Testosteron tylko w słowach

Dramat Saramonowicza wyreżyserowany przez Piotra Urbaniaka na scenie Teatru Bagatela traci swą nieprzeciętną testosteronowość. Dynamiczny tekst momentami zanika w ogólnym braku pomysłów zasiadającym przy stole. Na wierzch i pierwszy plan wypływa jedynie wypowiadana przez Fistacha MASAKRA i seria wykrzyczanych przekleństw. Sam tekst jednak dowodzi o swej dramaturgicznej, nieprzeciętnej dawce komizmu

„Testosteron” to historia Kornela-ornitologa, którego narzeczona-gwiazdka pop porzuciła przed ołtarzem. Główny bohater wraz z ojcem, bratem, potencjalnym sprawcą całego zamieszania, przyjacielem, kelnerem i muzykiem zasiadają przy wspólnym weselnym stole, bo przecież wszystko gotowe, by podawać do stołu. Epizod, do którego dochodzi w kościele, a który nam widzom zostaje jedynie zrelacjonowany, staje się punktem wyjścia będącym początkiem serii dialogów nawiązujących do wydarzeń z przeszłości dotyczących relacji damsko-męskich znanych panom z autopsji. Mężczyźni nie przebierają w słowach, szczególnie tych, które kierowane są pod adresem kobiet. Jednak między kolejnymi wychylanymi kieliszkami „testosteronowej wódki” przebija się refleksja na temat niezastąpionej i nieocenionej roli kobiet – ich intelektualnej i ewolucyjnej przewagi.

Na widowni wszyscy się śmieją. Historia Saramonowicza jest już bowiem sama w sobie niebanalnie zabawna. Tekst dramatu to z jednej strony manifest usprawiedliwiający biologiczno-seksualne popędy mężczyzn, z drugiej zaś próba odpowiedzenia sobie na pytanie czy we współczesnym świecie jest jeszcze miejsce dla wrażliwego, uczuciowego, niezdradzającego mężczyzny. Saromonowicz swoim dramatem próbuje przełamać stereotypowy wizerunek samca, jako przede wszystkim osobnika napędzanego hormonami wiodącymi tylko ku jednej, seksualnej drodze. Niestety, w spektaklu Piotra Urbaniaka pierwsza warstwa dramaturgiczna zdecydowanie dominuje nad drugą. Przez co krakowskie przedstawienie zamienia się w pospolitą satyrę napisaną niepospolitym, niezwykle kąśliwym językiem. Aktorzy za wszelką cenę próbują tuszować i nadrabiać reżyserskie niedociągnięcia – przede wszystkim brak pomysłu na realizację dramatu na scenie. Poszczególne aktorskie kreacje są ciekawe ale tylko na początku, z czasem przyzwyczajamy się do ich charakterystycznych gestów, powiedzonek i min, które stają się przewidywalne a nawet z czasem nurzące.

Nasuwa się pytanie, na ile dramat Saromonowicza jest się w stanie „opowiedzieć” sam. W krakowskim spektaklu – mam wrażenie – tak się właśnie dzieje. Owszem, publiczność się śmieje, ale jest to śmiech ewidentnie wynikający przede wszystkim z zasłyszanych na scenie dialogów a nie komizmu sytuacyjnego. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że aktorzy nie do końca radzą sobie z tą niekomfortową sytuacją. Ich umiejętności nie wystarczają do skupienia na sobie całkowitej uwagi widza, a ta rozproszona błąka się po scenie w poszukiwaniu jakiegoś zaskoczenia, czegoś świeżego i innowacyjnego, czegoś, czego w tej testosteronowej rzeczywistości jeszcze nie było. Tymczasem pozostaje tylko zamknąć oczy i dać się ponieść samemu tekstowi, który obroniłby się nawet na pustej scenie czytany przez jednego, siedzącego aktora.



Magda A. Jasińska
Dziennik Teatralny Kraków
16 maja 2011
Spektakle
Testosteron