Tragedie Racine'a w nowej odsłonie

Lektura „Tragedii" Jeana Racine'a w tłumaczeniu Antoniego Libery [PIW, Warszawa 2019] całkiem niespodziewanie przeniosła mnie w świat wyobraźni, bowiem „Tragedie" w tym wydaniu to – jak się okazało - gotowy materiał dramaturgiczny. I chociaż tragiczne losy postaci poznawałam siedząc w domowym zaciszu, śledziłam je z perspektywy widza, czyli mając bohaterów tragedii nieomal dosłownie przed sobą na deskach wyimaginowanej sceny. Taki figiel spłatała mi wyobraźnia do spółki z tłumaczem.

Premiera tej całkiem nowej, bardzo starannie wydanej odsłony dzieł Racine'a miała miejsce pod koniec października bieżącego roku. Dotąd tragedie jednego z największych dramatopisarzy francuskich, pisane w oryginale aleksandrynem, tłumaczone były na język polski wierszem 13-zgłoskowym. Nowy przekład Antoniego Libery – pisarza, tłumacza i co bardzo ważne reżysera – zerwał z tą tradycją. Libera posłużył się 11-zgłoskowcem – wierszem bardziej dynamicznym i – jak sam tłumacz stwierdził w przedmowie do prezentowanego tomu - lepiej sprawdzającego się na scenie. Podstawą przekładu Libery było francuskie wydanie dzieł dramatycznych Racine'a „Théâtre complet. Édition de Jean Rohou avec la collaboration de Paul Fièvre pour l'établissement du texte" [Librairie Générale Française, Paris 1998]. W zbiorze zaprezentowanym przez Państwowy Instytut Wydawniczy czytelnik znajduje jedynie pięć najpopularniejszych z dwunastu sztuk napisanych przez Racine'a: „Andromachę", „Brytanika", „Berenikę", „Ifigenię" i „Fedrę" - dzieła nawiązujące do mitologii greckiej i historii starożytnej. Tom wzbogacono jednak o obszerne przypisy tłumacza i Aneks, w którym zamieszczono trzy najsłynniejsze sceny z „Fedry" (Akt I, scena trzecia; Akt II, scena druga i Akt II, scena piąta) w równolegle przedstawionych dwóch wersjach przekładu Libery: wersem 13-zgłoskowym i 11-zgłoskowym. Lektura Aneksu bardzo wyraźnie unaocznia bardzo korzystną zmianę w estetyce tekstu tłumaczonego 11-zgłoskowcem.

Z „Tragediami" Racine'a zawsze miałam pewien kłopot a mianowicie lubiłam je czytać a nie oglądać. Biorąc do ręki znane mi tłumaczenia Tadeusza Boya-Żeleńskiego czy Andrzeja Międzyrzeckiego mój zachwyt wzbudzało bogactwo języka, rytmy i rymy, ale losy bohaterów były czymś drugorzędnym i nużącym. Dlaczego? Przecież wyrastały z nieokiełznanych pasji i boskich interwencji! W przedmowie do jednego z przedwojennych wydań „Fedry" Boy-Żeleński pisał: „Miłość u Racine'a, to miłość zaborcza, bezwzględna, nieznająca, niechcąca znać nic prócz samej siebie; gotowa posunąć się już nie do poświęcenia życia, zdeptania najświętszych obowiązków honoru, uczciwości, do zbrodni, do unicestwienia przedmiotu ukochania; miłość u Racine'a to wściekłe krzyki zazdrości, przyspieszony oddech zmysłowych pożądań, brutalna ironia wobec osoby niekochanej, zatrata godności w narzucaniu się osobie niekochającej; to wreszcie miłość dochodząca do tego nasilenia, w którym uczucie to najściślej zespolone jest z nienawiścią." [Racine, Fedra. Tragedja w 5 aktach, tłum. T. Boy-Żeleński, Bibljoteka Boy'a, T. 55, Warszawa: Gebethner i Wolff, Kraków: W. L. Anczyc, Kraków –Warszawa 1920, s. XII ]. Jakże jednak można to dostrzec, kiedy na pierwszy plan przebija się język a nie działanie, które opisuje? Czy nawet silne emocje robią dziś jakiekolwiek wrażenie, jeżeli są przegadane? Zapewne nie, tym bardziej, że nam po prostu spowszedniały – zbyt wiele ich w przestrzeni medialnej - a i współcześnie komunikujemy się w zgoła inny sposób niż kilka dziesiątków czy setek lat wstecz.

Dostępne dotąd tłumaczenia czyta się zatem doskonale, ale już niezbyt chętnie ogląda a przede wszystkim niewiele się z nich rozumie. Wymagają bowiem dużej dociekliwości a podczas oglądania - umiejętności uważnego słuchania. W polskich teatrach obecnie niezbyt często wystawia się Racine'a, a przecież pomieszanie wątków romansowych i politycznych nigdy nie traci na aktualności ani na zainteresowaniu u publiczności. U Racine'a mamy miłość, nienawiść, romans, pasję, poświęcenie, władzę, intrygę, śmierć, politykę – wszystko to, co aktualnie całkiem dobrze się sprzedaje. Nas to po prostu INTERESUJE także w sensie SPOŁECZNYM. Ale mało kto - poza prawdziwymi pasjonatami i badaczami teatru – sięga po archiwalne realizacje Racine'a i ogląda je z zaciekawieniem oraz zrozumieniem. W ich przypadku pociągający jest język dramatu, jego jakże filigranowa konstrukcja i poezja, przy tym jednak całość spektaklu postrzegana jest często jako realizacja statyczna i męcząca. Całą uwagę widza ogniskuje to, co mówią aktorzy a nie to, po co to robią ani nawet jak. Akcja jest po prostu mało czytelna. Czy mogłaby być zatem atrakcyjna dla współczesnego widza? Oczywiście odbiór sztuki jest bardzo indywidualny, ale dzięki nowemu tłumaczeniu Racine'a jest szansa na powrót jego dzieł na deski teatrów. Ryzyko nudy staje się minimalne. I są już pierwsze ciekawe realizacje sceniczne, chociażby kwietniowa premiera „Fedry" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże.

Zabieg zastosowany przez Antoniego Liberę, czyli przetłumaczenie tragedii Racine'a bezrymowym wersem 11-zgłoskowym przyniósł pierwszorzędny efekt. Przede wszystkim „oczyścił" język z nadmiaru ozdobników i uprościł go, co niewątpliwie poprawiło jasność przekazu. Ma to istotne znaczenie dla współczesnego widza i czytelnika, ponieważ my dziś po prostu inaczej myślimy i na co dzień posługujemy się prostszym językiem niż nasi protoplaści sprzed dziesiątków lat. I nie ma co udawać, że nie oczekujemy tego samego od przedstawień teatralnych. Zresztą i samego Racine'a oraz jego sztuki widzimy już inaczej. W XVII wieku Racine postrzegany był jako ten, który wnosił na scenę niepohamowane namiętności. W czasach nam już bliższych, bo na początku XX wieku – dostrzegano przede wszystkim w jego tragediach klasyczny umiar, koturn, tkliwość wobec sentymentów. I nie przeszkadzał temu kwiecisty język tłumaczeń tragedii. Dziś natomiast po prostu potrzebujemy Racine'a bliższego naszym sposobom myślenia i wysławiania się, by móc cieszyć się w pełni jego twórczością.

Uproszczenia wynikające z zastosowania jedenastozgłoskowca nie odziera jednak w żaden sposób tragedii Racine'a z treści i wartości artystycznych. Koncept Libery pozwala bowiem jednakowo ważyć zarówno język wypowiedzi postaci, jak i to, w jaki sposób te postaci działają. No i oczywiście nie zmienia on ani toku akcji, ani prezentowanych w sztukach charakterów. Jest to wszystko bardzo ważne, zważywszy też na to, że przenosząc tak tłumaczony dramat na deski teatru od razu mamy dzieło DOPASOWANE do rzeczywistości scenicznej, interesujące i zrozumiałe dla współczesnego widza. A przy tym – to też niezwykle ważne! - ciekawe zawodowo dla samego aktora, który może KREOWAĆ, bo po prostu ma przestrzeń i możliwości zastosowania także innych środków wyrazu niż tylko czy też w przewadze - językowe.

I oczywiście większą swobodę i możliwości zyskują realizatorzy spektakli sięgający po Racine'a w tym akurat wydaniu. Libera bowiem zerwał z anachronizmami obecnymi w tłumaczeniach (skądinąd pięknych) Międzyrzeckiego i Boya-Żeleńskiego. Zdynamizował akcję tragedii pozbywając się rozwlekłego rytmu i rymów, które współcześnie sprawiają w teatrach więcej kłopotów niż przyjemności. Oczyścił utwory Racine'a z wrażenia nużącego przeładowania pozostawiając jednak dużą swobodę wyobraźni czytelnika i tych, którzy w przyszłości zechcą przenieść je na sceny teatrów. Dostaliśmy zatem dzięki staraniom tłumaczy i Wydawcy tom niezwykle wartościowy, godny uwagi i zwykłego czytelnika, i miłośnika teatru. Smacznego.



Agnieszka Kowarska
Dziennik Teatralny Łódź
16 grudnia 2019
Książki
Tragedie