Teatralna maszyna do snów

- W tym spektaklu aktorzy są jak kawałki wirującego lustra - wszyscy grają Artauda, jego kolejne wcielenia i odsłony - mówi Paweł Passini, reżyser spektaklu "Artaud. Sobowtór i jego teatr", którego prapremiera ma miejsce w warszawskim Teatrze Studio 19 maja.

Dlaczego bohaterem najnowszego Pana spektaklu został Artaud, dziś mało znany poza środowiskiem teatralnym, reformator sceny, aktor, reżyser?

Moja przygoda z teatrem zaczęła się właśnie od niego. Przeczytałem w liceum książkę Leszka Kolankiewicza "Święty Artaud", co skłoniło mnie z kolei do przeczytania "Teatru i jego sobowtóra" Artauda. Powód przywołania tej postaci jest głównym tematem spektaklu. Do czego dziś jest nam potrzebny Artaud? Ja tą postacią tłumacze sobie swoją fascynację pracami i tekstami Jerzego Grotowskiego, artysty samotnego i osobnego.

Artaud jest więc naturalną konsekwencja Pana fascynacji teatralnych. Pojawia się w jednym rzędzie z Grotowskim, Kantorem i Gardzienicami

Jest coś przedziwnego w tej postaci. Coś co pozwala jej ciągle oddziaływać. Mnie interesuje pewien rodzaj relacji, który jest między reżyserem i aktorem. Jakby to powiedział Schulz - rodzaj koncesji, na jakiej to się odbywa... Jak to się dzieje, że wewnątrz instytucji zajmującej się sztuką, między jednym a drugim człowiekiem jest taki rodzaj klinczu, że pozwalają sobie na tak wiele, że ta relacja jest tak intensywna. Czy to wynika z jakiegoś wcześniejszego impulsu, który spowodował, że obie strony przyzwoliły sobie na taki rodzaj kontaktu? Nie byłoby wielkich spektakli i wielkich metod aktorskich, i wielkich obrazów teatralnych XX wieku, gdyby nie ten rodzaj pracy, spalający dla obu stron. Aktor w tym dziwnym układzie jest jak zwierzę w greckim rytuale ofiarnym - pięknie ubrane, miało sprawiać wrażenie, że zgadza się na ofiarę Musiało się wydarzyć coś, że teatr poszedł tą drogą i myślę, że to wszystko się zaczęło właśnie od Artauda.

Swój spektakl w Teatrze Studio zapowiada Pan słowami: "Przywołujemy postać Księcia Teatru, próbując odgadnąć jego prawdziwą naturę". Czy to nie karkołomne zadanie? Kogo Pan chce dostrzec w tej złożonej osobowości: artystę, geniusza, szaleńca, wszystkich razem?

To nie jest moje pierwsze ani na pewno ostanie podejście do postaci Artauda. Przesiewam, sprawdzam swoją wiedzę na jego temat. Tropie logikę wielości jego wcieleń: artysty, geniusza, reżysera, szaleńca... Spektakl "Artaud. Sobowtór i jego teatr" to kolejna odsłona moich poszukiwań. Odsłona wyjątkowa bo oparta na prapremierze tekstów Artauda. Są to manifesty, tekst audycji "Skończyć z sądem bożym", libretto opery "Astronom". To jakby relikwia przyjechała tu na moment, mumia, którą wystawia się tu, w Teatrze Studio, w tym przedziwnym, magicznym budynku, który ma w nazwie: Pałac Kultury (Teatr Studio mieści się w PKiN - przyp. red.), a w połączeniu z jego formą jest to bardzo intrygujące. I jeśli jeszcze sobie powiemy, że kultura to źródło cierpień, to już jesteśmy przy Artaudzie i

Przy Teatrze Okrucieństwa?


Tak , przy Teatrze Okrucieństwa, który przecież nie polega na tym, że teatr jest wyrazem sadyzmu i spełniania jakichś popędów. Okrucieństwo w teatrze to okrutna prawda. Bezwzględna prawda. I pewien rodzaj bezwzględnego dążenia do tej prawdy.

Czy szaleństwo, które było udziałem Artauda, pozwala w takim romantycznym rozumieniu wejść do niepoznanych regionów?

Podobno od pewnego momentu tylko dzieci i szaleńcy prorokują. Szaleństwo to taki rodzaj ciemnego daru, kasandrycznego w przypadku tego artysty. Gdy przeczytamy jego teksty i zestawimy je z tym, co działo się w tym czasie w Europie, to słowa Artauda : "Obraz świata wcielił się w torturowanego, którego wszyscy wzięli za szaleńca" nabierają szczególnego sensu. Zamknięty w Rodez Artaud , poddawany był terapii przez lekarza, który jako lekarz surrealistów, powinien był mieć lepsze podejście do swego pacjenta. Tymczasem on serwował Artaudowi elektrowstrząsy, a Europa wiła się w spazmach II wojny światowej.

Tytuł spektaklu "Artaud. Sobowtór i jego teatr", to parafraza tytułu manifestu Artauda "Teatr i jego sobowtór". Jeśli przyjąć, że sobowtórem teatru jest wg autora kosmos, to kim są sobowtóry Artauda?

Ja staram się go zobaczyć w kilku momentach jednocześnie.

To stąd te osoby w spektaklu: Nad-Artaud, Pre-Artaud, Quasi-Artaud?

No właśnie. Ten Artaud objawia się w wielu płaszczyznach jednocześnie. W tym spektaklu widz nie dostanie go od razu. Zawsze zastaje go w takim migotaniu. To będzie taka teatralna maszyna do snów, które trzeba śnić z tym spektaklem. On nie jest oczywisty, nie jest linearny; sięga po różne obrazy, które mogą się czasem wydać infantylne, a czasem brutalne, a inne wydadzą się nadużyciem. Kilka lat temu zrobiłem taki drobiazg o Artaudzie "Śpiewając w pustce". Artaud jest właśnie cały czas tak zawieszony i echo jego głosu rozbrzmiewa w pustej świątyni. To co mówił, stale powraca. Wystarczy zobaczyć jak często przywoływane są wątki apokaliptyczne. My w Studio chcemy stworzyć taką przestrzeń, w której na kilku płaszczyznach jednocześnie widz będzie miał szansę współodczuwać z tą postacią i przez pewien rodzaj empatii, dotknąć intensywności tej postaci.

Mówi Pan już niemal jak Artaud, gdy wspominał o dziwnej energii, która powinna się pojawić między widzem a aktorami.

To jest ciekawe, że ona wyrasta z takiego bardzo ścisłego, naukowego podejścia. Stale powtarzamy, że to był szaleniec. Tak, to był szaleniec, ale on jednocześnie był niesamowitym erudytą, miał ogromną wiedzę, a w swych dociekaniach zaszedł bardzo daleko. Poodkrywał różne przestrzenie, które potem były eksplorowane, a my nawet nie pamiętamy, że to on je już wcześniej przeczuwał, że już tam bywał. Znana jest jego relacja z podróży do Indian Tarahumara w Meksyku. Podobno Indianie nosili go w lektyce, a on recytował im francuską poezję i choć nie znali jego języka, to jednak go rozumieli. To był dla niego niezwykły moment szczęścia, akceptacji, choć nie rozumienia.

Energie, o których mówił Artaud są dostępne. Co jakiś czas pojawią się ktoś, kto je przeczuwa, kto mówi, że teatr może być narzędziem ich doświadczenia. Gdy czytam co Artaud na ten temat pisze, wydaje mi się to bliskie i zrozumiałe. Cały czas czerpiemy z takiej funkcji teatru, która nas, twórców oczyszcza. Traktujemy teatr jak miejsce, w którym rozmowa jest podniesiona, w którym aktor ryzykuje więcej, ale też więcej dostaje: od widza i od tej szansy, w której coś się może dla niego otworzyć. Wierzymy, że rozwój aktora jest jednak związany pracą w teatrze, i to przekonanie zawdzięczamy takim postaciom jak Artaud. To on zdeponował w teatrze poczucie, że w momencie kryzysu rytuału, gdy pustoszeją świątynie, to będzie miejsce szczególne, w którym zachodzi ten artaudowski schemat transmisji: reżyser rozwibrowuje aktora, aktor widza, a ponieważ reżyser wychodzi od publiczności, więc ten obieg jest zamknięty.

Premiera zapowiadana jest jako spektakl multimedialny.

Ja nie lubię tego słowa, bo te multimedia, w taki sposób, w jaki ja ich używam, mają dopełniać spektakl. Nie mają mnożyć atrakcji. To rodzaj światła, lustra ustawionego na scenie.

Chodzi o to, by słowo rozbrzmiewało dłużej, by zawisło w przestrzeni, by robiło się w niej ciasno od sensów. Nie staram się robić spektaklu z Teatru Okrucieństwa. To projekt niemożliwy i niespełniony, ale istotny dla tego co dziś dzieje się w teatrze.

Kim są odtwórcy wielu wcieleń Artauda?

W tym spektaklu aktorzy są jak kawałki wirującego lustra - wszyscy grają Artauda, jego kolejne wcielenia i odsłony. Przedstawienie tworzy wyłoniony w castingu Przemysław Wasilkowski, który pracował z Grotowskim w ostatnich latach jego życia, świetny Szymon Czacki i Agata Góral, aktorzy Teatru Studio, niezwykła Lena Frankiewicz i Janusz Stolarski oraz aktorzy z mojego stałego zespołu, Katarzyna Tadeusz i Maciek Wyczański. Będą też z nami występować mimowie z wrocławskiego Teatru Pantomimy i wieloletni aktorzy Henryka Tomaszewskiego: Marek Oleksy i Katarzyna Sobiszewska. Pantomima w ich wykonaniu nie ma nic wspólnego z rozumieniem pantomimy jako pokazującej coś czego nie widać, ale jako sugerującej, że to czego nie widzimy, niekoniecznie nie istnieje. To takie polskie but.

Pana spektakle zwykle charakteryzują się istotną rola muzyki.

Bo muzyka jest dobrym narzędziem porozumiewania się z aktorem. Dźwięk jest aktorem.

Czego mogę życzyć przed premierą?

Wrażliwych widzów, którzy zechcą się zanurzyć w tym świecie i przeżyją wraz z nami "słodką mękę" w obcowania z Artaudem.



Lidia Raś
Polska The Times
19 maja 2011
Portrety
Paweł Passini