Urodziny nie na żarty

Teatr Nowy w Zabrzu hucznie obchodził swoje pięćdziesiąte urodziny. W sobotę 12 grudnia b.r. odbyła się uroczysta gala, na której zaprezentowano wyjątkowy występ przygotowany przez Waldemara Patlewicza. Na scenie można było zobaczyć zespół Maes-Trio, obecnych aktorów zabrzańskiego teatru oraz między innymi Małgorzatę Gadecką, Martę Kotowską, Ewę Żylanką, Zygmunta Biernata, Jana Klemensa, Bernarda Krawczyka i Adama Szymurę. Jednak urodziny zaczęto obchodzić już dzień wcześniej, a zainaugurowała je premiera komedii "Pół żartem, pół sercem" w reżyserii Tomasza Obary.

Tekst Kena Ludwiga sam w sobie niesie dużą dawkę komizmu. „Pół żartem, pół sercem” jest wzorcowo napisaną farsą, z dość szablonowymi postaciami, intrygą, miłosnymi grami, nietypową zamianą ról/płci, a to wszystko okraszone jest erotycznymi żartami i dwuznacznymi sytuacjami. Przy właściwym wykorzystaniu naturalnych zalet tego tekstu, dzięki ciekawej scenografii i dobrej grze aktorów spektakl ma znaczne szanse na powodzenie. A tego wszystkiego raczej w Zabrzu nie zabrakło.

W przedstawieniu Obary parę głównych bohaterów, prowincjonalnych aktorów, specjalizujących się w rolach szekspirowskich, zagrali Zbigniew Stryj i Jarosław Karpuk. Leo i Jack, tworzący dwuosobowy teatr objazdowy, ledwo wiążą koniec z końcem. Któregoś dnia, na skutek zbiegu okoliczności dowiadują się, że pewna amerykańska milionerka, będąca u kresu życia, poszukuje swoich zaginionych krewnych, Max i Steve, którym pragnie zapisać majątek. Dla Leo i Jacka to życiowa szansa, a starszą panią na pewno łatwo da się oszukać. A że Max i Steve w rzeczywistości nazywają się Maxime i Stefanii? Dla prawdziwych aktorów to żaden problem, wszak już w epoce elżbietańskiej role kobiet grali mężczyźni. Jak łatwo się domyślić, takie oszustwo musi mieć wyjątkowo krótkie nogi, ciągnie ze sobą duże ryzyko, ale też niespodziewanie może przynieść miłość.

Na scenie bezsprzecznie zachwycają kobiety, zwłaszcza przerysowane Maxime i Stefanii. Ich męskie alter ego pozostają w cieniu tak ekspansywnych kobiecości, chociaż początkowo, patrząc na Stryja i Karpuka, trudno sobie wyobrazić obu panów w sukienkach. Trzeba jednak przyznać, że Stryj odnalazł się w nich znakomicie, użyczając Maxime całą gamę kobiecej zalotności i wdzięków. Oczywiście kreacja Stryja jest parodią kobiecości widzianą oczami mężczyzny, dlatego opiera się na wielu schematach i stereotypach, ale przecież nie o prawdopodobieństwo w tym przypadku chodzi.

Również Jarosław Karpuk, jako Stefanii, stworzył popisową rolę. Jego bohaterka, głuchoniema od urodzenia, ustępuje Maxime pod względem gracji, jednak cały komizm postaci polega na odpowiednim wygraniu ułomności dziewczyny przez aktora. Zabawny efekt potęgują zielone skrzydełka przypięte do pleców na sukni – kostiumu Tytanii ( z braku damskiej garderoby Jack i Leo ratują się kostiumami teatralnymi) oraz masywne, brązowe kozaki na nogach, kontrastujące ze zwiewną sukienką. Wysoki Karpuk, podskakujący w ciężkim obuwiu niczym pensjonarka, tworzy postać na wskroś przerysowaną.

Nie brak także na scenie obrazów prawdziwej kobiecości, czyli Audrey i Meg, granych przez Joannę Falkowską oraz Dagmarę Ziaję. Audrey w wykonaniu Falkowskiej stanowi typ rasowej blondynki – atrakcyjnej, seksownej i głupiutkiej. Wrażenie to jest mocno podkreślone w jej pierwszej scenie, kiedy jeździ na wrotkach po pociągu w różowym stroju kelnerki – w minispódniczce i z różowymi uszami królika na głowie. Z kolei Ziaja, jako Meg, prezentuje typ eleganckiej, młodej damy, ułożonej dziewczyny z dobrego domu. Obie bohaterki są jednak do siebie podobne – cechuje je naiwność i obie też tworzą razem typ „dziewczęcia”, które dopiero rozpoczyna prawdziwe życie i jeszcze nie rozumie, czym jest prawdziwa miłość. 

Wyraziste role stworzyli także pozostali aktorzy. Hanna Boratyńska, jako stara Florence, z burzą siwych włosów, w różowej koszuli i poruszająca się na wózku wzbudzała wesołość samym pojawieniem się na scenie. Partnerujący jej gościnnie na scenie Wincenty Grabarczyk, zagrał starego, chciwego Doktora. Aktor nadał tej postaci wiele prostoduszności, jednak niepozorny i niewysoki starszy pan potrafił, po aktorsku, zaznaczyć swoją wyższość nad pozostałymi mieszkańcami domu. Robert Lubawy, który specjalizuje się w Zabrzu w rolach niedojrzałych i niezaradnych młodzieńców, także i tym razem zagrał podporządkowanego ojcu dzieciaka o infantylnym imieniu Bobby. Śmiech wzbudza zakłamany i sztywny pastor Duncan w wykonaniu Grzegorza Cinkowskiego, a także epizodyczne role uroczych złodziejek i policjantów stanowiące małe, aktorskie perełki.
 Zawsze, gdy przygotowujemy się do imprezy urodzinowej, mamy głównie na uwadze dobre samopoczucie zaproszonych gości. Bez nich nie ma bowiem udanej zabawy. W przypadku urodzin zabrzańskiego teatru wybór sztuki na tę okoliczność był wyjątkowo trafny. Publiczność przyjęła spektakl bardzo życzliwie, przerywając go spontanicznymi wybuchami śmiechu i zwieńczają oklaskami na stojąco.



Barbara Wojnarowska
Dziennik Teatralny Katowice
14 grudnia 2009