Twarz aktora

W samym środku mojego osobistego mitu teatralnego tkwi twarz Tadeusza Łomnickiego, który gra Krappa. Kiedy co kilka lat odprawiam mój osobisty rytuał oglądania telewizyjnej wersji Ostatniej taśmy, nie mogę oderwać wzroku od twarzy aktora. Gdybym musiał wytłumaczyć jakiemuś przybyszowi z innej planety (albo z teatru postdramatycznego), czym jest aktorstwo, pokazałbym mu mistrzowski spektakl Antoniego Libery i powstrzymał się od komentarzy. Twarz Łomnickiego mówi o aktorstwie wszystko. Blada, z czarnymi oczodołami i grzywą siwych włosów nad czołem, jest jak pismo do odczytania, żywy portret przeznaczony do kontemplacji, właściwa scena dramatu Becketta.

Krapp słucha swojego głosu dochodzącego z przeszłości, a raczej jest do niej podłączony za pośrednictwem taśmy, głośników i uszu, wciąż zadziwiająco sprawnych, nasłuchujących. Przeszłość przepływa przez niego strumieniem mowy utrwalonej na taśmie i dosłownie nim porusza. Bohater odpowiada na usłyszane słowa a to z zaskoczeniem, które upodabnia go do ptaka, a to ze złością, która zamienia go w mruczące zwierzę. Jest niezwykle czuły na dźwięki, te zapisane na taśmie, i te ukryte w języku. „Zasmakowałem w słowie szpula" – oznajmi nagle i jak wilk przeciągle tę „szpulę" zawyje. Łomnicki nadał temu wyciu przerażające brzmienie nurkujących sztukasów. Należał do pokolenia, które przeżyło prawdziwą katastrofę, wiedział więc, jak grać Becketta.

Krapp słucha i reaguje, a my, słuchając razem z nim, obserwujemy momentalne metamorfozy twarzy aktora. Kiedy rusza taśma, wyrazista mimika starca zastyga; od tej chwili liczą się tylko subtelności. Zamierający uśmiech na wspomnienie niańki z okazałym biustem, drżenie brody z powodu śmierci matki. Ale to jeszcze nie wszystko, bo Krapp patrzy. Kiedy pochyla się nad magnetofonem, spogląda gdzieś w ciemną przestrzeń pokoju, i wtedy razem z nim wyobrażamy sobie miejsca i ludzi, o których mówi swoim młodzieńczym głosem. Gałki aktora są prawie nieruchome, zmienia się tylko położenie jego głowy, kąt spojrzenia. Niekiedy, by nie uronić żadnego słowa, Łomnicki powstrzymuje się nawet od mrugnięcia powieką, aż do bólu spojówek.

Przyglądamy się temu w napięciu i z rosnącym podziwem, tak wiele pomieścił aktor w tych mikrodziałaniach. Jest w jego twarzy pewność siebie, zniecierpliwienie, lubieżność, sarkazm, gniew, odraza, rezygnacja. Ale jest też tęsknota, żal, poczucie winy i straty. A także wyraźny ślad miłości.

Tego wieczoru, kiedy pisarz uchylił przed nami drzwi do pokoju Krappa, magnetofonowy obrządek starca uległ gwałtownemu zaburzeniu. Mężczyzna jak co roku wybrał starą szpulę, wysłuchał jej, a potem zaczął nagrywać nowy fragment. Nie mógł się jednak skoncentrować i, wściekły, przerwał rejestrację. „Nic do powiedzenia" – krzyczy do siebie z przyszłości, której nie będzie. Pietyzm, z jakim na powrót założył odłożoną już taśmę, wyraża wszystko: Krapp trafił na wspomnienie, które dziś, pod koniec przegranego życia, wydaje mu się ważniejsze od pozostałych. Najważniejsze.

Nie znam bardziej ujmującej sceny miłosnej jak ta, w której Łomnicki niemal przytula się do magnetofonu, słuchając swojej dawnej, łagodnej opowieści o zdarzeniu na łódce, kiedy towarzysząca bohaterowi kobieta otworzyła oczy i „wpuściła go", a on powoli „osunął się" na nią.

Słuchając tego fragmentu po raz drugi, Krapp zachowuje się inaczej i jest już kim innym. Włącza magnetofon i wyprostowany, z uniesioną głową patrzy przed siebie. Jego oczy, nasze oczy, oczy kobiety... Na ich wspomnienie twarz aktora wygładza się i szlachetnieje. W finale widzimy człowieka, który nie tylko wie, że przegrał, wybierając życie w samotności, ale też poznał przyczynę swojej porażki. Głos z przeszłości zapewnia o słuszności życiowego wyboru, spojrzenie z teraźniejszości temu zaprzecza. Ostatnia taśma to chyba najbardziej romantyczne z dzieł Samuela Becketta, co brzmi jak oksymoron. Nie tylko dla uczuć zapisanych w tej niezwykłej partyturze, ale także dla obecnej w niej tragicznej ironii.

Z ciekawością, ale też obawą poszedłem do Teatru Polskiego w Warszawie na nowy spektakl Antoniego Libery, w którym postać Krappa miał zagrać Andrzej Seweryn. Czy ten wybitny aktor, znany ze swojego perfekcjonizmu, nie zechce naśladować Łomnickiego, albo go prześcignąć? Przecież już raz, w Królu Lirze, stanął do takich zawodów. Na szczęście nic takiego się nie stało. Seweryn na swoje siedemdziesiąte urodziny zbudował postać Krappa zgodnie z inscenizacyjnym kanonem Libery, ale tchnął w tę postać innego ducha. Wygląda na starszego niż Łomnicki, ale mówi szybciej i czyściej, bez popadania w zwierzęce odgłosy. Jego życiowym dnem nie jest zgryźliwość i starcza fizjologia, ale jakiś rodzaj obłędu, w który wtrąciła go może jego dawna, „prometejska" pycha. W finale patrzy w przeszłość i dostrzega w niej miłość, ale chyba nie potrafi odczuć jej na nowo. Jego przekrwione oczy są zmęczone i jakby nieobecne. Czy Krapp zagrany przez Seweryna wie, dlaczego przegrał? Sprawdźcie to sami, obserwując uważnie twarz aktora.



Jacek Kopciński
Pismo Teatr
25 czerwca 2016
Portrety
Samuel Beckett