Trzeba wziąć się do roboty

Z Jakubem Firewiczem rozmawia Olga Ptak

Olga Ptak: Arkadiusz Wójcik i Jakub Firewicz to zgrany duet. Na Wrocławskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora 2008 monodram „Stracone : 5 : Łaknąć” w reżyserii Wójcika, w którym zagrałeś, zdobył główną nagrodę, potem zrealizowaliście razem „N.I.T.R.O” na podstawie „Pierścienia obrony” Władimira Zujewa, a następnie na Małej Scenie Teatru Capitol we Wrocławiu spektakl w konwencji talk-show „Królowe nocy”. Co zadecydowało o tym, że tylokrotnie pracowaliście razem? Czego Cię ta współpraca nauczyła?

Jakub Firewicz:
Do naszego pierwszego spotkania doszło, kiedy byłem na czwartym roku szkoły teatralnej, on był na drugim. Przez przypadek zamieniliśmy ze sobą kilka zdań na korytarzu w konsekwencji czego Arek podrzucił mi napisany przez siebie tekst. Wywołał on u mnie skojarzenia z twórczością Sary Kane, którą uwielbiam, więc podrzuciłem mu pomysł, że mógłby na tej podstawie zrealizować monodram, w którym chętnie zagram. W ten sposób powstał pierwszy wspólny spektakl. Okazało się, że dobrze się rozumiemy, więc kolejne wspólnie zrealizowane przedstawienia były tego naturalnym następstwem. Praca z tym reżyserem dała mi więcej niż dwa lata studiów w szkole teatralnej, ponieważ on intensywnie pracował nad rozdrapaniem mojej innej strony, innego mnie, obsadzał mnie wbrew moim fizycznym warunkom. Dzięki tej współpracy pozbyłem się wielu kompleksów i jeśli chodzi o wyzwania zawodowe nie mam chyba żadnych barier.

Podczas ostatniego roku studiów wziąłeś udział w sześciu przedstawieniach*. Jesteś raczej zdolny czy raczej pracowity?

Raczej pracowity. Lubię pracować. Tego właśnie nauczył mnie Arek - póki jesteśmy młodzi powinniśmy poświęcić czas na własny rozwój, na bezwzględne oddanie się teatrowi. Warto poświęcić parę godzin chociażby na zwykłą rozmowę o teatrze, bo to bywa bardzo rozwijające.

Psychodrama wojenna „N.I.T.R.O” według „Pierścienia obrony” Władimira Zujewa to spektakl o poszukiwaniu zezwierzęcenia w człowieku; monodram „Stracone : 5 : Łaknąć” był brutalistyczną opowieścią o mężczyźnie chorobliwie zakochanym w kobiecie, a tu nagle zagrałeś w komedii „Next-ex”. Czy odnalazłeś w tej roli coś, z czym jako aktor warsztatowo lub emocjonalnie nie miałeś wcześniej do czynienia?

Dzięki pracy nad tą rolą odkryłem w sobie szaleństwo. Justyna Celeda pozwoliła nam robić wszystko - poszukiwaliśmy wspólnego spojrzenia na tekst Machulskiego. Dzięki szaleństwu, któremu uległ cały zespół, fantastycznie się zżyliśmy. Zawsze mi się wydawało, że granie komedii jest proste - wystarczy chodzić po scenie, mówić zabawne teksty, a widownia ryczy ze śmiechu, co oczywiście nie jest prawdą. To najtrudniejszy gatunek dramaturgiczny do zagrania - trzeba zbudować wiarygodną postać pamiętając o psychologii, nie „prześmiesznić” jej na siłę. Komedia jest tym lepsza, im bardziej na serio jest grana. Zmierzenie się z gatunkiem komediowym było dla mnie wyzwaniem.

Grałeś w wielu spektaklach o skomplikowanej, dramatycznej strukturze, penetrujących raczej nieprzyjemne zakamarki ludzkiej natury, a tu nagle Sekcja Krytyków Teatralnych ZASP przyznała Ci Nagrodę im. Andrzeja Nardellego za najlepszy debiut aktorski za rolę Marcela w „Next-ex” Juliusza Machulskiego w reżyserii Justyny Celedy. Jakie miałeś odczucia dostając nagrodę za rolę komediową?

Ten spektakl nie jest lekki, łatwy i przyjemny, przynajmniej dla aktora, schodzę po nim ze sceny spocony jak mysz (śmiech). Nie dzielę spektakli na komedie i na te o cięższej tematyce, każde zadanie traktuje jak etap swojego rozwoju. Wcześniejsze spektakle zaprowadziły mnie do miejsca, w którym dziś stoję, pootwierały na wiele rzeczy. Dla mnie ta nagroda jest wielkim wyróżnieniem.

W pracy nad rolą wolisz etap prób stolikowych czy masz ochotę od razu wyjść na scenę i ustawiać wszystko w konkretnej przestrzeni?

Jestem aktorem, który lubi dużo słuchać i potrzebuje tego w pracy nad rolą. Praca z Elżbietą Czaplińską-Mrozek i z Krzysztofem Draczem nauczyła mnie, że warto poświecić czas na solidną analizę psychologiczną tworzącą bazę, z którą można wejść na scenę. Ten element pracy jest dla mnie bardzo ważny, choć po wyjściu na scenę też lubię szukać, dłubać w scenach, w sekwencjach. Wiem, że każdy aktor ma swój sposób dojścia do roli, mnie dużo dają rozmowy.

Czego oczekujesz od reżysera gdy przychodzisz na pierwszą próbę?

Partnerstwa i obopólnego zaufania. To powinno być spotkanie dwojga ludzi, którzy zaczynają coś od zera, bez stawiania sobie nawzajem warunków.

Czy zdarzyło Ci się w pracy nad rolą skorzystać z jakiegoś bardzo prywatnego przeżycia, bez którego najprawdopodobniej nie zrealizowałbyś tego zadania?

Tak się zdarzyło przy pracy nad monodramem „Stracone : 5 : Łaknąć”. Kiedy rozpocząłem próby do tego spektaklu rozstałem się z dziewczyną, co miało pozytywny wpływ na realizację przedstawienia. Choć muszę przyznać, że inspirację czerpię przede wszystkim z filmów, w których szukam czegoś, co mógłbym wykorzystać na scenie. W pracy nad rolą w „Kolacji dla głupca” przyglądałem się roli Christopha Waltza w„Bękartach wojny” Quentina Tarantino. Korzystam z jego postaci pułkownika Hansa Landy, by zbudować tożsamość urzędnika skarbowego, który na pierwszy rzut oka jest przesympatycznym kolesiem, a podskórnie wiemy, że chwila nieuwagi wystarczy, by nas zniszczył.

We Wrocławiu kończyłeś studia, tam też otrzymałeś pierwszą nagrodę teatralną, tamto miejsce w jakiś sposób Cię ukształtowało. Nie tęsknisz za Wrocławiem, za jego specyficznym klimatem?

We Wrocławiu środowisko teatralne jest bardzo hermetyczne - to miasto nie ukształtowało mnie teatralnie. Tym, co mnie ukształtowało, są kontakty z ludźmi, poczynając od pedagogów, skończywszy na przypadkowym rozmówcy w pociągu. To właśnie kontakty z ludźmi nas kształtują. Oczywiście we Wrocławiu zetknąłem się z wieloma osobami, które miały duży wkład w mój rozwój - jak moja pani dziekan Elżbieta Czaplińska-Mrozek, z którą świetnie się pracowało, Krzysztof Dracz, któremu teraz asystuję, czy Andrzej Makowiecki który pokazał mi piękną stronę wiersza.

Co Cię drażni we współczesnym teatrze?

To, że większość współczesnych twórców robi z ludzi idiotów. Denerwuje mnie fakt, że teatr zaczyna podążać w takim kierunku jak seriale typu „M jak miłość” czy „Pierwsza miłość”. Teatr nie powinien pokazywać prostej drogi.

W 2003 r. wyreżyserowałeś „Lot nad kukułczym gniazdem” w Teatrze Wybrzeżak. Jak to się stało, że powierzono 17-latkowi przeniesienie na scenę tak trudnego tekstu?

Od ósmej klasy szkoły podstawowej byłem członkiem sekcji edukacyjnej nieistniejącego już Teatru Wybrzeżak. Przez trzy lata bardzo się tam zadomowiłem. Tamtej okres nałożył się na moją fascynację chorobami psychicznymi, więc zagłębiłem się w lektury dotyczące tej tematyki. Trafiłem na „Lot nad kukułczym gniazdem”, który zrobił na mnie duże wrażenie. Sam dokonałem adaptacji tego tekstu. Pracowałem nad tym pół roku z pomocą kolegi, który studiował polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Następnie poszedłem do dyrektora Teatru Wybrzeżak i zapytałem, czy mógłbym to wystawić. Zagraliśmy 25 spektakli przy pełnej widowni. To był sukces.,

Myślisz o reżyserii?

Myślę. Pierwszym krokiem do powrotu do doświadczeń reżyserskich jest propozycja, którą złożyłem pani dyrektor Teatru Powszechnego - poprosiłem o możliwość wyreżyserowania jednego czytania w tym teatrze. Najprawdopodobniej za trzy czytania będę miał taką okazję, zajmę się tekstem Kurta Vonneguta „W dniu urodzin Wandy June”.

Zawód aktora związany jest z podróżami w głąb siebie, ale trzeba się dużo przemieszczać także w najbardziej przyziemnym rozumieniu tego słowa. Jak spędzasz czas w podróży?

PKP to mój drugi dom. W podróży czytam książki, głównie literaturę bałkańską, którą aktualnie się fascynuję. Marzę o tym, by pojechać na Bałkany, bardzo też chciałbym zagrać w filmie Emira Kusturicy. W tamtejszej literaturze fascynuje mnie niesamowita energia. Mimo, iż twórcy bałkańscy piszą o rzeczach strasznych, wciąż próbują rozliczyć się z wojny, to jednak czuć w ich pisarstwie tamtejszego ducha, krew, która buzuje. Natomiast pisarki bałkańskie rozliczają się głównie z mężczyznami, których serdecznie nienawidzą.

Czego najbardziej się boi młody, rozpoczynający życie zawodowe aktor?

Boję się, że nie podołam powierzonemu zadaniu. Oczywiście staram się wytłumaczyć sobie, że mam prawo do błędów, bo dopiero się uczę tego zawodu, ale mimo wszystko strach wciąż mi towarzyszy. A patrząc z szerszej perspektywy młodzi aktorzy zwykle boją się tego, że nie dostaną pracy. Większość osób z mojego roku ta myśl ściągnęła na dno.

Czy jest jakaś forma ekspresji, w której się kompletnie nie widzisz?

W śpiewie jeszcze nie czuję się komfortowo. Szkoła teatralna zafundowała mi kompletną blokadę w tej materii. Nie widzę też siebie w serialu pokroju „Klanu”. Na szczęście moi rodzice od dziecka we mnie inwestowali dbając o to, bym się rozwijał ruchowo, tanecznie, sportowo i kulturalnie, więc nie boję się tego, że musiałbym zatańczyć czy nawet zaśpiewać.

W zasadzie nie odmówiłbym zrealizowania żadnego powierzonego mi zadania aktorskiego i za to właśnie jestem wdzięczny Arkowi Wójcikowi, który „otwierał mnie” różnymi sposobami, m.in. stosując metody improwizacyjne Williama Hole’a czy podróżując ze mną po teatrach - obejrzeliśmy razem sporo spektakli w całej Polsce. Bardzo chętnie podjąłbym współpracę z Mają Kleczewską, Krzysztofem Warlikowskim, Grzegorzem Jarzyną - tym reżyserom jestem w stanie oddać się bez reszty. Dla mnie ważne jest, że ci twórcy pracują z aktorem i na aktorze. Z tego co mi wiadomo Warlikowski w dużej mierze bazuje na prywatnych doświadczeniach aktorów, dużo z nimi rozmawia o stanach emocjonalnych, rozgrzebuje je. Warlikowski robi z aktorami coś takiego, że widz ma wrażenie, że oni nie grają, że naturalnie są osadzenie w scenicznym świecie.

A jakie są Twoje pozostałe marzenia?

Zagranie u Emira Kosturicy (w związku z czym poważnie przymierzam się do nauki języka serbskiego) i u Quentina Tarantino. Marzę też o zagraniu Ryszarda III. To marzenie zawdzięczam Mirosławowi Bace, który zagrał tę postać w 2000 roku w Teatrze Wybrzeże. Widziałem ten spektakl 13 razy.

Myślisz, że to jest rola dla młodego aktora?

Moim zdaniem bardziej prawdopodobna jest zemsta w wykonaniu młodego, zakompleksionego człowieka, niż starca, bo z wiekiem nabiera się do siebie dystansu, reakcje stają się mniej gwałtowne, człowiek jest mniej porywczy.

Jednak w Ryszardzie są takie pokłady jadu, które musiały gromadzić się latami.

Tak, ale ten proces zaczął się już w dzieciństwie, kiedy został odrzucony przez matkę. Brak miłości doprowadził go do tego stanu. W teatrze w Poznaniu widziałem Ryszarda granego przez 60-latka i nie przekonało mnie to jako widza.

Zwykle to Ty musisz do czegoś przekonywać widza. Jakie są Twoje plany zawodowe na najbliższą przyszłość?

Za kilka dni mam premierę w Teatrze Powszechnym - gram w „Kolacji dla głupca” w reżyserii Pawła Aignera. Następnie z Arkiem Wójcikiem wznawiamy swój spektakl „Królowe nocy” w Delikatesach Teatru Rozmaitości**. Od paru lat marzę także o zrobieniu koncertu lub monodramu z piosenkami „Republiki”, chciałbym też przerobić na monodram „Dzienniki” Kurta Cobaina czy „Tequilę” Krzysztofa Vargi. Prowadzę też rozmowy na temat wystawienia „Norway. Today” Igora Bauersimy w połączeniu z „Samotnością pól bawełnianych” Barnarda-Marie Koltesa. To ambitna wizja Arka, który chciałby „Norway. Today” rozpisać na dwóch facetów. Mam nadzieję, że starczy nam czasu na realizację tych pomysłów. Są ludzie chętni, by nam pomóc, więc nie pozostaje nic innego, jak tylko wziąć się do roboty.

*„Wesołe Kumoszki z Windsoru” Williama Shakespeare’a w reżyserii Remigiusza Brzyka, „Zwyczajne szaleństwa” Petra Zelenki w reżyserii Elżbiety Czaplińskiej-Mrozek, „Połamany Ludzik” Rolanda Topora/Jacka Głębskiego w reżyserii i choreografii Bożeny Klimczak, „Testosteron” Andrzeja Saramonowicza w reżyserii Krzysztofa Boczkowskiego, „Stracone : 5 : Łaknąć” w reżyserii Arkadiusza Wójcika, niedokończony dyplom „Lekkomyślna siostra” Włodzimierza Perzyńskiego w reżyserii Agnieszki Glińskiej

**knajpa artystyczna TR Warszawa



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
13 lutego 2010
Portrety
Jerzy Hutek