Tu nic nie jest prawdziwe

Dzieci coraz częściej przestają być marginalizowane zarówno jako odbiorcy, jak i twórcy teatralni. Po sukcesie znakomitego spektaklu Władcy much, którego premiera odbyła się niedawno na deskach Sceny Roboczej, Teatr Polski stanął przed trudnym zadaniem dorównania koleżeńskiej poznańskiej produkcji. Dzień po stuletniej rocznicy powstania wielkopolskiego odbyła się premiera spektaklu "27 grudnia", w którym tło wydarzeń historycznych staje się pretekstem do stworzenia inscenizacji dla dzieci.

Za reżyserię spektaklu odpowiada Jakub Skrzywanek, który na deskach Teatru Polskiego debiutował zbyt surowo ocenionym przez krytyków "Kordianem". Za pomocą tego spektaklu dał się poznać jako odważny, skory do eksperymentów twórca, dla którego aspekty historyczne i kwestie związane z polską tradycją stają się pretekstami do skomentowania współczesnych wydarzeń. "27 grudnia" nie jest jednak całkowicie autorskim projektem młodego reżysera. Do produkcji przyłączył się Teatr Animacji, który nigdy wcześniej nie podejmował współpracy z Teatrem Polskim. Wspólnie stworzyli spektakl, który igra z tendencyjnym sposobem postrzegania powstania wielkopolskiego jako wydarzenia wyłącznie chwalebnego. Demitologizując wspomniane wydarzenie i uwypuklając jego brutalne aspekty, przeprowadzają młodego widza przez historię w połowie prawdziwą, w połowie wymyśloną. "27 grudnia" to spektakl, w którym zatarte zostają granice między przeszłością a teraźniejszością, życiem a śmiercią. W oswobodzonym z ograniczających zasad logiki świecie, prawdziwe postaci historyczne lądują w brzuchu bardzo głodnego skauta, Helena Paderewska staje się sufrażystką, a zawieszony między epokami książę Konrad przełamuje stereotypy rasowe. Równając fikcję z faktami, twórcy wyraźnie podkreślają swój dystans do inscenizowanego tematu.

Rozkładanie powstania na czynniki pierwsze idzie tu w parze z wiwisekcją sposobów teatralnej wypowiedzi. Z pomocą dzieci poszczególne sytuacje sceniczne stale zostają rozbrajane z powagi lub patosu. Młodzi aktorzy notorycznie wytykają fałsz, nadużycia i przekłamania. Próbują wprowadzić własne sposoby interpretowania historii poprzez dodatek absurdu, żartu i braku linearnej ciągłości.

Sporym atutem przedstawienia są scenografia i kostiumy, które przygotowali Anna Maria Karczmarska i Mikołaj Małek. Ich wizualna pomysłowość dopasowała się do konwencji narracyjnej. Elementy scenografii balansują na granicy niechlujstwa, prowizoryczności i kiczu, co pozawerbalnie uzupełnia intencję opowiedzenia pokracznej, poprzekręcanej relacji z powstania wielkopolskiego. Mobilne konstrukcje i bajkowa dekoracyjność przypominają scenografię przedstawień szkolnych lub lokalnych domów kultury. Szczególnie ujmująca wydała mi się niezgrabna, celowo leciwa konstrukcja z pierwszych scen przedstawienia, w której zamieszczone do góry nogami choinki w ironiczny acz wymowny sposób podkreślały zamierzoną sztuczność inscenizowanych zdarzeń. Lekkie, delikatne brzmienia Orkiestry Antraktowej Teatru Polskiego, która na żywo akompaniowała aktorom, również zgrabnie wkomponowały się w spektakl, nadając mu aury bajkowości.

Z żalem muszę jednak przyznać, że choć spektakl zapowiadał się bardzo dobrze, niestety pełen jest niedociągnięć i zaniedbań. Pisanie tego przychodzi mi z trudem, przez moją wielką sympatię do poprzedniego poznańskiego przedstawienia Skrzywanka. Być może konwencja spektaklu dziecięcego spowodowała, że stracił czujność, która towarzyszyła mu podczas pracy nad "Kordianem". Brak palca reżysera, który wskazywałby luki lub niedomówienia, osłabiał potencjalnie interesujące sceny. Przykładowo, wrażenie to odniosłam podczas sceny pojednania bohaterów z powstańcami nieurodzonymi w Polsce. Piękno i delikatność fragmentu, w którym Książę Konrad uwalnia z klatki Sama Sandiego, by objąć go w geście akceptacji, nie zadziałały przez statyczność odegrania. Problemem jest tu też zaniedbanie sensownego gospodarowania przestrzenią sceniczną.

Rezygnacja z układów przyczynowo-skutkowych jako jawna konwencja spektaklu jest czytelna, jednak momentami niekorzystna dla dramaturgii. Luki fabularne powodowały niezręczne pauzy lub prowadziły do nachalnych przeciągnięć poszczególnych scen i gagów. Za przykłady mogą posłużyć tu wprowadzenie do akcji postaci pierwszego poległego powstańca - Franciszka Ratajczaka lub nieco przydługie tkwienie w brzuchu bardzo głodnego skauta. Fragmentaryczność spektaklu, która w "Kordianie" znakomicie pasowała do konwencji opowiadania o współczesnym pokoleniu, tutaj zbyt komplikuje narrację, a w efekcie wprowadza sceniczny chaos.

Oczekiwanie skomplikowanych konstrukcji psychicznych bohaterów w spektaklu kierowanym do najmłodszych jest równie niezręczne jak próba dopasowania dorosłych ubrań do dziecięcych gabarytów. Niemniej kilka słów komentarza na temat postaci jest tu potrzebnych. Odnoszę wrażenie, że przy dość sporym nagromadzeniu bohaterów, indywidualne rysy większości z nich rozmyły się w tłumie. Wyjątek stanowi małżeństwo Paderewskich (Kornelia Tarkowska i Wiesław Zanowicz), których nienachalny komizm rozbrajał powagę podejmowanych tematów. Zgrabnie stonowana kokieteria powstańczych celebrytów ciekawie kontrastowała z zamierzoną niezdarnością innych bohaterów. Bardzo dobrze wypadli też aktorzy z Teatru Animacji, którzy na scenie ukryli się za wyjątkowo estetycznymi, starannie wykonanymi lalkami Sama Sandiego i Zdzisława Józefa Czendefu.

Celowo pominęłam dzieci z akapitu poświęconego aktorom. Poza oczywistością niewymiernego porównywania ich obecności na scenie z działaniami profesjonalistów, jest jeszcze jeden powód, dla którego warto poświęcić im osobny wątek. W zapowiedzi przedstawienia czytamy, że "o wszystkich kwestiach [podejmowanych w przedstawieniu - przyp red.] nie opowiedzą tylko sami twórcy, ale również dzieci żyjące dziś w Wielkopolsce". Nie ośmielę się negować tego założenia i pokładam wiarę, że dziecięca ingerencja w fabułę spektaklu jest faktem. Skoro jednak twórcy otwarcie przyznają chęć współpracy z dziećmi, uderza minimalna obecność młodych aktorów w przedstawieniu. Sztab Generalny, który grupowo odgrywany został przez dzieci, miał pełnić funkcję dyrygenta wszelkich scenicznych zdarzeń. Powołując się na siłę młodzieńczej wyobraźni, negowali sztuczne lub nieistotne w ich mniemaniu konteksty historyczne, a następnie znikali w przejętej przez siebie loży, w której przyszło im siedzieć przez większość przedstawienia. Mimowolnie znów przypomina się spektakl realizowany przez Mateusza Atmana, Anetę Groszyńską i Agnieszkę Jakimiak. Obdarzając zaufaniem dzieci występujące w spektaklu, reżyserzy "Władcy much" pozwolili im na twórcze rozwiniecie skrzydeł, co nie miało miejsca w "27 grudnia". Młodzi aktorzy przedstawiali swoje poglądy na temat wojny, straty czy nietolerancji, jednak ich ciche głosy zostały stłumione w wielowątkowej opowieści. Szkoda, bo w tych kilku krótkich scenach dziecięcej obecności drzemał niewykorzystany potencjał.

Świadoma, że to nie moje dorosłe podniebienie ma być w pierwszej kolejności zadowalane finezją scenicznych słodyczy, czujnie śledziłam reakcje młodszych odbiorców. Dzieci, które znajdowały się w zasięgu mojego wzroku, początkowo były zaciekawione i czujnie śledziły akcję sceniczną. Ich entuzjazm jednak stopniowo malał. Zaczynało się wiercenie w fotelach i przebieranie nogami. Odnoszę wrażenie, że dzieci momentami gubiły się w wielowątkowości oraz fragmentaryczności przedstawienia. Nie zawsze działały też celowo skrojone pod ich gusta żarty i kreskówkowy komizm, które topiły się w ciszy. Spektakl niekiedy celowo kokietuje też starszego widza np. nawiązaniem do piosenki z filmu animowanego "Pocahontas", które w mig zostało rozpoznane przez moje millenialsowe pokolenie. Zdaje się, że dorosła publiczność z łatwością wyławiająca kulturowe smaczki, biegle rozpracowująca konwencję spektaklu i odpowiednio dystansująca się do zamierzonej przesady, momentami bawiła się lepiej niż dzieciaki.

Warto jednak pamiętać, że wrażenie to wynoszę ze spektaklu premierowego, podczas którego publiczność złożona była głównie ze starszych gości. Prawdziwa próba rozpracowania kwestii dopasowania spektaklu do potrzeb, gustu i humoru dzieci, wydarzy się podczas dziennych spektakli dedykowanych najmłodszym odbiorcom, na których zapewne zjawią się liczne grupy szkolne. W przyjaznym środowisku koleżanek i kolegów z ławek, reakcje dzieci będą zapewne śmielsze i bardziej miarodajne.



Julia Niedziejko
kultura.poznan.pl
1 stycznia 2019
Spektakle
27 grudnia
Portrety
Jakub Skrzywanek