Teatr kończy się tam, gdzie zaczyna wojna

Jest tak. Młodzi aktorzy wystawiają „Ubu króla albo Polacy" a reżyseruje im Jerzy Stuhr. Przez chwilę zastanawiamy się czy dzieciaki pod wodzą mistrza nas czymś zaskoczą. Dostajemy dokładnie to, czego można spodziewać się po Alfredzie Jerrym: brutalność, ludzi małych i głupich. Za to całość okazuje się nie głupia.

Pomysł Stuhra, na młodzieńczego „Ubu króla" był prosty. Reżyser zapowiadał, że„jest to utwór napisany przez młodych dla młodych". Istotnie „Ubu król" napisany przez nastoletniego autora, miał być pastiszem, i pastiszem pozostał na bytomskiej scenie. Nie zabrakło Jerry'owskiej dosłowności i wulgarności, ale jednocześnie młodym nie brakowało pędu, rześkości i autoironii. Ot zabawa grupy przyjaciół po czujnym okiem profesora.

Przynajmniej trzy pokolenia zdążyły się już oswoić z „grównami" i obrazoburczymi (bo polskimi) odniesieniami. W czasach popularności haseł w stylu „polskość to nienormalność", tekst nabiera nowego wymiaru. Reżyserzy rodzimej sceny (w tym Klata i Warlikowski) bardzo chętnie sięgają po sztukę, bo okazuje się, że można ją potraktować nie tylko metaforycznie. Można pośmiać się z Wacława, Byczysława i Bolesława. Wszak idolem współczesnych jest Ubu, a nie Król Duch.

Ale nie o tym chcemy tu pisać. Chcemy pisać o tym, że młodzi po sztubacku, ale nie bez uroku zagrali i „wytańczyli" rzucone im wyzwania, a spektakl Stuhra jest nie tylko doskonale wyreżyserowany, ale i świetnie obsadzony i zagrany. I nie jest to półka spektakli akademickich, a profesjonalnej sceny dramatycznej. Na uwagę (i zapamiętanie!) zasługuje duet Ubu i Ubicy, i precyzyjnie zmanierowany „polskością" Barczysław – w tej roli Oskar Malinowski. Katarzyna Pawłowska w roli Ubicy, to postmodernistyczna Lady Makbet, pełna trupiego seksapilu, wulgarności i „powabu" żołnierza.

Tłem tej udanej załogi są patchworkowe sceny nawiązujące trochę do historii, popkultury i niestety, polityki, przy równoczesnym minimalizmie scenograficznym i kostiumowym. Ciężar scenografii został (po mistrzowsku!) przeniesiony na bohatera zbiorowego (a więc studentów III i IV roku wydziału Teatru Tańca w Bytomiu), którzy w każdej ze scen wcielają się w inny podmiot, czy innych bohaterów stający się różnorodnym tworzywem będącym tłem wydarzeń. Pomysłów realizacyjnych jest mnóstwo, co jeden to lepszy i z przyjemnością patrzy się na te rozwiązania. Na inne patrzy się mniej przyjemnie. Kiedy w jednej ze scen Ubu toczy wojnę za pomocą armii swych poddanych (czyli polaczków) z armią rosyjską, gdzieś w tle aktorzy majdają -a jak - flagą Ukrainy. Symbole polityczne w pewnych czasach, zwłaszcza tych, w których aktualnie się znaleźliśmy przestają być metaforyczne. Metafora kończy się, kiedy giną ludzie. Z pewnością miało być aktualnie, „na czasie". Wyszło jak to zwykle w „Polsce czyli nigdzie".



Alexandra Kozowicz, AGX086599
Dziennik Teatralny Katowice
26 marca 2015