Toksyny

W "Konformiście 2029" Bartosz Szydłowski przenosi nas w bliską przyszłość, aby pokazać, co się stanie, gdy ostatecznie zapanują nad światem najbardziej ekstremalne ideologie.

Można powiedzieć, że Bartosz Szydłowski przez całe swe artystyczne życie, jak wielu innych zresztą, robi to samo przedstawienie, drąży własny wielki temat. Zapewne nie, taka supozycja byłaby tylko efektownym nadużyciem, bo przecież trudno zestawić jego wczesne spektakle, oparte na dramatach o klasycznej konstrukcji (do dziś pamiętam świetnego Pana Pawła Dorsta, a minęło już dwadzieścia lat) z takimi projektami jak Klub miłośników filmu "Misja" albo Wejście smoka. Trailer. Do tego w ostatnich latach Szydłowski reżyserował rzadziej, skupiając się z wyboru, a pewnie i konieczności, na innych obowiązkach - kierowaniu Łaźnią Nową oraz festiwalem Boska Komedia, a także nadawaniu programowego kierunku Teatrowi im. Juliusza Słowackiego. Stał się więc przede wszystkim dyrektorem i organizatorem, myślał w skali makro, odłożył nieco na bok własne reżyserskie ambicje.

Pomiędzy "Misją" z roku 2013 a "Przypadkiem Krzysztofa Kieślowskiego" minęły trzy lata i obejrzawszy to ostatnie przedstawienie na premierze, poczułem, że był to czas, który zmienił Szydłowskiego. Między "Przypadkiem" a "Konformistą 2029" przerwa jest o rok krótsza, a ja znów mam wrażenie, że szef Łaźni Nowej przeskoczył kilka szczebli. Jego nowe przedstawienie do pewnego stopnia wyrasta z doświadczenia adaptacji filmu Krzysztofa Kieślowskiego, a jednak skalą widowiska i rozmachem myślenia o świecie zdecydowanie je przewyższa. To dla krytyka ważne i satysfakcjonujące doświadczenie: obserwować artystę w ciągłym ruchu, kogoś, kto rozszerza granice własnego teatru.

W swoich ostatnich pracach przedstawia on przeciwstawne warianty ludzkiego losu. Rzecz jasna pamiętamy, że sam "Przypadek" to życie Witka Długosza w trzech wersjach, ale w spektaklu Łaźni Nowej nową perspektywę narzucała obecność dziwnego faceta, który w kanciapie nad sceną popalał papierosy i podlewał kwiaty, wyrzucony na margines życia. W zapadającej w pamięć interpretacji Tomasza Schimscheinera może był Kieślowskim, a może Witkiem Długoszem, który nie zginął na koniec w lotniczej katastrofie. Nieważne. W finale tamtego przedstawienia ze szczególną mocą wybrzmiewała fraza "Nic nie musisz" - ostatnie słowa ojca bohatera do niego skierowane. Mężczyzna od kwiatów wziął je sobie do serca, wyciągnął z nich ostateczne konsekwencje. Tytułowy bohater nowej inscenizacji Szydłowskiego też nic nie musiał, ale szybko o tym zapomniał. Wpadł w tryby ideologicznej machiny i zatruł swoje życie. Marcel z Konformisty 2029 może kiedyś miał szansę być jak Witek Długosz. Dał się jednak porwać nurtowi pozornego sukcesu. Ceną było zawierzenie toksycznej ideologii albo przynajmniej zgoda na bycie jej narzędziem. Tyle że mimo wszystko Bartosz Szydłowski daje mu szansę na ucieczkę w inne życie.

Pomysł na spektakl Szydłowski wraz z autorem adaptacji Mateuszem Pakułą zaczerpnęli z klasycznej powieści Alberta Moravii. Przyjęta przez nich metoda pracy odbiega od zazwyczaj stosowanych w teatrze. Spektakl w Łaźni Nowej nie jest klasyczną adaptacją powieści, ale też nie stanowi jej gruntownego przepisania. Pakuła pozostaje wierny fabule Konformisty, zachowuje część motywacji bohatera, buduje wokół niego podobną jak w oryginale konstelację postaci. Jednak przenosi opowieść do Polski roku 2029 i wyciąga z tego konsekwencje. To bliski czas, gdy zbiera się gorzkie żniwo teraźniejszości. Palący kukły Żydów na publicznych placach i demonstrujący nazistowskie symbole dochodzą do władzy. Faszyzm staje się ideologią obowiązującą, nikt nawet nie próbuje jej kwestionować.

Moravia pisał swe najważniejsze dzieło w reakcji na niedawno zakończoną wojnę. Zapewne z wewnętrznego nakazu odreagowania niedawnego kataklizmu i odpokutowania włoskiej winy. Marcello Clerici był doskonałym produktem faszystowskiego systemu, rodzącego bezwolnych wykonawców. Marcel Klerykoski (Szymon Czacki) z krakowskiego spektaklu próbuje rugować ze swego myślenia wszelkie wątpliwości. Wychodzi naprzeciw rodzącym się możliwościom. Skoro potrzebny jest agent tajnych służb, aby podjął się misji w Paryżu, on może wziąć na siebie to zadanie. Skoro trzeba zabić profesora Quadriego (Krzysztof Globisz), on może spełnić taki rozkaz. Marcel nie jest fanatycznym wyznawcą zbrodniczej ideologii, działającym w imię wmówionych sobie wyższych racji. Marcel, jak umie, próbuje umeblować sobie życie. Daje się porwać trującym wpływom nie z racji zacietrzewienia, ale raczej z powodu braku jakiejkolwiek alternatywy. Przedstawienie w Łaźni Nowej jest oczywiście ostrym głosem sprzeciwu wobec rosnących w siłę ekstremizmów, ale jednocześnie bezlitośnie obnaża ich miałkość. Ideologie nie mają już mocy, by ponieść swych zwolenników, nie potrafią zaszczepić w nich nawet kalekiego sensu egzystencji. Działają już tylko na krótką metę, w istocie stając się własną karykaturą. Musi tak być, skoro oficerem prowadzącym Marcela jest niejaki Orlando w brawurowej interpretacji Dominika Stroki. To mafijny cyngiel, polonus z Chicago, miłośnik disco polo, rzucający bluzgami z wyjątkowym upodobaniem. To człowiek zabawny, ale i groźny w swej prostej konstrukcji. Skoro tacy są funkcjonariusze ideologii, z przedstawienia w Łaźni Nowej wynika niezbicie - i to jest również zgodne z wymową dzieła Moravii - że jedynym obowiązującym jeszcze systemem łączącym ludzi pozostał pragmatyzm. Marcel Klerykoski stara się być jego ogniwem doskonałym. Za cenę wyrzeczenia się własnej osobowości, z dbałości tylko o to, by z kranu zawsze płynęła ciepła woda.

Klerykoski Szymona Czackiego ma szczerą prostą twarz przechodnia, everymana naszych czasów. To świetna rola, zbudowana z fizycznej giętkości i wewnętrznego stopienia się z postacią. Siła kreacji Czackiego polega na tym, że z wielu pozornie nic nieznaczących niuansów tworzy on wizerunek człowieka bez właściwości, dostosowującego się do każdych okoliczności. Niezależnie od tego, czy będzie to zabójstwo politycznego przeciwnika, czy decyzja, by żyć spokojnie przy boku żony Julii, co weekend jeżdżąc na zakupy do Ikei. Julię (w oryginale Giulię) gra Anna Paruszyńska, i jest to wydarzenie wieczoru. Zaczyna niby mechanicznie, mówi twardo, akcentując mieszczańsko-prowincjonalny charakter swej bohaterki. Z czasem jednak zmienia ton i dochodzi w niej do głosu desperacja w obronie zwyczajnego życia z Marcelem. Owa Ikea to nie jest efektowny trick pod publiczkę, ale decyzja dotycząca całości egzystencji. To zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych ról młodej aktorki.

W "Konformiście 2029" Szydłowski zebrał świetny zespół wykonawców. Zygmunt Józefczak jako osadzony w szpitalu psychiatrycznym ojciec Marcela gra starego fanatyka, który pomylił życie z chorą misją, co wpędziło go w szaleństwo. Mniejsze zadania przypadły Iwonie Budner i Hannie Bieluszko w rolach matek Marcela i Julii. Każda ma po jednej scenie i to wystarczy, by pokazać w komediowym tonie najważniejsze cechy swych postaci. Ksiądz Marcina Kalisza chodzi w garniturze i nie tylko to upodabnia go do szarego osobnika na usługach totalitarnego systemu. Osobne słowa należą się Marcie Ziębie w roli Liny, żony Quadriego, nasycającej tę drugoplanową postać szaleństwem jak ze spektakli Krystiana Lupy, którego aktorką Zięba w ostatnich latach się stała. W Quadriego zaś przeistacza się Krzysztof Globisz. Przeistacza, bo tym razem wielki aktor, ciągle walczący z ograniczeniami płynącymi z choroby, nie siebie czyni podmiotem roli. Globisz daje zamkniętą kreację, a Szydłowski w jego usta wkłada ostatnią obronę świata. To wiersz Stanisława Barańczaka o potędze odmowy, znaczeniu słowa "nie". Jeśli na nowo sobie o nim przypomnimy, może jeszcze nie wszystko będzie stracone.

Rozpięte między groteską a grozą przedstawienie Bartosza Szydłowskiego wykorzystuje całą przestrzeń dużej sceny Łaźni Nowej. Scenograf Małgorzata Szydłowska rozgrywa je w pustce, jedynym znakiem tego świata są portale z rzeźbionymi wizerunkami twarzy mężczyzny do złudzenia przypominającego Klerykoskiego. Skalę przedsięwzięcia podkreśla również sfera dźwiękowa całości autorstwa Dominika Strycharskiego. To jest kolejna - po spektaklu W ogień! Wojciecha Klemma - frapująca praca kompozytora. Wykonywana na żywo, nie tylko buduje napięcie, ale również stanowi kontrapunkt wobec tego, co na scenie. I jeszcze znakomita choreografia Dominiki Knapik, pozwalająca dzieciństwo bohatera zawrzeć w serii magnetycznych niemych obrazów.

"Konformista 2029" to przykład teatralnego spełnienia. Teatr gorzki i ironiczny, unikający jednoznaczności. Ten sezon nie przynosi zbyt wielu wydarzeń, które rangą wykraczają poza doraźne rankingi. Spektakl Łaźni Nowej nie potrzebuje żadnych ulgowych taryf. Jest przedstawieniem, do którego trzeba będzie wracać.



Jacek Wakar
Teatr Pismo
24 sierpnia 2018
Spektakle
Konformista 2029