To lubię

Motto: "Tak strasznie normalny, zwykły spektakl, że aż zastanawiasz się, kiedy ostatni raz coś takiego widziałeś" (Koleżanka)

Spektakl ma już cztery lata i już coś o nim wiadomo. Recenzje z premier to rodzaj wróżbiarstwa, które sam uprawiam, bo taki jest zwyczaj i dla odhaczenia życia branżowego. Robię to po prostu, żeby hurtem odpowiedzieć na pytanie wiszące nad każdą premierą: "No, i jak?". Potem, gdy ktoś pyta mnie na Messengerze, tylko daję link. Ale wiecie, tak naprawdę dopiero po roku coś wiadomo o spektaklu, a najlepiej po dwóch latach. Czy się zwija, czy rozwija i czy ktoś przychodzi. "Kto się boi Virginii Woolf?" w reżyserii Wiśniewskiego swoje przeleżakowało, teraz można odkorkować, dać mu trochę pooddychać, nalać, wypić - i czy wypluć?

Nie wypluwałbym. Spektakl jest super. Swoją opinię motywuję następującymi powodami: 1. tekst, 2. scenografia, 3. reżyseria, 4. Baka.

Ad 1. Dramat Albeego to jest jednak klasyk. Każdy powinien mieć to obejrzane. Można oczywiście film Mike'a Nicholsa z Taylor i Burtonem, czemu nie? Ale to nie jest to samo... "Kto się boi Virginii Woolf?" to scenariusz teatralny, więc najlepiej, kiedy grają aktorzy akurat żywi. Por. Czechow, z którym jest podobnie: najlepiej na żywo. Podobnie z Lorcą. A od kiedy tekst Albeego mamy w nowym tłumaczeniu, Jacka Poniedziałka, oj, jest co oglądać. Jacek Poniedziałek nie jest królem stylu i nie jest pisarzem, ale jest aktorem i wie jedną rzecz o tekście mówionym ze sceny: trzeba go powiedzieć. Innymi słowy, musi "leżeć w gębie". Albeego przełożył i nawet wystawił. Wiadomo, o czym to jest? Jeśli komuś nie wiadomo, tym lepiej dla tego kogoś i szczerze zazdroszczę, że zobaczy po raz pierwszy.

Ad 2. Scenografia Hanickiej. Barbara Hanicka ma w środowisku status totalnie kultowy. Pracowała z Grzegorzewskim, była jego scenografką, a jak słyszałem, u Grzegorzewskiego ważny był "obrazek", czyli wygląd dzieła. To ona - ten wygląd. Hanicka jest znana z ogarnięcia logistycznego. Ona wszystko wie o wszystkim, co dotyczy jej zawodu. Umie rozmawiać z tapicerami, z perukarzami, z montażystami, nawet z aktorami. "Przystraja" również w operze, a to akurat najtrudniej. Tutaj zrobiła im "kaplicę czaszek", "grób pobielany" - mieszkanie inteligentów ze ścianami z książek. Przecież tak się czasem mówi, że książka to cegła, jak również inteligenci lubią się pochwalić swoimi bibliotekami szczególnie na zdjęciu. "Z chleba upiekłam ściany, krzesła i obrazy" (Masłowska, "Chleb"). Całe życie całej tej klasy społecznej na tym tle się toczy. Widać głównie "spody" książek, bo pewnie wzięli ze śmieci i byłoby widać z grzbietów, że dobór jest randomowy. Do więzienia z książek da się wejść tylko od dołu, to znaczy z piwnicy.

TO LUBIĘ, co jest odwrotnością "lubię to" i wyraża szczere przychylne uczucia.

Ad 3. Grzegorz Wiśniewski, przecząc stereotypowi na temat własnej twórczości, rozebrał wszystkich na scenie z wyjątkiem młodego. Bakę do gaci, Kolak do piersi, a Dałek do genitaliów. Nagość to jest znak sceniczny, który ten reżyser lubi i stosuje od tak dawna, że robi to dobrze. "Plastiki", "Maria Stuart", "Harper", "Fedra", "Kto się boi Virginii Woolf?" - co spektakl, to goła dupa. Wcale niekoniecznie męska. (Tylko w "Placu Bohaterów" nic nie zauważyłem albo nie pamiętam). Kolak w "Virginii" chodzi z full frontalem do muzyki Beethovena (jeżeli nie mylę), a to co innego, niż gdyby chodziła w ciszy, by tak rzec: nieoprawiona. Wtedy byłaby filetem bitym bez panierki. Jest golizna, są przekleństwa - spektakl niemoralny.

Są dwa wyjaśnienia tej obsesji reżysera: albo jest obsesją, albo jest wyborem. Tego nigdy nie wiadomo, zresztą to się wszystko dzieje między dorosłymi, proszę bardzo, niech obnaża. Aktor, gdyby nie chciał, to chyba mógłby odmówić? Nie mam problemu z teatrem bezkostiumowym, który jest szczery najprostszą szczerością. Ciało aktora na scenie jest jak ciało pacjenta na sali operacyjnej: pokazywalne na innych zasadach. W skrócie mówiąc, można, zwłaszcza kiedy nie ma wyjścia. Zresztą to postać jest rozbierana, na nią świecą reflektory dosłownie szpitalne. Sztuka Albeego, która cała krąży dookoła prokreacji i cała jest o tym, co można przez łóżko, po to ma aktorów, by jej ciał też użyczyli. Gdyby Marsjanin albo student Erasmusa przyszedł na spektakl i nie rozumiał, co tu się odjaniepawla i na jaki temat, i tak by zrozumiał, a przynajmniej by ZOBACZYŁ.

Ad 4. Mirosław Baka, aktor synekdocha całej obsady spektaklu, prowadzący grupę, nadający tempo i trzymający temperaturę. Która jest zresztą dość niska, ale to celowo tak. Mógłby mieć równie dobrze 17 lat, nic się nie zestarzał. Pasuje do roli pana wykładowcy, która też w realu bardziej jest teatrem niż faktyczną pracą mózgu.

Na koniec gorzka refleksja, bo to przedstawienie opowiada prawdę... Prawdę o środowisku akademickim, o jego pustej ambicji, wewnętrznej hierarchii i jak się ją tworzy, o życiu iluzją. Kiedyś do głowy by mi nie przyszło, że to wszystko tak wygląda. Dobre towarzystwo, żeby tak robiło oraz takie było? A jest właśnie takie. To w sumie logiczne. Gra ambicji, dla której wyrazem są tytuły naukowe, konferencje w wielkim świecie, ogólnie: pozycja, sięga samych głębin, a nie trzeba długo kopać, żeby się dokopać zwierzęcia w człowieku. Dziewięćdziesiąt ile procent wspólnego nam genotypu? Jedynie wegetarianie mają mniej tych procent.



Maciej Stroiński
Przekroj.pl
3 sierpnia 2019