Telenowela

Reżyserski debiut Jarosława Banaszka przypomina starannie odrobioną pracę domową. Niby trzeba przyznać, że wszystko jest dopracowane jak trzeba, ale jednak jakoś brakuje w tym emocji - tak by się chciało, żeby było odkrywcze, a niestety nie jest.

Już sama fabuła spektaklu oparta na tekście Aldo Nicolaia na tle innych teatralnych produkcji ostatniego czasu wydaje się bardzo konwencjonalna. „Jak liście na wietrze” to kameralny dramat, rozgrywający się w obrębie czterech ścian rezydencji bogatej, samotnej i starzejącej się kobiety (Lidia Bogaczówna), której jedynym towarzystwem jest poniżana służąca (Mirosława Żak). Rutyna ich świata rozpada się, kiedy pewnego deszczowego wieczoru do ich drzwi puka nieznajomy mężczyzna (Michał Rolnicki).

Osobiście nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że spektakl Banaszka przenosi na scenę formułę jakby żywcem wyjętą z podręcznika. Wszystkie postaci są rzetelnie psychologicznie pogłębione, przestrzeń sceny zagospodarowana, rekwizyty wykorzystane. Wszystko to razem tworzy jednak całość zupełnie niezdolną do przekazania widzom emocji. Być może zawinił fakt, że problemy poruszane w przedstawieniu wydają się być zupełnie odległe, sztuczne, nijak nie przystające do świata bliskiego widzowi. W miarę upływu czasu zniecierpliwienie narasta i w pewnym momencie trudno jest oprzeć się narzucającemu się wrażeniu, że oglądamy świat wyjęty z południowoamerykańskiej telenoweli.  Świat, w którym kobiety wstają z łóżka w pełnym makijażu i przechadzają się po mieszkaniu w szpilkach, szeleszcząc satynowymi szlafrokami i sącząc wino z kryształowych kieliszków. Świat, w którym wszystkie problemy dotyczą mniej lub bardziej miłosnych relacji z mężczyznami, do drzwi pukają porzucone przed laty dzieci, a szlochom nieszczęścia do rytmu przygrywa odtwarzany z taśmy szum deszczu. 

Przedstawienia nie ratuje nawet scena Teatru Nowego, stworzona idealnie dla spektakli kameralnych, intymnych. Nawet brak fizycznego dystansu pomiędzy sceną a widownią nie jest w stanie naprawdę przybliżyć nam świata, który usiłuje wykreować reżyser. Mimo wysiłków aktorów, a zwłaszcza odgrywającej główną rolę Lidii Bogaczówny, łzy ronione przez główną bohaterkę pozostają sztucznymi łzami z telenoweli. Nie są w stanie nawet rozmazać makijażu, nie mówiąc już o poruszeniu serc widzów.

Podsumowując, „Jak liście na wietrze” to nie jest udany spektakl. Przypomina mi jednak o największej wartości Teatru Nowego, który z niestrudzoną wiarą w sztukę teatralną otwiera swe podwoje dla całego korowodu młodych twórców, pozwalając im na realizację swoich artystycznych wizji. Oddzielić ziarno od plew można jedynie w praktyce, więc dla radości płynącej z wspaniałych dzieł niektórych debiutantów jestem skłonna obejrzeć także kilka mniej udanych produkcji. Bo spektakl Banaszka należy niestety do tych drugich.



Aleksandra Kamińska
Dziennik Teatralny Kraków
2 lutego 2010