To była prawdziwa biesiada
,,Wstyd" autorstwa Marka Modzelewskiego to sztuka wywołująca szereg refleksji, i choć śmieszy, to także smuci. Obnaża hipokryzję, fałszywą moralność, które zadomowiły się głęboko w społeczeństwie. Poznajemy dwie pary – cztery osoby w dojrzałym wieku - ludzi, których dzieli statut materialny, przynależność do grupy społecznej, ale łączy jedno – ich dzieci miały być małżeństwem. Do ślubu jednak nie dochodzi, lecz gra weselna orkiestra, w kuchni restauracji czekają trunki i jedzenie.Właśnie ta surowa, pozbawiona dekoracji i odświętnego charakteru kuchnia staje się przestrzenią kameralnej biesiady tych czworga osób. Kameralnej choć miała być wielka i bogata... ale przecież wszystko zostało zapłacone, a jedzenie i alkohole nie mogą się zmarnować. Nawet orkiestra została opłacona i wesele być musi - bo przecież co ludzie powiedzą? Z pewnością będzie wstyd. W takiej atmosferze rodzice niedoszłych państwa młodych toczą dialogi w towarzystwie alkoholu szczodrze polewanego przez ojca pana młodego - szanowanego biznesmena, bo przecież wódka godzi i brata ludzi.
Z każdym kieliszkiem atmosfera robi się coraz śmielsza, mniej oficjalna i gęstsza. Padają deklaracje finansowe z pokazywaniem portfela wraz z zawartością, jest zdejmowanie marynarki, luzowanie krawata, spoufalenie, przechwałki, wreszcie zachowanie na granicy dobrego smaku. Lecz, jak to często po alkoholu, jedno słowo, aluzja, wystarczy, aby nad rubaszną atmosferą zagęściły się chmury w postaci oskarżeń, poszukiwań winnych zaistniałej sytuacji i... takiego wstydu przed ludźmi. Opadają maski, a bohaterowie pokazują swoje już nie oficjalne, lecz prawdziwe oblicze. Szczodrość z pierwszych chwil ustępuje, a na jej miejscu pojawia się skąpstwo, roszczeniowości, straszenie sądem. Bezinteresowność znika na rzecz targów finansowych i swoistej licytacji – kto wydał więcej pieniędzy, a kto więcej stracił. Konflikt eskaluje wreszcie w rękoczyny, których bolesny finał kończy się wizytą na pogotowiu. Mamy więc wszystko od żartów, bratania się, prawienia komplementów, zapewnień o przyjaźni mimo niezręcznych okoliczności aż po krytykę, kłótnie, oskarżanie się i to wszystko w towarzystwie często polewanych trunków.
Oto prawdziwa biesiada, swojska i z orkiestrą, grającą gdzieś na pustej sali, bo trzeba coś zrobić, aby nic się nie zmarnowało. Tak oto spektakl Marka Modzelewskiego w reżyserii Wojciecha Malajkata obnaża wady tkwiące w społeczeństwie. Ujawnia dwulicowość ludzką i współczesną dulszczyznę, jak niegdyś Gabriela Zapolska w ,,Moralności pani Dulskiej", tyle że postacie są bardzo aktualne. Aktualne są też problemy, a żaden z bohaterów nie jest tu bez winy, nikt nie jest krystalicznie czysty, nawet kulturalna, pełna osobistego czaru i elegancji Małgorzata - doktor medycyny, a prywatnie matka pana młodego, okazuje się fałszywą i skłonną do intryg oraz niezwykle materialnie nastawioną do życia kobietą, a nawet zdolną do rękoczynów. W tej wspaniale i niezwykle przekonująco zagranej roli zobaczyć można Izę Kunę.
Jej oponentką jest Wanda - matka panny młodej - kobieta prosta, hołdująca tradycyjnym, rodzinnym wartościom, a przy tym mistrzyni fochów i dąsów oraz wyrażania otwartego niezadowolenia. Panowie – ojcowie niedoszłych państwa młodych, grani przez Jacka Braciaka i Mariusza Jakusa, kreują postacie typowych weselnych ojców i wujków, ceniących biesiady opływające napojami alkoholowymi. Przykład Tadeusza - ojca niedoszłej panny młodej, w którego wciela się Mariusz Jakus, a z poluzowanym krawatem i nieco opiętej koszuli czyni tą postać bardzo autentyczną i jakby żywcem wyjętą z tradycyjnej polskiej biesiady, na której, wraz z wspomnianym już poluzowaniem krawata, następuje poluzowanie obyczajów, przejawiające się natarczywym spoufaleniem względem żeńskiej części biesiadników i często przekraczaniem tzw. dobrego smaku w relacjach z kobietami.
Mamy tu zatem całą serię wstydliwych epizodów oraz pojęcie wstydu według bohaterów. Skłania to do zastanowienia się nad naturą wstydu i jego miejsca w społeczeństwie, a także o relację między ludźmi. Jest też ukryte zapytanie o pojęcia takie jak dwulicowość i szczerość. Pisząc o spektaklu ,,Wstyd" należy podkreślić także znaczenie oprawy wizualnej –scenografii autorstwa Wojciecha Stefaniaka oraz stylizacji postaci, która podkreśla ich statut, dzieląc bohaterów na dwie warstwy społeczne: inteligencką i robotniczą.
Dyskretna, elegancja i styl Małgorzaty granej przez Izę Kunę to kwintesencja stylu bogatszej warstwy społecznej związanej często z wielkim miastem, zaś styl Wandy (Agnieszka Suchora) cechujący się tradycyjną spódnicą z prostą koszulą i marynarką uzupełnionymi o wygodne pantofle, to charakterystyczny obraz tradycyjnych starszych pań, mam, ciotek o bardzo konserwatywnych poglądach, nie tylko na modę lecz także zasady. Garnitury panów, dopełnione muszką i krawatem, również bardzo mocno różnicują postacie.
Warto więc znaleźć czas, by zobaczyć ten dowcipny, lecz bogaty w poważne pytania spektakl.
Joanna Dominika Ładyżyńska
Dziennik Teatralny Warszawa
9 maja 2025