Teatr musi żyć

O finansowaniu teatrów rozmawiamy z Krystyną Jandą, założycielką teatru Polonia, jednego z pierwszych prywatnych teatrów w Polsce

Jakie są grzechy główne teatru utrzymywanego przez państwo? 

- Z przyjemnością zapomniałam o bolączkach w państwowych teatrach. U nas jeśli są problemy, to bardziej naturalne. Nikt, kto to u mnie pracuje, nie zachowuje się jak gwiazda, która powinna być obsługiwana. Tu w wejściu na scenę nie przeszkadza aktorowi jakaś lampa. Widz jest najważniejszy.

Teatry państwowe powinny być oddawane w ręce organizacji pozarządowych? 

- Mnie teatru nikt nie dał, sama go stworzyłam. Nie rozumiem tej buty, tego roszczenia, które ma środowisko teatralne, że należą im się miliony, a oni roztoczą jakąś wizję. Wiem, że awangarda kosztuje i ona musi mieć pieniądze, bo sztuki wizjonerskie potrzebują nakładów. Jednak dobre spektakle można robić też za małe pieniądze. A koszty utrzymania teatru państwowego, utrzymania całej instytucji, są niewiarygodne. Przysięgam, gdybym miała takie pieniądze, zbudowałabym z tego teatr.

Pani nie chciałaby takich pieniędzy?

- Nie chcę się włączać w te struktury, to zbyt obciążające. Ja sobie kupiłam wolność artystyczną, niezależność. Mimo ogromnego wysiłku, daje to ogromną satysfakcję. Ale ja walczę o równe z teatrami instytucjonalnymi prawa do publicznych pieniędzy na projekty artystyczne. Jako fundacja jesteśmy traktowani niesprawiedliwie. Jeśli chcę zrealizować projekt trzyletni, muszę wypełnić masę papierków - podać nazwiska twórców, aktorów, dopisać, że to społecznie potrzebne, wykazać szczegółowy budżet. My nie mamy stałego zespołu, nie chcemy dotacji na etaty, utrzymanie budynków i inne absurdalne koszty, tylko na sztuki. Teatr instytucjonalny też powinien przedstawiać harmonogram swoich działań. Nie jestem za tym, żeby rozliczać teatry z osiągnięć artystycznych, ponieważ artystą się bywa, ale przy minimalnym rozpisaniu projektu widać, czy coś ma perspektywy.

Jak powinien funkcjonować polski teatr? Mówi się, że aktorom należy płacić za próby, dyrektorzy muszą być wybierani w przejrzystych konkursach, trzeba wprowadzić rady powiernicze, a liczba teatrów państwowych powinna się zmniejszyć.

- To jest morze tematów. Jest na pewno za dużo państwowych zespołów teatralnych. Powinien być jeden zespół narodowy, a reszta scen może być oddawana intendentom, którzy by to dobrze wykorzystywali. Teatry muszą żyć, musi się w nich ciągle coś dziać. Nigdzie na świecie nie ma podobnej sytuacji, kiedy to ten sam aktor gra jednocześnie w serialu, teatrze i filmie. To jest piekło i szatani. Jak zatrudniam aktora z teatru państwowego, to musimy się do niego całkowicie dostosować. I zawsze może się okazać, że ten drugi dyrektor nagle zechce zaangażować tę osobę w duże próby i wtedy już u nas nie zagra. Dlatego jest tak dużo dublów [dwóch aktorów gra tę samą rolę na przemian].

Gdy trwają dyskusje o teatrze, pojawiła się nowa publiczność... Dla młodych ludzi z korporacji to modne - iść do teatru...

- Nareszcie pozytywny snobizm...

Brakuje biletów...

- To doskonale. Wie pani, ile jest małych, kawiarnianych teatrów w Paryżu? Ile małych scen z widownią na kilkadziesiąt osób? Jak weszłam do Peryskopu i obejrzałam afisz - kilkanaście spektakli nawet jednego dnia - to sobie pomyślałam, że śnię. Ale tak powinno być. W każdej bramie, piwnicy, kawiarni powinno się coś dziać. To jest inspirujące, to rozwija ludzi. Młodzież, która się w to angażuje, później ustawia sobie inaczej całe życie. Życie bez jakiejkolwiek twórczości jest bez sensu.

Teatr państwowy zapomniał o widzu?

- Musi się modernizować. Potrzebna jest dyskusja o tym, dla kogo tworzymy. Byłam ostatnio na dyskusji z młodymi reżyserami teatralnymi i myślałam, że spadnę z krzesła. Oni uważają, że powinni dostać od państwa pieniądze na próby, ale eksploatacja sztuki już ich nie interesuje. Najważniejszy dla nich jest proces twórczy, a ile razy ich sztuka zostanie zagrana, to już nieważne. Nie myślą o organizacji, promocji swojej sztuki, o biletach - czyli o widzu. Zapomnieli, dla kogo to robią. Dla mnie tylko ta druga strona ma sens.



Edyta Błaszczak
Dziennik Metro
16 marca 2010
Portrety
Krystyna Janda