Testament Jerzego Gruzy

Był taki moment w karierze Jerzego Gruzy, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. W 1971 powstał angielski film Jerzego Skolimowskiego „Na samym dnie", do którego Gruza napisał scenariusz (wraz z reżyserem i Bolesławem Sulikiem), a w 1972 roku, według pomysłu Bogumiła Kobieli i Zdzisława Maklakiewicza jeszcze z połowy lat 60., powstała „Przeprowadzka".

Ten dramat psychologiczny został „półkownikiem" – film przeleżał w magazynach 10 lat i wszedł na ekrany w zupełnie nieprzystającej do niego rzeczywistości. Może gdyby stało się inaczej, Gruza wszedłby na zupełnie inną ścieżkę kariery i realizowałby się wyłącznie w krainach nazywanych sztuką wysoką. Niesprawiedliwe niezauważanie i lekceważenie lżejszych, niższych gatunków, to temat często podejmowany przez samego reżysera, który debiutował w filmie u boku młodszego o rok Romana Polańskiego w „Pokoleniu" Andrzeja Wajdy.

Jerzy Gruza nie powinien czuć się niedoceniony. To nie tylko mistrz, ale kodyfikator kilku, niezwykle popularnych dziś gatunków i form. Do Hall of Fame polskiego serialu telewizyjnego przejdą bez wątpienia „Wojna domowa" i „Czterdziestolatek",  „Ożenek", „Rewizor", „Eryk XIV", „Kariera Artura Ui"  do setki, a nawet „50" najlepszych spektakli Teatru Telewizji, podobnie jak programy na małym ekranie(„Poznajmy się", „Małżeństwo doskonałe"). Bez Gruzy inaczej wyglądałby polski musical i Gdynia, w której ma wielu przyjaciół, pamiętających jego legendarne spektakle („Les Miserables" i „Jesus Christ Superstar"). I właśnie w  Gdyni, niezwykle przyjaznym dla niego miejscu, reżyser telewizyjny sopockich festiwali piosenki przedstawił nam swój testament w reżyserii debiutującego w tej roli Krystiana Nehrebeckiego – aktora, bardziej znanego ostatnio jako animatora kultury („Biesiady literackie"), od niedawna Dyrektora Centrum Kultury i Sztuki w Tczewie.

„Król Lear po polsku", napisany przez Gruzę pod pseudonimem Paweł Binke, to gorzki komediodramat, przez realizatorów sygnowany jako czarna komedia. Emerytowany, bezrobotny i niechciany już przez nikogo aktor wspomina czasy dawnej świetności, na przemian to frustruje się, to  karmi złudną nadzieją powrotu do zawodu, choćby w reklamówce. Partneruje mu w tych smutnych i oczywiście beznadziejnych  zmaganiach z rzeczywistością lekko zwariowana  żona, uczestniczka wszelkich możliwych manif i kontrmanif. Życie starszej pary ożywia na chwilę informacja o castingu do reklamówki instytucji, która oferuje emeryturę za mieszkanie.

„Król Lear po polsku" konfrontuje dwa światy: bezpowrotnie przechodzący do lamusa system reprezentowany resentymentalnie przez głównego bohatera i wszechobecnie panujący chaos reprezentowany przez „młodych" (sprzedawcę noży, prostytutkę z pobliskiej agencji, ekipę castingową). Pokazuje miałkość i debilizm współczesnych mediów i świata w ogóle. To nienowa konstatacja, wiadomo przecież, że żyjemy w czasach ostatnich, w których nie liczą się wartości, tylko znajomości i oglądalność, a życie nie ma sensu. Gdy przekaz dokonuje się za pośrednictwem lżejszych form, rzecz jest strawna, lecz gdy podłączany jest patos, całość staje się smutna, jak historia głównego bohatera. Gruza miał zawsze świetne ucho. Jak nikt potrafił reagować i przetwarzać otaczającą go rzeczywistość, był aktualny. Niestety, tego też nie ma w „Learze", słownictwo jest przestarzałe, mimo prób bycia na bieżąco (choćby określenie jazzy – już dawno passe). Dziś od podsłuchiwania życia mamy Masłowską.

W gdyńskiej propozycji mało jest teatru rozumianego jako umowność, zachęcającego do budowy sensów i rozwinięć, nie ma tajemnicy i nie chodzi o taką, jaka jest w wielu współczesnych dramatach polskich (nikt, łącznie z reżyserem, nie wie, o co chodzi, ale wszyscy udają, że byli świadkami wydarzenia). Gruza kpi sobie z polskiego teatru nowoczesnego, grepsuje, „puszcza oko", jednoznacznie opowiada się po stronie teatru klasycznego, opartego na tradycyjnych technikach aktorskich i wierności literaturze. Jak się okazuje, taki teatr, dziś przez większość szanujących się inteligentów uznawany za anachroniczny, istnieje i, sądząc po entuzjastycznym przyjęciu zaprzyjaźnionej, premierowej publiczności, może liczyć na dobre przyjęcie.

„Król Lear po polsku" to testament Mistrza. Rzecz ilustrująca odwieczny dylemat twórczy byłego dyrektora Teatru Muzycznego, który potrafił, jak chyba nikt w Polsce, realizować się w gatunkach popularnych i ambitnych (na pewno: „Eryk XIV", „Król Edyp" czy „Kariera Artura Ui"). Trudno określić ostateczny wpływ Gruzy na kształt gdyńskiego przedstawienia i autonomię reżysera, a co za tym  idzie obarczyć odpowiedzialnością za spektakl, którego niezapomniany reżyser „Czterdziestolatka" nie może sobie zapisać po stronie przewag. Szczególnie rozczarowująca jest gra młodych aktorów, którzy poza Michałem Cyranem, wypadli co najwyżej przeciętnie, a w dwóch przypadkach tragicznie. Zdecydowanie niepotrzebna była przerwa, dzieląca półtoragodzinny spektakl na dwie części. Całość ratują doświadczeni aktorzy: pamiętna jako Bellisima z Kabaretu Olgi Lipińskiej Izabella Olejnik w roli żony i Andrzej Baranowski jako obsadowy Mąż. Był jeden moment, w którym przenieśliśmy się w inny świat i nastąpiło metafizyczne zatrzymanie – zawdzięczamy go właśnie Baranowskiemu we fragmencie sceny „casting".

„Król..." to kolejna premiera Gdyńskiego Centrum Kultury, które staje się coraz bardziej zauważalnym miejscem na scenicznej mapie Trójmiasta. Kameralna scena, na której spektakle może oglądać nawet ponad 150 osób, regularnie, co roku, prezentuje kilka nowości i rozwija się. Do wczorajszej premiery dołączony został starannie wydany program, na mieście widać było billboardy (patronem medialnym jest czołowa firma reklamy zewnętrznej), stworzona została atmosfera wydarzenia, wręcz benefisu. Rosnącym umiejętnościom organizacyjnym powinna towarzyszyć refleksja ewaluacyjna. Jakie miejsce powinna zajmować trzecia rangą scena w Gdyni? Co, obok rozrywki na najwyższym, ogólnopolskim poziomie, jaką prezentuje Teatr Muzyczny, przy rozrywkowym przeważnie repertuarze Teatru Miejskiego, powinna zaprezentować scena z Łowickiej? Dawać miejsce innym inicjatywom, czy kreować własny styl? To chyba w tej chwili najważniejsze dla przyszłości inicjatywy małokackiej.

Król Lear po polsku,Scenariusz: Paweł BinkeReżyseria: Krystian NehrebeckiOpieka artystyczna: Jerzy GruzaAsystent reżysera: Michał Cyran Scenografia i kostiumy: Mariusz Napierała.Obsada:Mąż – Andrzej Baranowski,Jego żona – Izabella Olejnik,Młody Człowiek – Michał Cyran/ Michał Pieczatowski,Gosia - Alicja Drzewiecka/ Anna Nowacka,Gonerylla/ Szefowa Castingu – Maria Patykiewicz,Regana/ Sekretarka -  Alicja Drzewiecka/ Anna Nowacka,Kordelia/ Juror 4 – Aleksandra Konior,Kent/ Juror 1 - Paweł Góralski,Gloster/ Juror 2 – Piotr Srebrowski,Edgar/ Juror 3 – Michał Cyran/ Michał Pieczatowski,Swing – Julia Zacharek, Michał Zacharek. Premiera 11 maja 2013, czas trwania: 90 minut z jedną przerwą.



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
13 maja 2013
Portrety
Jerzy Gruza