestem wymagający. Aktor w gruncie rzeczy to czasem "leniwa bestia", która potrzebuje kogoś, kto go popchnie do przodu i tym kimś jestem ja. FMK: Dziękuję za rozmowę.



Łukasz Karkoszka
Dziennik Teatralny Katowice
5 maja 2008