Ten spektakl jest o patrzeniu

Bardzo lubię Annę Karasińską, która po raczej rozrywkowym debiucie a jednocześnie olbrzymim sukcesie spektaklu "Ewelina płacze", szuka nowych, głębszych obszarów dla swojego teatru. Zmienia rejestry, gra z oczekiwaniami widzów.

Jej najnowsze przedsięwzięcie wraz z aktorami Starego Teatru łatwo zdyskredytować, nie wysłuchać, trudniej uruchomić wrażliwość, bo "ten spektakl" (wciąż używana jest ta formuła, żeby popychać wydarzenia do przodu) zadaje tak naprawdę bardzo proste pytanie: po co jest teatr? Po co chodzi się tam, żeby oglądać innych ludzi, którzy grają zmyślone sytuacje, choć niczym nie różnią się od osób na widowni? Jak można dzięki niemu przepracowywać osobiste kryzysy i rewidować wątpliwości? Po co jest człowiek?

Wszystko to za pomocą najprostszych środków jakie można sobie wyobrazić. Czwórka aktorów obecnych cały czas na scenie, prosta choreografia, brak scenografii, jedynie zielono-płowy podest - "ten spektakl" stwarza widz i otwartość aktorów. Anna Karasińska jest tutaj narratorką, prowadzi z offu przez kolejne kwestie scenariusza. Przypomina to trochę powstającą na żywo rysowaną etiudę filmową z odautorskim komentarzem, która staje się dzięki temu wyciszona, spokojna i intymna. A jednocześnie wrażliwa i urocza, nie usiłuje łasić się do widza, nie próbuje być na siłę śmieszna. Ten dziwny humor objawia się raczej w postaci lekkiego uśmiechu i rozczulenia. Staje się pocieszającą i wyciszoną odtrutką na kaznodziejskie "Wesele" - spektakl-eksponat w reżyserii Jana Klaty - ponieważ nie udaje, że wie coś, co widz musi wysłuchać i zgodzić się z diagnozą. Koresponduje na podobnych rejestrach wrażliwości z "Kopciuszkiem" Anny Smolar, czyli pierwszym w Starym przedstawieniem dla dzieci, ale także dla dorosłych z zatrzymaną dziecięcą wyobraźnią.

Jak to jest, że wszyscy widzimy na scenie coś czego nie ma i zgadzamy się, że jednak przez chwilę jest? Przecież widzimy człowieka, który na czas trwania spektaklu staje się nagle naszą projekcją wyobrażeń, po części nami, ponieważ użyczamy mu nas samych. Każda z osób na widowni ma w głowie całkiem inne przedstawienie. Poza tym sytuacja, gdy aktorzy przez dłuższy czas stoją w ciszy i wpatrują się w widzów, pokazując, że wszyscy jesteśmy częścią tej samej paradoksalnej sytuacji, staje się dziwnie intymna.

"Ten spektakl" tak naprawdę to rzeczywistość dookoła. Za pomocą tej frazy i bardzo prostych, niemal dziecięcych zlepek słów opowiadamy sobie nasz świat. Jest w tym bardzo duża doza dziecięcej wrażliwości, która sprawia, że podróż z aktorami to trochę rozmowa z sobą samym - o paradoksach bycia człowiekiem, o miłości, o strachu, o absurdalnej sytuacji bycia aktorem na scenie i w codzienności. Odbywa się on jednocześnie na całej planecie i w kosmosie.

Najbardziej w pamięć zapadł mi monolog Moniki Frajczyk, która w osobisty sposób opowiada o paradoksach otwarcia się na drugiego człowieka, strachu końca relacji międzyludzkich i próbie poradzenia sobie z ciężarem klęski odgrywania samego siebie. Jest w tym coś z Plessnerowskich paradoksów ekscentryczności życia człowieka, który wciąż nie jest w stanie bezpośrednio z czymkolwiek się utożsamić, toteż szuka zapośredniczeń samego siebie wobec rzeczy zewnętrznych. Prowadzi to do "naturalnej sztuczności" czy "sztucznej naturalności", która jest naszą niezbywalną kondycją w kontakcie ze światem i samym sobą. Pomimo to, zachowuje się olbrzymia wola walki o resztki możliwej realności i międzyludzkiego ciepła, często nieodwzajemnionego lub wracającego po jakimś czasie jak zużyte do człowieka, który zostaje z niczym.



Kinga Kurysia
e-teatr.pl
7 lipca 2017
Spektakle
Wszystko zmyślone