Uśmiechnięty jubileusz

W tym roku Teatr Kamienica obchodzi swój okrągły jubileusz, dziesięciolecie działalności. To najbardziej warszawski z warszawskich teatrów. Pod względem klimatu, tematyki wielu przedstawień i w ogóle działalności, także charytatywnej w kierunku środowiska ludzi bezdomnych czy sierocińców. Ten jubileuszowy sezon teatr zainaugurował premierą brytyjskiej sztuki Petera Shaffera "Czarna komedia" w reżyserii Tomasza Sapryka. I od razu trzeba powiedzieć, iż jest to udana propozycja. I repertuarowo, i reżysersko, i wykonawczo.

Komedia Shaffera (autora słynnego "Amadeusza" o Mozarcie) to już klasyka. Wystawiona po raz pierwszy w 1965 roku, właściwie nie schodzi ze scen teatrów na świecie. Przetłumaczona na kilkadziesiąt języków świata, należy do panteonu najczęściej wystawianych komedii przez teatry i jest chętnie grana przez aktorów. Nie tylko komediowych. Także w Polsce znana jest od lat, bo wystawiana była wielokrotnie w różnych teatrach, również w Teatrze Telewizji przed wielu laty.

"Czarna komedia" jest znakomicie napisaną farsą zawierającą wszystkie niezbędne elementy tego gatunku komedii. Świetnie nakreślone postaci, dialogi, sytuacje, no i sam pomysł tematu. Aby sztuka rzeczywiście rozśmieszała widownię do rozpuku, reżyser musi trzymać w ryzach aktorów często skłonnych do silnych przerysowań postaci, do celebrowania dialogów i tzw. grania "na siebie", czyli prezentowania siebie zamiast grania w zespole. Tomasz Sapryk jako reżyser znalazł nie tylko właściwy pomysł na wystawienie sztuki, ale i znakomicie poprowadził aktorów (sam zresztą jest aktorem).

Komizm sztuki Shaffera zasadza się na przyjęciu przez widzów pewnej umowności tyczącej odwrócenia sytuacji. To znaczy, gdy na scenie gaśnie światło, to widownia wie, że umownie jest jasno, natomiast gdy scena rozjaśnia się światłami, wówczas widzowie odbierają to jako ciemność. I na tym pomyśle autora sztuki budowane są sytuacje na scenie, co powoduje wybuchy śmiechu na widowni, albowiem aktorzy, postępując w myśl odwróconej logiki, przy świetle scenicznym poruszają się po omacku, z czego wynikają rozmaite zabawne nieporozumienia, natomiast gdy na scenie jest ciemno, artyści funkcjonują "normalnie".

Oto młody rzeźbiarz Brindsley (w tej roli Mateusz Damięcki) pragnie zaistnieć na rynku sztuki. Przygotował w swoim mieszkaniu wystawę prac, rzeźby, obrazy, ponieważ mają go odwiedzić goście, w tym przyszły teść, były wojskowy, pułkownik, ojciec jego narzeczonej (Jacek Lenartowicz). Ale głównym gościem ma być niezwykle bogaty kolekcjoner sztuki współczesnej, który być może zainteresuje się twórczością rzeźbiarza i kupi przynajmniej część prac. Aby uatrakcyjnić wnętrze mieszkania i wywrzeć pozytywne wrażenie na milionerze, Brindsley wraz ze swoją narzeczoną Carol (Anna Maria Jarosik) wypożyczyli z mieszkania sąsiada Harolda (Jan Wieczorkowski) ekskluzywne meble bez wiedzy i pod nieobecność Harolda, który wyjechał na weekend. I gdy już ze wszystkim się uporali, nagle gaśnie światło, awaria korków. A tu właśnie nadchodzą goście

I od tej chwili rozmaitym pomyłkom nie ma końca, a na widowni salwy śmiechu. Każda postać jest wręcz wycyzelowana aktorsko, reżyser zadbał o każdy detal, o perfekcję ruchu na scenie w umownych ciemnościach itd., itd. Oczywiście, nie braknie gagów przynależnych przecież farsie, ale nie ma przerysowań, a tam, gdzie się pojawiają, są w pełni umotywowane, jak na przykład u sąsiadki granej doskonale przez Elżbietę Jarosik. Aktorka wprawdzie nie ma tu zbyt wielu kwestii, ale każde wypowiedziane słowo, tonacja, pauza, a przy tym mimika, sposób poruszania się (niby w ciemnościach) - wszystko to jest tak perfekcyjnie opracowane, że nic dodać, nic ująć. Doskonała vis comica. Oczywiście każda kwestia aktorki czy choćby wyraz twarzy pokazujący zdziwienie jest kwitowane gromkim śmiechem na widowni. Także Anna Maria Jarosik (prywatnie córka Elżbiety Jarosik) w roli pełnej dynamiki Carol jest ogromnie zabawna i wyrazista. Jej sceniczny ojciec, pułkownik (Jacek Lenartowicz), dżentelmeński wobec dam i po żołniersku "trzaskający" obcasami, także wprowadza pewien rodzaj dynamiki postaci. Wszyscy, cały zespół aktorski (nawet najmniejsze role) wykazał się wspaniałym warsztatem i graniem zespołowym, co dziś jest już rzadkością w teatrze.

Obsada aktorska jest podwójna, widziałam spektakl w premierowej obsadzie.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
1 października 2018
Spektakle
Czarna komedia
Portrety
Tomasz Sapryk