„To w ogóle spektakl jest?"

„Kronos" Witolda Gombrowicza, czyli prywatne, niekiedy bardzo lakoniczne notatki pisarza, to tekst wybitnie niesceniczny. Takaż sama okazuje się jego adaptacja w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego. Jego „Kronos" to przedziwny, hybrydyczny twór, łączący w sobie cechy spektaklu, happeningu, videoklipu i sesji terapeutycznej.

Przedstawienie przybierające formę swoistej satyry na teatralność, zdaje się badać, jak daleko sięgają jej granice i w jakim stopniu można je bezkarnie przekraczać. Scena zostaje zasłonięta przed oczami widza, na opuszczonej metalowej „kurtynie" przeciwpożarowej wyświetlany jest napis „spektakl odwołany", co wprowadza publikę w stan najwyżej konsternacji, a – w miarę mijającego czasu, w którym nic się nie dzieje – irytacji. Kiedy wreszcie w rogu sceny uchylają się drzwi i pojawia się w nich Agnieszka Kwietniewska, można odetchnąć z ulgą: niestety nie na długo.

Tekst Gombrowicza, który w spektaklu pojawia się właściwie jedynie w formie „newsów" wyświetlanych na dolnym pasku ekranu, jakim staje się „kurtyna", stanowi pretekst do ogólnych rozważań o naturze czasu. Jest to jednak czas prywatny, w rozumieniu proustowskim: aktorzy wygłaszają przed widzem swoje „kronosy", czyli monologują na temat życia, aktorskiej i prywatnej przeszłości. Zupełnie jak u Gombrowicza w ich wypowiedziach blaski i cienie codzienności, złośliwośc fizjologii i opowieści o życiu erotycznym przeplatają się ze wspomnieniami nacechowanymi wyraźnym sentymentalizmem i spostrzeżeniami natury ogólnej.

Wszystko, co dzieje się na scenie, widz ogląda zrazu jedynie poprzez oko kamery: rozgrywające się za „kurtyną" sceny są wyświetlane na niej niczym telewizyjna relacja „na żywo". Kolejne monologi i epizody przeplatają się i nawarstwiają w zawrotnym tempie. Wielopłaszczyznowość przekazu (słowo mówione i pisane, dźwięk, obraz na kilku planach równocześnie) sprawia, że nie sposób pozbyć się wrażenia informacyjnego chaosu i wszechogarniającej tautologii.

Swoistym punktem kulminacyjnym przedstawienia jest filmowa wypowiedź Adama Szczyszczaja, który niejako wychodząc z roli, dystansuje się od odegranej uprzednio części spektaklu („Co to w ogóle jest? To spektakl jest? Ja się pod tym podpisywał nie będę!"). Wypowiedź ta zdaje się mocno asekuracyjna: czyżby reżyser dawał widzowi prawo do sprzeciwu wobec przyjętej konwencji?
Bunt w monologu Szczyszczaja traci swą moc bardzo szybko: gdy tylko aktor ponownie wejdzie w rolę, rozpoczynając swój „kronos", monolog o seksoholizmie.

Oszałamiająca liczba postaci, ich wcieleń, wątków i opowieści snujących się w dekoracjach przypominających kiczowaty film science fiction doprowadza widza do granic wytrzymałości estetycznej, a poniekąd i psychicznej. Natłok wrażeń, tekstów, informacji, sprawia, że możemy się poczuć niczym w koszmarnym popkulturowym śnie, z którego bardzo chcielibyśmy się obudzić.

Spektakl ma jednak swoje dobre momenty. Paradoksalnie zdarzają się one wtedy, gdy reżyser wraca do tego, co w teatrze elementarne: spotkania aktora z widzem za pośrednictwem tekstu. Zachwycają zatem przede wszystkim monologi, którym nie towarzyszą formalne „fajerwerki", mniej lub bardziej realistyczne historie opowiadane przez Adama Cywkę, Agnieszkę Kwietniewską, Martę Ziębę, Wojciecha Ziemiańskiego.

„Kronos" Garbaczewskiego, twór momentami dziwnie nieteatralny, mobilizuje do stawiania ważnych pytań o teatr i jego granice. Hybrydycznośc jego formy sprawia, że budzi się w nas tęsknota za prostotą inną niż prostota złamanego zęba, nudy i erotycznych podbojów z zapisków Gombrowicza; tęsknota za pięknem słowa i poszanowaniem widza.

 



Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
28 stycznia 2014
Spektakle
Kronos