Trudno razem być nam ze sobą...
Monodram jest jedną z trudniejszych form teatralnych, gdyż cały ciężar dzieła teatralnego unieść musi na swoich barkach jeden aktor. By, trudy nie okazały się próżne aktor musi być jak wahadełko, za którym wzrok widza biegnie raz w jedną, raz w drugą stronę.Niezbędna do tego jest wielka osobowość oraz umiejętność zahipnotyzowania teatralnej publiczności. W Polsce do perfekcji opanowało to, co najmniej, dwoje aktorów, a mianowicie Krystyna Janda i Jerzy Stuhr. Świadczyć o tym żywotność ich popisowych spektakli klasyfikujących się właśnie do teatru jednego aktora. Krystyna Janda po raz pierwszy jako “Shirley Valentaine” pojawiła się na deskach scenicznych w 1990 roku, natomiast Jerzy Stuhr jako “Kontrabasista” w 1985 roku. Do dziś publiczność wali drzwiami i oknami, by zobaczyć ich mistrzowskie kreacje aktorskie. Nie inaczej było podczas Katowickiego Karnawału Komedii – bilety na Stuhra rozeszły się w błyskawicznym tempie. Jeszcze przed samym spektaklem gromadzili się Ci, którzy liczyli na cud. Cudu jednak nie było i jedyne co im pozostało to pogodzić się z Fatum teatralnym, które nad nimi zawisło. Jaki więc jest “Kontrabasista”? W zasadzie to na scenie jest dwóch aktorów – kontrabasista i jego instrument, którego traktuje się jak bliską osobę. Do Niego się mówi, Jego się pieści i z Nim się rozmawia, w momencie, gdy smyczek dotyka struny. Pomiędzy Nim, a jego użytkownikiem rysuje się związek oparty na zasadzie “trudno razem być nam ze sobą, beż siebie nie jest lżej...”. To przez Niego nie było seksu przez 2 lata, to przez Niego podryw pięknej sopranistki jest niemożliwy, gdyż nie da się z Niego wydobyć żadnego pięknego dźwięku. Postawmy teraz pytanie dlaczego tak jest? Jak mówi kontrabasista, jest to jeden z instrumentów, który zawsze był pomijany, dla którego nigdy nie pisało się wielkich solówek, (z wyjątkiem utworu na kontrabas p.t. “Pstrąg”). Kontrabas, poza tym, w hierarchii muzycznej stoi najniżej, jest mało zauważalny, ba, nawet bęben ma większe powodzenie. Przekłada się to na życie użytkownika tegoż instrumentu. Nasz bohater jest sfrustrowanym muzykiem, którego jedynym przyjacielem jest On. A wszystko resztę “olewa”. Sam tekst sztuki Patrika Suskinda nie jest zbyt porywający i potrzeba wielkiej klasy aktora, który zrobi z tego wielką sztukę. Jerzemu Stuhrowi udało się to znakomicie. Już samo to, jak Stuhr operuje swoim charakterystycznym głosem czyni go w tym monodramie wielkim. Jeśli do tego dodamy mimikę twarzy – ułożenie ust, mruganie oczami, spojrzenie, w którym od razu rozpoznajemy dany typ emocji, dochodzimy do perfekcji. Nie wolno zapomnieć o gestach, ruchach rąk, czy sposobie chodzenia po scenie. Całość tworzy postać człowieka śmiesznego, ale równocześnie nie pozbawionego tragiczności. “Kontrabasista” to sztuka nie tyle o kontrabasie, czy szerzej pojmując, muzyce poważnej, ale sztuka o samotności i niespełnieniu artystycznym. Bo czyż nie jest smutne, to, że w fotelu nie siedzi drugi człowiek, a kontrabas i że to z Nim prowadzi się dysputy i kłótnie. Wielkość tego spektaklu polega na tym, że jest to opowieść dotykająca w jakiś sposób wielu z nas, bo czyż sami nie chcieliśmy kiedyś grać pierwszych skrzypiec, a życie pokazało, ze grać to i my możemy, ale rolę kontrabasu... Stary Teatr im.Modrzejewskiej w Krakowie, Patrick Suskind, przekład: Barbara Woźniak, "Kontrabasista", reżyseria: Jerzy Stuhr, scenografia: Andrzej Mleczko (panneau i rysunki), Obsada: Jerzy Stuhr Premiera: 15 lutego 1985 r. Spektakl zaprezentowany na I Katowickim Karnawale Komedii
Łukasz Karkoszka
Dziennik Teatralny
19 stycznia 2008