To twoja historia?

"Czarne ptaki Białegostoku" mogą zachwycić formą. Niestety treść spektaklu pozostawia pewien niedosyt.

Historia powstania tego przedstawienia mogłaby dać początek miejskiej legendzie. Kilka lat temu, idąc przez białostocki park Centralny, amerykański lalkarz Eric Baas, założyciel i dyrektor artystyczny Sandglass Theater, zobaczył, jak z drzew podrywają się do lotu setki czarnych ptaków. W ptakach tych dostrzegł zaklęte dusze polskich Żydów - niegdyś mieszkańców miasta, które nie chcą go opuścić, dopóki ktoś nie wysłucha ich historii. Wysłuchał ich właśnie Baas - usłyszał je w głosach ptaków i trzepocie skrzydeł. Zdarzenie to zainspirowało go do napisania scenariusza "Czarnych ptaków Białegostoku" i stało się jego kanwą. 

W "Czarnych ptakach" taką przygodę w parku Centralnym przeżywa Henny, młoda Amerykanka żydowskiego pochodzenia (w tej roli najpierw wystąpiła Shoshana Baas, córka reżysera i zarazem autorka choreografii, później zastąpiła ją Łucja Grzeszczyk). Henny przyjeżdża zza oceanu do swojego polskiego kolegi, Janka (Michał Jarmoszuk), mieszkającego w Białymstoku. Oboje interesują się tańcem i zamierzają wspólnie pracować nad projektem tanecznym. Kiedy jednak obładowana bagażami dziewczyna idzie przez park, dopadają ją czarne ptaki - owe zaklęte żydowskie dusze - które widzą w niej kogoś, kto powinien wysłuchać ich historii.

Rozgrywająca się współcześnie fantastyczna przygoda Henny stanowi ramę spajającą opowieści trzech ptaków. Eric Baas wydobywa z przeszłości Białegostoku trzy dwudziestowieczne wydarzenia związane z losem żydowskiej ludności miasta: pogrom z 1906 roku, likwidację getta w latach czterdziestych i - już ogólnokrajową - kampanię antysyjonistyczną 1968 roku, która doprowadziła do masowej emigracji Żydów. Główna część spektaklu zatem traktować będzie o bolesnych momentach polskiej historii i trudnych relacjach polsko-żydowskich.

Rok 1906, Boże Ciało. Przez miasto przechodzą dwie procesje, katolicka i prawosławna. Nagle słychać wybuch bomby wśród tłumu, zamieszanie, potem strzały. Władze rosyjskie, które prawdopodobnie sprowokowały te wydarzenia, oskarżają o zamach ludność żydowską. Rozpoczyna się pogrom, w wyniku którego ginie ponad osiemdziesięcioro Żydów. Wówczas też żydowski handlarz, pierwszy z bohaterów Czarnych ptaków, traci członków swojej rodziny. Siedząc w swoim zniszczonym, splądrowanym sklepie, przepełniony rozpaczą, zadaje pytanie, dlaczego musiało do tego dojść.

Rok 1941. W tunelach pod białostockim gettem spotykają się dwie kobiety - Żydówka i Polka. Pierwsza jest głodna, druga ma jedzenie. Jednak tanio go nie sprzeda. Ceną za bochen chleba będzie para butów prosto z fabryki, w której pracuje córka Żydówki. Kobiety spotykają się regularnie. Nie rozmawiają wiele. Czuć chłód i dystans Polki, która przychodzi do tunelu załatwiać interesy, i strach wychudzonej Żydówki. Być może relacja ta miałaby szansę się ocieplić, ale nie da na to szansy likwidacja getta i wtaczający się do piwnicy granat.

Wreszcie rok 1968, teatr lalek. W tle słychać antysyjonistyczne przemówienie Gomułki. Trzeci żydowski bohater spektaklu, dyrektor teatru lalek, miota się zdenerwowany, próbuje zrozumieć antysemicką nagonkę ukrytą pod płaszczykiem "antysyjonizmu", w wyniku której stał się wrogiem ludu. Ostatecznie, jak wielu innych, będzie zmuszony opuścić miasto i kraj, które uważał za swój dom.

Te trzy krótkie historie, które wraz ze współczesną klamrą składają się na fabułę spektaklu, nie skupiają się na losach opowiadających je osób. To raczej ukazane z ich perspektywy obrazki historyczne. Sam reżyser nazwał Czarne ptaki "refleksją na tematy polsko-żydowskie". Refleksji tej nadał poetycki charakter, łącząc kolejne wydarzenia przypowieścią rabina o niedźwiedziu, uzasadniającą istnienie zła na świecie. Przypowieść ta przetrwa lata i będą się do niej odwoływać wszyscy bohaterowie spektaklu.

W "Czarnych ptakach" zwraca uwagę niezwykłe bogactwo formy i środków wyrazu. Postaci współczesne (Henny i Janka) odgrywają aktorzy, Żydzi z przeszłości to animowane lalki, są też pierzaste kukły ptaków na długich kijach czy teatr w teatrze, w którym animowane lalki same również animują. Tło poszczególnych wydarzeń zarysowywane jest za pomocą teatru cieni. Są też elementy teatru tańca: tańczy Henny z animowaną przez dwójkę aktorów lalką Żydówki, w ciekawym układzie choreograficznym, będącym metaforą interakcji dziewczyny z duszami zmarłych. Tańczą też animatorzy pierzastych czarnych ptaków, kiedy te ze wszystkich stron opadają Amerykankę w parku.

Mogłoby się wydawać, że nadmiar środków wyrazu stworzy efekt przeładowania i bałaganu. A jednak każdy z nich znajduje uzasadnienie, ma w spektaklu swoje miejsce i składa się na perfekcyjnie dopracowaną, zwartą i rytmiczną, poetycką kompozycję. Przedstawienie porządkują wspomniana współczesna rama rozgrywana w żywym planie oraz śpiewne refreny ptaków, rozdzielające poszczególne opowieści. Widać świetną pracę nie tylko reżysera, ale całego zespołu twórców. Słowa uznania z pewnością należą się scenografce Evie Farkašovej, a także choreografce Shoshanie Baas.

Bodaj najbardziej efektownym elementem przedstawienia jest teatr cieni, wprowadzający sceny historyczne i zarysowujący tło wydarzeń. Na zawieszonym z tyłu płótnie wyświetlane są różne miejskie budynki, na ich tle pojawiają się cienie papierowych ludzi, tłumów. Podczas pierwszej historii będą to dwie, idące w przeciwnych kierunkach, procesje. Początkowo będą szły niespiesznie. Później, w miarę rozwoju wydarzeń, papierowe sylwetki coraz częściej będą się na siebie nakładać, przybliżać, w końcu w sam środek tłumu wkroczą konni jeźdźcy. W towarzyszące obrazom dźwięki - procesyjne śpiewy - wkradną się odgłosy strzałów, tętent kopyt.

Niezwykle sugestywne jest tło drugiej historii. Najpierw budynki, zbite w ciżbę grupki ludzi, w tle warkot samochodów i rozkazujące okrzyki niemieckich żołnierzy. Wreszcie cały ekran przesłania złowieszczy cień kolczastego drutu. Potem obraz się zmienia. Widać dwa stojące naprzeciwko siebie budynki, z każdego w dół prowadzi korytarz do podziemi. Ich dno jest już na scenie - w postaci długiego, wąskiego i wysokiego podestu, po którym poruszają się lalki niczym w kanale czy korytarzu. Kiedy się w nim pojawiają, znikają cienie, milkną odgłosy ulicy. Ostre światło przybliża dwie kobiety, Polkę i Żydówkę, przychodzące z przeciwnych końców korytarza. Słychać już tylko kapiącą z sufitu wodę.

"Czarne ptaki Białegostoku" zachwycają kompozycyjnie, wizualnie i muzycznie. Niestety dużo gorzej wypadają na poziomie istoty przekazu. A zapowiadało się ciekawie, nie tylko ze względu na inspirację przeżyciem, którego reżyser doświadczył w bezpośrednim sąsiedztwie teatru, mieszczącego się właśnie w parku Centralnym. To przede wszystkim perspektywa zobaczenia naszej historii oczami przybysza zza oceanu pozwalała spodziewać się interesującej, a może zaskakującej wypowiedzi. Ostatecznie jednak na scenie oglądamy skrótowe, nieco uproszczone obrazki historyczne. Lekcję historii w pigułce, niczym z przewodnika turystycznego w wydaniu dla zagranicznych turystów. Zuniwersalizowaną opowieść, raczej nie wywołującą emocji, na jakie pewnie liczyli twórcy.

Przed premierą Eric Baas zapowiadał, że "Czarne ptaki" to spektakl o dialogu. Dotykający delikatnych i bolesnych tematów, z którymi musimy się zmierzyć, aby umieć ze sobą rozmawiać i tworzyć nową, zmienioną historię. W tym celu jednak najpierw musimy zrozumieć i zaakceptować tę starą. "Nie można mówić: to nie moja wina, ja urodziłem się później, nie mam z tym nic wspólnego. Bo to oznacza koniec rozmowy, można już sobie iść" (wszystkie wypowiedzi Baasa, do których się odwołuję lub które przytaczam, można znaleźć na stronie internetowej BTL-u). To samo w spektaklu białostockie ptaki śpiewają Henny po każdej z opowieści: "Chociaż nie urodziłaś się w 1906/1941/1968 roku - to twoja historia". Tylko czy na pewno historia pokazana tak prosto, jak zrobił to Baas, jest również moją historią? A może lepiej po wyjściu z BTL-u samemu wsłuchać się w głosy krążących nad parkiem czarnych ptaków?



Anna Szymonik
Teatr
13 września 2012