Tyrania jednego wspomnienia

Z pewnego punktu widzenia jest to historia o klaustrofobii. Nieustannie rozlegający się w tle szum morskich fal wytycza niewidzialną granicę bardzo skromnej przestrzeni teatralnej. Trzy aktorki poruszają się na kilku metrach kwadratowych pomiędzy starą szafą, zniszczonym fotelem a kuchennym stołem. Wrażenie duszności potęgują nagromadzone przedmioty przypominające znaleziska z targu staroci. Nawet ryby, które przynosi Patsy, wydają się być stare, obślizgłe i śmierdzące

W tak zbudowanym świecie trzy bohaterki z sadomasochistyczną wręcz lubością rozkoszują się własnym nieszczęściem. Stan ten doprowadzają do takiego stopnia, iż trudno im nawet współczuć. Tak często powtarzany obrzęd nie tylko stracił już na swej wiarygodności, ale został również wyprany z emocji, stał się zwykłą rutyną. Zamiast litości, czujemy raczej odrazę. Tym bardziej, (choć to należy potraktować jako duży atut aktorski) że ani reżyser, ani aktorki nie boją się pokazać całej brzydoty i wpisanej w tę opowieść. Podstarzałe kobiety, umalowane zdecydowanie za mocno i ubrane w przyciasne sukienki nastolatek sprzed lat, rozpamiętujące w nieskończoność miłosny zawód, są śmieszne i odstręczające, po prostu brzydkie.

Potrafią w tym jednak stworzyć własne, indywidualne wersje tej samej historii, poprzez które opowiadają o sobie. Breda jest kobieta o zdecydowanie mocniejszym charakterze, co zawdzięcza w dużej mierze silnej osobowości scenicznej Anny Chodakowskiej. Próbuje dominować nad subtelniejszą siostrą, która przypomina bezradną i naiwną Doris Day. Główny świadek ich zmagań, Ada, stara się zachować niezależność, ale okazuje się na to zbyt słaba. Jedyne, co może dać jej poczucie wolności, to codzienna jazda rowerem do pracy albo miłość. Pod wpływem sióstr szybko rezygnuje z tej drugiej, a pojazd, którym może się poruszać po miasteczku, to tylko zwykły rowerek treningowy. Pedałuje więc w miejscu, podobnie jak biegający w kółko Patsy. Jest w to wpisana pewna symbolika ruchu po zamkniętym kręgu. Niby coś się zmienia, ale w gruncie rzeczy pozostaje się wciąż w tym samym punkcie.

Cały spektakl toczy się w dość równym, momentami wręcz monotonnym rytmie. Jedyna scena, która wnosi tu pewien koloryt, to wspomnienie występu ukochanego mężczyzny (Zbigniew Zamachowski). Ale jest to właściwie ostatnia próba ożywienia tego miejsca. Tandetne neony klubu i stary garnitur artysty sugerują raczej, iż jest to historia dawno zamknięta, do której nie ma powrotu. Że to tylko sentymentalne wspomnienie i takim właśnie powinno zostać.



Karolina Matuszewska
teatrakcje.pl
3 listopada 2010