Tylko kilku.com

To, co w teatrze tańca powinno być tylko składowymi, przerasta z założenia najważniejszy element, czyli ekspresję wypływającą z tańca - o "endo" w choreografii Ryszarda Kalinowskiego w Lubelskim Teatrze Tańca pisze Marta Zgierska z Nowej Siły Krytycznej.

Scena tonie w mlecznej poświacie. Delikatne, zawieszone w dymie promienie wydobywają z ciemnej przestrzeni skulone, kobiece kształty. Tancerki kolejno przechodzą do pozycji mostka. Ich powolny ruch, z początku jakby przykuty niewidzialnymi nićmi do ziemi, wraz z kolejnymi minutami wyzbywa się swojej ciężkości i rozwija w pełny taniec. W szerzej zakrojonym ruchu, pozostają zatopione, jakby wspomnienia, wciąż natrętnie powracające gesty naznaczone płciowością, kurczowe pocierania.


Od tak obiecującego i rozbudzającego oczekiwania obrazu, rozpoczyna się najnowszy spektakl Lubelskiego Teatru Tańca "endo". Choreografia autorstwa Ryszarda Kalinowskiego, rozpisana na trzy tancerki (Beata Mysiak, Barbara Czajkowska, Justyna Konstańczuk), ma być emocją, w której zawiera się męskie pojmowanie kobiecości. Cały spektakl pozostaje niefabularną impresją, w której przeplatają się motywy luźno powiązane z tematem kobiety. Krążą wokół niej i pragną prześwietlić ją do końca. W układzie choreograficznym zanurzonych jest kilka interesujących konceptów, które gasną niestety dość szybko. W taniec wpleciony został oryginalny lejtmotyw ptaka, silnie uruchamiający sferę skojarzeniową. Wydaje się on dotykać duchowości, zamykać w sobie pewien zespół cech werbalnie nieuchwytnych. Jednak niektóre inne gesty trącą z lekka współczesnym, nacechowanym erotycznie, trendem w odczytywaniu kobiety.

Mocno obciążony ruch pozostaje w kontraście do delikatnej, mleczno-złotej kompozycji barw, przełamanej na chwilę ultrafioletem. Wraz z upływającymi minutami z ciemności wyłania się zarys konstrukcji, gigantycznej jakby harfy, a tym samym całej przestrzennej koncepcji opartej na planie zbudowanym z półkoli (scenografia i oświetlenie - Aleksander Janas, Robert Królik - kilku.com). Estetyczna czystość scenografii i sposób aranżacji niewielkiej sceny pokazuje, jak duże możliwości kryją się w wyobraźni człowieka. Konstrukcja zaczyna absorbować tancerki. Ich dotąd wyabstrahowany taniec zdaje się powoli od niej uzależniać. Poszczególnym targnięciom towarzyszy martwy dźwięk puszczanej liny, z kolejnymi minutami coraz bardziej intensyfikowany. Spaja się on z muzyką Piotra Kurka, która prowadzi swoistą narrację, jest rodzajem dźwiękowego komentarza do wizji Kalinowskiego.

Niestety początkowy obraz, jakby wraz z rozchodzącym się dymem, traci na wyrazistości. Pomimo sukcesywnego odsłaniania się scenografii, stojącej po raz kolejny na bardzo wysokim poziomie estetycznym, napięcie z każdą chwilą opada. Tym razem zawodzi to, co w teatrze tańca jest najważniejsze - sam ruch. Pierwsze wrażenie pęka zupełnie wraz z pojawieniem się sekwencji synchronicznych, które rażą swoją nierównością, brakiem wykończenia poszczególnych figur.


Taniec zawisa gdzieś pomiędzy biegunami siły wyrazu. Z jednej strony braknie lekkości, tego upragnionego ruchu na pionowej osi. I choć cała konstrukcja sceniczna, wręcz prosi się o wysublimowane, zawieszone w powietrzu, nieco akrobatyczne figury, między rozpiętymi liniami tancerki tylko chodzą, plączą się, rzucają. Brak wykorzystania tego kierunku, który tak urzekał w poprzednich produkcjach - "Kosmosie" czy w "NN", jest w gruncie rzeczy zrozumiały, kiedy popatrzymy na przedłożoną koncepcję choreografa. Kalinowski bowiem w swojej próbie odkrywania kobiecości opiera się na interpretacji fizycznej, obciążonej ruchem wychodzącym z podbrzusza, co niejako eliminuje lekkość.


Z drugiej strony braknie także siły oddziaływania, przykucia widza, a tym samym zgłębienia tematu, dotknięcia środka kobiety. I ten brak, w przeciwieństwie do poprzedniego, nie może być już usprawiedliwiony. W tej sytuacji niedopuszczalne jest by ruch fizyczny, nie potrafił eksponować swojej potencjalnej mocy, by nie wyzwalał odczuwalnej pasji i energii. Zamiast tego tancerki raczą nas dosyć mdłym wykonaniem, które nie wykorzystuje możliwości tkwiących zarówno w temacie, jak i w samej choreografii.


Wciąż nasuwa się ta sama konstatacja - Kolejna, zaskakująco dobra robota kilku.com. Jednak to, co w teatrze tańca powinno być tylko składowymi (scenografia, gra światłem czy muzyka), tu niestety przerasta z założenia najważniejszy element - ekspresję wypływającą z tańca.

 



Marta Zgierska
Nowa Siła Krytyczna
10 kwietnia 2009
Spektakle
endo