Uśmiech to nagroda za ciężką pracę

Na pewno nie chciałabym się ograniczać tylko do teatru czy do telewizji. To są zupełnie odmienne formy. W teatrze dłużej pracuje się nad rolą, aktorzy więcej czasu spędzają z reżyserem, mogą się więc bliżej poznać.

Z Katarzyną Ucherską, aktorką Teatru Ateneum w Warszawie, rozmawia  z Dziennika Polskiego.

Paweł Gzyl: Często bywasz teraz w Nowym Sączu?

Katarzyna Ucherska: - Za rzadko - bo kilka razy w roku, głównie na święta. Najgorsze jest to, że aby przyjechać do domu, potrzebuję mieć co najmniej wolny cały tydzień. A to nie zdarza się zbyt często. Ale czasem rodzice do mnie przyjeżdżają, a kiedy indziej spotykamy się w połowie drogi, w Krakowie.

Podobno jednak zabrałaś ze sobą trochę Nowego Sącza do Warszawy.

- To prawda. Mam taki sądecki zakątek na warszawskiej Ochocie. Mieszkam z chłopakiem i z siostrą, a wszyscy przecież jesteśmy z Sącza. Mamy więc tam taki górski mikroklimat. Ciekawe, czy sąsiedzi go odczuwają?

Jesteś kolejną mieszkanką regionu Nowego Sącza, która robi w Warszawie aktorską karierę. Jak to możliwe?

- Nasz region jest tak piękny, że kiedy się tam dorasta, człowiek staje się wrażliwszy. Bo wychowuje się wśród cudownych krajobrazów. Wystarczy wyjrzeć przez okno - i już jest natura. Na pewno mamy wiele takich pięknych zakątków w Polsce, ale ten nasz jest wyjątkowy. Ważne jest również to, że młodzi ludzie mają tutaj możliwość rozwijania swych wrażliwości, pasji i talentów. Robią to pod dobrym okiem, bo nie brak u nas wyjątkowych pedagogów.

Uciekłaś daleko od domu: bo studiowałaś nie w Krakowie, ale w Warszawie. Dlaczego tak wybrałaś?

- Z bólem serca muszę przyznać, że w Krakowie mnie nie chcieli. Moim pierwszym wyborem była oczywiście szkoła pod Wawelem - ale odpadłam w głupi sposób, bo jeszcze nie zdążyłam nic pokazać, tylko zaprezentowałam się w trykocie na egzaminie ruchowym wśród wielu innych kandydatów. Nie przebiłam się wizualnie - i nie dostałam już szansy, aby pokazać się od strony aktorskiej. Bardzo mi było tego żal. Kiedy przyjechałam do Warszawy, okazało się, że tam podchodzą do młodych ludzi bardziej indywidualnie. Od początku byłam Katarzyną Ucherską, a nie numerem 325, jak w Krakowie.

Po szkole od razu dostałaś etat. Jak w Teatrze Ateneum wielkie gwiazdy traktują takie młodziutkie aktorki jak Ty?

- Nasz zespół jest absolutnie ze sobą zżyty. Wszyscy interesują się sobą nawzajem, ale w pozytywnym sensie. Kibicują sobie i wspierają się. Działa to w obie strony: młodzi - starzy i starzy - młodzi. Dlatego mam tam ze wszystkimi dobre relacje. Ale słyszałam, że w innych teatrach różnie bywa. Są takie zespoły, w których ludzie podkładają sobie nawzajem kłody pod nogi.

Masz na koncie udział w kilku popularnych serialach telewizyjnych. Spodobała Ci się ta formuła?

- Na pewno nie chciałabym się ograniczać tylko do teatru czy do telewizji. To są zupełnie odmienne formy. W teatrze dłużej pracuje się nad rolą, aktorzy więcej czasu spędzają z reżyserem, mogą się więc bliżej poznać. A w serialu to rach-ciach i jedziemy dalej. Ale to też ma swój urok, bo uczy dyscypliny, szybkiego reagowania i umiejętności wywoływania emocji na poczekaniu.

Warszawskie środowisko aktorskie nie uważa już seriali za coś gorszego?

- Chyba to się już zmieniło. Wiemy, jakie mamy czasy. Kiedyś mówiło się, że to łatwy i szybki zarobek. I coś w tym jest. W telewizji zarabia się więcej niż w teatrze. Nie można więc za to nikogo piętnować. Przecież każdy musi z czegoś żyć. A jeżeli wykonujemy swą pracę w telewizji na tym samym poziomie co w teatrze - to nie uważam tego za chałturę czy coś poniżającego.

Telewizja daje szybką i dużą popularność. Odczułaś to już na swojej skórze?

- Zdarzyło się po "Dziewczynach ze Lwowa", bo ten serial miał ogromną oglądalność. Ja sobie tłumaczę, że to taka nagroda za ciężką pracę, którą wykonuję. Kiedy ktoś uśmiecha się na mój widok lub podchodzi i gratuluje roli - to przecież bardzo sympatyczne.

___

Katarzyna Ucherska – od 2011 roku studiowała na Wydziale Aktorskim w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Za rolę Józefa Stalina w spektaklu dyplomowym „Mistrz i Małgorzata" w reżyserii Waldemara Raźniaka została wyróżniona na XXXIII Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Od stycznia 2016 roku dołączyła do zespołu Teatru Ateneum, gdzie w grudniu 2015 roku debiutowała rolą Henryki w spektaklu „Dziewice i mężatki" w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.



Paweł Gzyl
Dziennik Polski
11 marca 2017