Trzech średnich bokserów
"Play Strindberg" w wykonaniu aktorów teatru Starego to dosyć wiernie przełożona na scenę sztuka szwajcarskiego dramatopisarza Friedricha Durrenmatta, który z kolei bazował na "Tańcu Śmierci" tytułowego autora, by stworzyć nieco zmodyfikowaną wersję opowiedzianej już raz historii. W centrum zainteresowania nadal pozostaje jedynie trójka postaci - stare małżeństwo i ich równie stary przyjaciel. O ile Strindberg skupiał się na tragicznych relacjach pomiędzy postaciami, to Szwajcar dla uwspółcześnienia sztuki przerobił ją z poważnego dramatu mieszczańskiego na groteskowa komedię. Odniósł umiarkowany sukces.Reżyser Tadeusz Bradecki natomiast żadnego uwspółcześnienia nie przewidział i niemal bezpośrednio przełożył ponad 50 letni tekst na scenę. I niestety jest to miejscami widoczne.
Edgar i Alicja – bo tak nazywają się (nie)szczęśliwi małżonkowie zamieszkują odizolowaną, starą latarnię morską. Nie powodzi im się zanadto finansowo, w przeciwieństwie do właśnie odwiedzającego ich kuzyna Kurta. Z każdą kolejną sceną napięcie pomiędzy zrzędliwym i nienawidzącym się małżeństwem narasta, i to właśnie Kurt staje się katalizatorem kolejnych wydrzeń. Nie bez znaczenia jest jego były romans z kobietą - swoją osobą przepełnia czarę goryczy, a skrywana przed zewnętrznym światem nienawiść Edgara i Alicji zaczyna powoli się uwalniać, by w końcowych fragmentach sztuki osiągać istne apogeum.
Spektakl balansuje gdzieś na granicy groteski i powagi. Wprawdzie niejednokrotnie dane nam będzie pośmiać się z dialogów pełnych wzajemnych przepychanek, jednak cały czas odczuwamy podskórnie pełne negatywnych i niszczących emocji podłoże tych zachowań. Mimo to nie można niestety stwierdzić, by „Play Strindberg” dogłębnie analizował mroczne strony ludzkiej psychiki – problemy są zarysowane raczej powierzchownie i bez wdawania się w psychoanalizę.
Zadziwiająco mocno uderza natomiast zakończenie spektaklu, w którym władczy, męski tyran zostaje sprowadzony do parteru przez swoje fizyczne dolegliwości i pozostaje na łasce swojej znienawidzonej partnerki. Ta mając wreszcie okazję, by odegrać się za lata niepowodzeń i domowego piekła, które Samoa współtworzyła, z chęcią wykorzystuje sytuację. Jest w tej scenie karmienia niemowy wielki ładunek negatywnej energii, która osiągają największy punkt natężenia.
Spektakl wsparty poprawną, choć nie wybitną grą aktorską ( na tle pozostałej dwójki wyróżnia się Linde-Lubaszenko) można nazwać solidnym i dosyć typowym przedstawicielem starego typu teatru. Tekst, aktorzy, scenografia, historia, humor okraszony nutą refleksji, brak specjalnych kontrowersji i efektów, który nie dla wszystkich musi być postrzegany jako wada spektaklu. „Play Strindberg” w żadnym aspekcie nie wyrasta jednak ponad średnią. W żadnym też specjalnie nie rozczarowuje. Na pytanie, czy do teatru warto iść na sztukę średnią, każdy widz musi już odpowiedzieć sobie sam.
Michał Myrek
Dziennik Teatralny Kraków
10 lipca 2010