Teatr polityczno-paplany

"Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" to kolejna odsłona dyskusji na zadany temat - porozmawiajmy o mieszkańcach kraju nad Wisłą. Strzępka i Demirski udowadniają po raz trzeci w Teatrze Rozrywki, że ich dramaturgia karmi się krytyką rzeczywistości, jak również naruszaniem tabu i świętości. Zapomnieli tylko, że taki teatr, jak rewolucja, zjada własne dzieci

O ile ich najnowszy (i najlepszy) spektakl „Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej”, pokazany na chorzowskiej scenie w piątek, potrafił przemówić do wyobraźni, nawet potrząsnąć widzem – o tyle przedstawienie na bazie Polaka już nie ma takiej mocy rażenia. Skądś już znamy te chwyty. I te poglądy. I nawet symulowane akty kopulacji oraz jak najbardziej prawdziwe mazanie się jedzeniem. Nie zachwycają – bo nie zaskakują.

Opowieść o Polakach ponownie ubrano w szatki „ostrego”, „prowokacyjnego”, „skandalizującego” teatru. Tym razem Demirski wziął na warsztat wszystkie najpopularniejsze mity oraz symbole narodowe, konstytuujące świadomość rodaków. Plejada postaci jest zaiste imponująca. W zamyśle to społeczeństwo w pigułce, najpopularniejsze typy spotykane w pracy, szkole i w autobusach. Przyjrzyjmy się zatem składowi osobowemu tego reprezentacyjnego towarzystwa:

Biskup Paetz – śliczny playboy spalony na solarium, włosy tlenione, prezentuje widowni umięśnione ciało odziane w fikuśne czerwone stringi; przez cały czas dobiera się do osobników płci męskiej, szczególnie chętnie nieletnich;
Modelka i niespełniona piosenkarka – rozhisteryzowana panna z prowincji, która prowadzi ożywioną działalność łóżkową w celu zrobienia kariery; brzydzi się biedą, plebsem oraz wszystkim, co rani jej (niewyrafinowane) uczucia estetyczne;
Dres – stereotypowy mieszkaniec robotniczego bloku o horyzontach ciasnych jak ucho igielne, wyzywający, dysponujący zasobem leksykalnym nieprzekraczającym tysiąca słów. Współczesny everyman;
Nieszczęśliwy młodzianek – dziecko opuszczone przez rodziców, którzy wybrali emigrację zarobkową, w związku z czym chłopiec wiesza się, bo nie potrafi zracjonalizować swojego quasi-sieroctwa;
Stara baba ze wsi – była więźniarka Auschwitz, którą administracja publiczna III RP traktuje gorzej niż hitlerowcy; z sentymentem wspomina swoją karierę prostytutki w obozie oraz chłopców z Armii Czerwonej;
Gestapowiec – zły, bardzo zły Niemiec odwiedzający dawne Prusy; jego rola polega na pokazywaniu Polakom miejsca w szeregu oraz upominaniu się o niemiecką własną terytorialną pod okupacją polską;
Generał Jaruzelski – taki jeden, co zastał Polskę drewnianą, a zostawił roz... Nie wymaga komentarza (swoją drogą, Jerzy Gronowski to skóra zdarta z pierwowzoru, świetna postać);
Wanda, co chciała Niemca – przyjaciółka baby ze wsi. Obie siedziały w Auschwitz, obie się prostytuowały, ale jedna musiała zginąć w studni, by tajemnica się nie wydała. Padło na Wandę;
Inspicjentka – w sumie nie wiadomo, po co występuje, skoro tylko przeszkadza.

Tak, według duetu Demirski-Strzępka, wygląda polskie społeczeństwo, które jeszcze nie zdążyło się rozliczyć z widmami przeszłości, a już staje twarzą w twarz z demonami teraźniejszości. Każdy dźwiga na barkach ciężar czasów, każdy walczy z brzemieniem historii, ale te wysiłki są z góry skazane na porażkę. Polska rzeczywistość to jedno wielkie bagno, z którego nie można wyjść suchą stopą na stały ląd.

Wykreowanie wyrazistych postaci to tylko pierwszy krok ku narodowemu rozrachunkowi połączonemu z pokutą. Następnym posunięciem twórców była całkowita likwidacja chronologicznej, linearnej fabuły – zostaje zastąpiona gazetową publicystyką. Aktorzy roztrząsają kolejne kwestie, od czasu do czasu wplatając w wypowiedzi szczegóły biograficzne. I to jakie kwestie! Czego tutaj nie znajdziemy! Wymieńmy tylko najistotniejsze kręgi tematyczne, po których poruszają się bohaterowie: wzloty i upadki neoliberalizmu, otwarcie ognia do studentów na łódzkich juwenaliach, osaczanie historią, a także próba przedyskutowania jej na nowo; kontrowersje wokół stanu wojennego oraz jego głównego architekta; dziedzictwo komunistyczne na wsiach; kolaborowanie z Niemcami podczas II wojny światowej; upadek współczesnej młodzieży (Dres); zadrażnienia polsko-niemiecko-rosyjskie; cienie emigracji zarobkowej; pedofilia oraz homoseksualizm wśród księży; dwuznaczność etyczna kleru; ignorowanie problemu biedy przez ekipy rządzące; emancypacja prowincji... oraz wiele, wiele innych – i to wszystko podczas spektaklu trwającego ledwie 105 minut! Naukowcy biedzą się od lat, próbując rzetelnie opisać procesy zachodzące w Polsce współczesnej, piszą opasłe tomy, których i tak nikt nie przeczyta, a Demirski w parze ze Strzępką pokazali wszystko o wszystkich w jednej sztuce.

W tym publicystycznym szale, który może nieco przytłoczyć widza, utonęły świetne, wyraziste kreacje oraz naprawdę brawurowe aktorstwo. Brakuje czegoś, co spajałoby poszczególne wystąpienia – przebywanie w jednym miejscu (zawieszonym między ziemią a zaświatami) to chyba za mało.

Jak sądzę, duet z Wałbrzycha chciał stworzyć ambitny teatr polityczny. W moim odczuciu wyszedł im teatr paplany, niestety. Stereotyp goni stereotyp, komiczna postać osiedlowego dresa pojawia się obok chłopca, który się powiesił, i zamordowanej dziewczyny po piekle obozu koncentracyjnego. Nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, czy takiemu przedstawieniu polskiego społeczeństwa towarzyszy jakaś głębsza, uniwersalna refleksja.

Nie jest sztuką krytykować cały świat. Akurat w tej dziedzinie Polacy są mistrzami świata, ponieważ demaskowaniem układów wrogich sił i pomstowaniem na rzeczywistość zajmuje się większość szanujących się obywateli: od pani z warzywniaka po dyrektorów międzynarodowych koncernów. Sądzę jednak, że artyści, ludzie kultury powinni dążyć do czegoś więcej w sztuce, czegoś, co nie jest czczym gadaniem na zadany temat.

Być może ten pogląd jest anachroniczny, a ja nie mam pojęcia o nowoczesnym teatrze. Nie szkodzi, to tylko taka paplana recenzja.



Monika Wycykał
Dziennik Teatralny Katowice
4 sierpnia 2010